Ostatni zryw Lwa Ostatni zryw Lwa
i
Lew Tołstoj, 1897 r., zdjęcie: domena publiczna
Opowieści

Ostatni zryw Lwa

Paulina Wilk
czyta: Anna Ryźlak
Czyta się 20 minut

Kiedy umarł, zgromadzeni ludzie szybko się rozeszli. W pokoju zostali jedynie zawiadowca stacji kolejowej oraz osobisty lekarz wielkiego pisarza, Duszan Makowicki. To on zamknął powieki Tołstoja, obwiązał chustką podbródek. A do kolejarza powiedział: „Nie pomogły ani miłość, ani przyjaźń, ani oddanie”.

Makowicki nie miał na myśli powodów śmierci, a raczej ogrom życiowego nieszczęścia, przed jakim najsłynniejszy powieściopisarz swej epoki bezskutecznie próbował uciec. Lew Tołstoj umarł wcześnie rano 7 listopada 1910 r. w skromnym domu zawiadowcy, na niedużej stacji Astapowo, przemianowanej potem na Tołstoj. Jego śmierć była spektaklem, wielkim tematem dla zgromadzonych tłumnie reporterów i przepowiednią obłędu, jakim dla tylu innych celebrytów w XX i XXI stuleciu okaże się międzynarodowa sława. Odejście Tołstoja oznaczało też ostateczną klęskę dla jego najbliższych, których kochał i z którymi wciąż walczył – podziwiany, ale nierozumiany. Dla niego samego śmierć była chyba ulgą, na którą czekał, o której pisał w dziennikach, coraz bardziej zdesperowany z powodu zniewolenia we własnym życiu. Od lat już słabł, chorował, omdlewał. Niezależnie od wszystkiego – czując, że to ostatnia szansa – zebrał się na odwagę, by raz jeszcze spróbować znaleźć raj na ziemi. Miał wtedy 82 lata, jego ucieczka do wolności trwała zaledwie trzy dni. Potem go dogonili.

Notes w bucie

Lew Nikołajewicz potwornie bał się żony. Zofia dawno przejęła władzę nad domem, rodziną, częścią majątku, a także nad swoim mężem. Pełniła nadzór z obsesyjnym oddaniem, przekonana o swej świętej ofiarności. Nocami Tołstoj słyszał skrzypienie desek, gdy krążyła pod drzwiami jego sypialni, wchodziła, żeby czytać jego zapiski, szukać ukrytych notesów, testamentów. Trwało to już od lat. O nocy z 27 na 28 października 1910 r., gdy wreszcie – po latach marzeń o wolności i udręce ostatnich tygodni­ – poderwał się do ucieczki, pisał kilka dni później: „[…] widzę w szparach światło w gabinecie, i coś szeleści. To Zofia Andriejewna czegoś szuka, pewnie czyta. Poprzedniego dnia poprosiła, zażądała, żebym nie zamykał drzwi. Obie pary drzwi od jej pokoju są otwarte, tak że słyszy każdy mój najlżejszy ruch. I dniem, i nocą musi znać wszystkie moje ruchy, słowa, muszę być pod jej kontrolą […]. Odraza i oburzenie rośnie, duszę się, liczę puls: dziewięćdziesiąt siedem. Nie mogę uleżeć i nagle podejmuję ostateczną decyzję o wyjeździe”.

