
Kiedy umarł, zgromadzeni ludzie szybko się rozeszli. W pokoju zostali jedynie zawiadowca stacji kolejowej oraz osobisty lekarz wielkiego pisarza, Duszan Makowicki. To on zamknął powieki Tołstoja, obwiązał chustką podbródek. A do kolejarza powiedział: „Nie pomogły ani miłość, ani przyjaźń, ani oddanie”.
Makowicki nie miał na myśli powodów śmierci, a raczej ogrom życiowego nieszczęścia, przed jakim najsłynniejszy powieściopisarz swej epoki bezskutecznie próbował uciec. Lew Tołstoj umarł wcześnie rano 7 listopada 1910 r. w skromnym domu zawiadowcy, na niedużej stacji Astapowo, przemianowanej potem na Tołstoj. Jego śmierć była spektaklem, wielkim tematem dla zgromadzonych tłumnie reporterów i przepowiednią obłędu, jakim dla tylu innych celebrytów w XX i XXI stuleciu okaże się międzynarodowa sława. Odejście Tołstoja oznaczało też ostateczną klęskę dla jego najbliższych, których kochał i z którymi wciąż walczył – podziwiany, ale nierozumiany. Dla niego samego śmierć była chyba ulgą, na którą czekał, o której pisał w dziennikach, coraz bardziej zdesperowany z powodu zniewolenia we własnym życiu. Od lat już słabł, chorował, omdlewał. Niezależnie od wszystkiego – czując, że to ostatnia szansa – zebrał się na odwagę, by raz jeszcze spróbować znaleźć raj na ziemi. Miał wtedy 82 lata, jego ucieczka do wolności trwała zaledwie trzy dni. Potem go dogonili.
Notes w bucie
Lew Nikołajewicz potwornie bał się żony. Zofia dawno przejęła władzę nad domem, rodziną, częścią majątku, a także nad swoim mężem. Pełniła nadzór z obsesyjnym oddaniem, przekonana o swej świętej ofiarności. Nocami Tołstoj słyszał skrzypienie desek, gdy krążyła pod drzwiami jego sypialni, wchodziła, żeby czytać jego zapiski, szukać ukrytych notesów, testamentów. Trwało to już od lat. O nocy z 27 na 28 października 1910 r., gdy wreszcie – po latach marzeń o wolności i udręce ostatnich tygodni – poderwał się do ucieczki, pisał kilka dni później: „[…] widzę w szparach światło w gabinecie, i coś szeleści. To Zofia Andriejewna czegoś szuka, pewnie czyta. Poprzedniego dnia poprosiła, zażądała, żebym nie zamykał drzwi. Obie pary drzwi od jej pokoju są otwarte, tak że słyszy każdy mój najlżejszy ruch. I dniem, i nocą musi znać wszystkie moje ruchy, słowa, muszę być pod jej kontrolą […]. Odraza i oburzenie rośnie, duszę się, liczę puls: dziewięćdziesiąt siedem. Nie mogę uleżeć i nagle podejmuję ostateczną decyzję o wyjeździe”.
W cichym i pośpiesznym pakowaniu pomogła mu córka Aleksandra, która w skonfliktowanej rodzinie trzymała stronę ojca, a także Duszan Makowicki, lekarz autora. Gdy oni zbierali rzeczy, Tołstoj poszedł do stajni i kazał zaprzęgać konie. Było tak ciemno, że się zgubił. Wpadł w krzewy, uderzył się, po czym upadł. Był roztrzęsiony, nie wierzył, że zdoła wyjechać bez histerycznej awantury – jednej z takich, jakie Zofia urządzała przez ostatnich kilka dekad. A potrafiła rozpętać melodramat: krzyki, płacze, teatralne gesty, strzały z pistoletów,