W cichym i pośpiesznym pakowaniu pomogła mu córka Aleksandra, która w skonfliktowanej rodzinie trzymała stronę ojca, a także Duszan Makowicki, lekarz autora. Gdy oni zbierali rzeczy, Tołstoj poszedł do stajni i kazał zaprzęgać konie. Było tak ciemno, że się zgubił. Wpadł w krzewy, uderzył się, po czym upadł. Był roztrzęsiony, nie wierzył, że zdoła wyjechać bez histerycznej awantury – jednej z takich, jakie Zofia urządzała przez ostatnich kilka dekad. A potrafiła rozpętać melodramat: krzyki, płacze, teatralne gesty, strzały z pistoletów, wielokrotnie podejmowane próby samobójcze – wszystko to należało do stałego repertuaru domu w Jasnej Polanie, majątku rodzinnym Tołstoja, w którym się wychował i spędził większość życia.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Zofia miała liczne powody do aktów rozpaczy i nie nosiły one wyłącznie znamion emocjonalnego teatrzyku czy szantażu – ona również cierpiała. Tołstoj tym bardziej się bał i tym konsekwentniej ulegał. On, słynny powieściopisarz, znany w swoim kraju i na całym świecie, o którym mawiano, że jest drugim carem Rosji, wielki autor powieści Anna Karenina oraz Wojna i pokój czytanych przez miliony w wielu językach. On – filozof, idealista pragnący zbawić duszę swojego narodu, niemal świecki święty, do którego lgnęły niekończące się korowody gości, wielbicieli, wydawców, interesantów, ludzi władzy – nie czerpał z tych gestów mocy, nie chciał ich i unikał, jak tylko mógł, we własnym domu kulił się, milkł, ulegał presji. Za wszelką cenę nie chciał doprowadzać do konfliktów. Godziny jazdy konnej stały się dla niego jedynymi chwilami, w których bywał sam i zyskiwał spokój. Niemal do końca życia każdego dnia pokonywał ponad 20 km, jeździł po lasach, polach i łąkach wokół Jasnej Polany. Kiedy wracał do domu, nie miał już ani odrobiny prywatności. Gdy zdobył niewielki notes, w którym mógł zapisywać swoje najgłębsze myśli, trzymał go w cholewie buta, zlękniony, że ktoś – jedno z dzieci lub Zofia – wykradnie mu go i przeczyta.

Jego obawy były uzasadnione, bo gdy któregoś dnia zemdlał i runął na podłogę, rzeczony notes wysunął się z jego buta i oczywiście został mu zabrany. Wszystkie awantury Lwa i Zofii, wynikające z ich skrajnie odmiennych filozofii życia, z całkowicie różnych potrzeb i z braku jednomyślności co do sposobów wspólnego spędzania czasu, ich kłótnie rodzinne dotyczące spraw związanych z pieniędzmi, z roku na rok przybierały na sile, zmieniając się w koszmar toksycznych relacji – jednocześnie bliskich i niemożliwych do wytrzymania.

Pierwsze zdanie powieści Anna Karenina należy do tych najsłynniejszych w dziejach literatury. W przekładzie Kazimiery Iłłakowiczówny brzmi tak: „Wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób”. I faktycznie, wielu biografów głowiło się nad nieoczywistymi, zagmatwanymi relacjami i wydarzeniami rozgrywającymi się w Jasnej Polanie – a była to sieć gęsta, tworzona przez wiele osób.

Lew Tołstoj, zdjęcie: domena publiczna
Lew Tołstoj, zdjęcie: domena publiczna

Lew i Zofia kochali się i zadręczali. On chciał prostoty, życia w naturze, bez żadnych zbytków. I był w tym radykalny. Dobrze mu było spać na sianie, pracować w polu, rozmawiać z chłopami. Do spełnienia i szczęścia nie potrzebował niczego ze sztafażu rodzin arystokratycznych czy mieszczańskich, z jakich oboje się wywodzili. Odejście od świata pełnego przepychu, władzy, konwenansów było jego pragnieniem, za którym podążał i za którym nieraz wyprawiał się na daleki wschód Rosji.

Ona chciała czegoś przeciwnego, zgodnego z konwencjami klasy, z jakiej się wywodziła, i z wyobrażeniami, które towarzyszyły jej, gdy dorastała. Już na początku małżeństwa – a przeżyli razem 48 lat – Tołstoj zostawił ją ze wszystkimi obowiązkami, z liczeniem każdej kopiejki, zarządzaniem służbą, potrzebami rodziny. A było o kogo dbać. Mieli trzynaścioro dzieci, z których przeżyło siedmioro. Do tego dwadzieścioro troje wnucząt. I on jeden – człowiek o niespotykanym talencie, za który rosyjscy wydawcy byli w każdej chwili gotowi płacić złotymi rublami. Im bardziej go uwielbiano, tym większej nabierał odrazy i tym bardziej desperacko chciał odłączyć się od tej publicznej persony, jaką stał się dla milionów. Odwracał się od posiadania, bogactwa i wszelkich emblematów życia elitarnego. Ten sam człowiek, którego ówcześni Rosjanie słuchali jak wyroczni, a który dziś pozostaje niedościgłym symbolem genialnego pisarstwa ujmującego istotę życia i ducha Rosji, przez niemal całe swoje istnienie starał się pokonać to, jakim jest człowiekiem i w jakim kontekście społecznym żyje. Odrzucał kolejno wszelkie ograniczenia klasowe, obyczaje, tytuły, przypisywane standardowo role i zwyczajowe wymagania. Ale w tych próbach uwolnienia się i dążenia do czystego ideału ponosił kolejne porażki. Czuł, że wolny duch w nim gaśnie. W chwili, w której Tołstoj podjął ucieczkę, wiedział, że na szali jest ocalenie ostatniej niezakłamanej, niestłamszonej cząstki jego samego.

Dotarli z Makowickim do stacji kolejowej. On miał przy sobie raptem dziewięć rubli. Aleksandra, tuż przed odjazdem bryczki spod domu, wcisnęła Makowickiemu jeszcze trzysta. Na stacji kolejowej w Szczekinie Tołstoj i lekarz kupili dwa bilety do Gorbaczewa, czekali na pociąg dwie godziny. Przez cały ten czas pisarz drżał, że pościg już ruszył i Zofia ich dogoni. Pisał potem: „Ale oto siedzimy w wagonie, ruszamy i strach mija, budzi się litość nad nią, ale nie wątpliwość, czy zrobiłem to, co należy. Być może, usprawiedliwiając się, popełniam błąd, ale zdaje mi się, że ratowałem siebie, nie Lwa Nikołajewicza, lecz to, co czasem i choćby odrobinę istnieje we mnie”.

Planu nie było. Pisarz nie wiedział, dokąd chce jechać. Nie przyszło mu też do głowy, by od razu zacierać ślady, np. kupić bilet do dalszej stacji, a wysiąść gdzieś wcześniej. Ale czy człowiek tak znany i uwielbiany w Rosji jak Tołstoj w ogóle mógł się ukryć? Jeszcze zanim dojechali do Szczekina, przystanęli gdzieś po drodze, by poprawić lejce, a z chałup we wsi wylegli ludzie, którzy rozpoznali go od razu. Nie inaczej było w kolejnych pociągach. Zaraz obsiadali go pasażerowie, zdejmowali czapki z głów; jedni patrzyli tylko zawstydzeni, inni z miejsca rozprawiali z nim o świecie. Budził podziw, lecz jego miłość dla ludu była też dobrze znana – dlatego wielu nie krępowało się podchodzić, pytać. Tak jak niektórzy nie mieli oporów, by przysyłać mu listy z prośbami o pomoc finansową, wsparcie w interesach, ratunek. Nie było dnia, w którym do Jasnej Polany nie dotarłoby kilkadziesiąt listów – zarówno od możnych i wpływowych, jak i od ledwie piśmiennych biedaków. Cały świat czegoś od niego chciał.

Zostaw latanie ptakom

Wiele było spekulacji wokół powodów ucieczki Tołstoja z domu, a także prawdziwego celu i sensu tej ostatniej podróży. Mówiono, że szukał śmierci, jednak zdarzenia niczego takiego nie potwierdzają. Zresztą Tołstoj całe swoje życie zapisywał w dziennikach, to w nich przedstawiał swoje motywacje oraz znaczenie spraw wielkich i najdrobniejszych. Żadne jego zapiski czy wypowiedzi nie wskazują, by wsiadając do pociągu, podejmował decyzję samobójczą. Raczej przeciwnie – liczył, że ostatnie chwile życia spędzi tak, jak zawsze tego pragnął: w odosobnieniu, bez wygód, bez zgiełku.

W Gorbaczewie, gdzie naradzali się z zawiadowcami co do dalszych możliwych kierunków jazdy, Tołstoj podszedł do jakiegoś chłopca i chwilę spacerował z nim po peronie. Nagle zdecydował, że pojadą z Makowickim tym samym pociągiem, którym chłopiec podróżuje do szkoły. Ich celem był niewielki Kozielsk. Pisarz uparł się, by wsiąść do jednego z najtańszych wagonów. Stary i słabnący hrabia Tołstoj siedział tam na twardej ławie, ubrany w ocieplaną sukmanę i siermięgę – chłopski płaszcz – buty z wysokimi cholewami, na głowie miał zaś jarmułkę. Po jakimś czasie ciężko mu było oddychać, w wagonie panował zaduch potęgowany przez to, że ludzie palili tytoniowe skręty. Narzucił na siebie wyjęte z bagaży futro, czapę, założył cieplejsze buty i wyszedł na tylny pomost pociągu, ale tam też był tłok i również palono papierosy. Przeszedł więc na przód pociągu, na platformę przy lokomotywie, gdzie było luźniej, lecz za to mocno wiało. Spędził tam około 45 minut, mimo że Makowicki prosił go, by wrócił do środka, obawiając się ewentualnego przeziębienia. W wagonie Tołstoj kontynuował rozmowy z ludźmi. Młodziutka gimnazjalistka mówiła mu z zachwytem o postępie cywilizacji i o tym, że ludzie potrafią już latać. Makowicki zapamiętał odpowiedź pisarza: „Niech pani zostawi latanie ptakom”.

Zdanie to otwiera cały kosmos przekonań Lwa Tołstoja, jego głęboką niechęć wobec tzw. zdobyczy cywilizacji. Uważał je za przejawy zła, zaprzedanie duszy. Nie znosił miast, były dla niego centrami zepsucia. Jego postawę może tłumaczyć to, czego w nich doświadczył. Jako młody hrabia prowadził w Moskwie życie hulaszcze: hazard, seks za pieniądze, pijaństwo, długi – i tak aż do całkowitego zatracenia. Nie umiał się z tego wyzwolić, nie potrafił przestać. Pożądliwość towarzyszyła mu, jak notował, nieustannie, choć potem biografowie tonowali te odczucia – prawdopodobnie pragnienia seksualne Tołstoja nie wykraczały poza standardowe potrzeby młodego mężczyzny, on jednak nigdy nie przestał mieć o nie do siebie żalu. Ponieważ czuł w sobie coś diabelskiego, rozpaczliwie szukał sposobu, jak być comme il faut – akuratnym, takim jak wypada. Odzywały się echa konwencjonalnych metod wychowawczych stosowanych przez jego ciotki, które zastąpiły mu wcześnie utraconych rodziców. Został sierotą, nie mając jeszcze ukończonych 9 lat.

Innym sposobem ucieczki przed mrokiem własnej natury był dla Tołstoja wyjazd na Krym, udział w wojnie. W prostocie i dyscyplinie żołnierskiego życia miał nadzieję znaleźć solidne ramy, które ocalą go przed słabościami. Fascynowali go Kozacy, żyjący na stepie, w drodze – w jego przekonaniu najzupełniej wolni, bliscy naturze. Podobały mu się ogromne przestrzenie, zwyczajne wsie, oddalenie od miast. Jednocześnie szukał możliwości zrobienia kariery w biurokracji, potem w armii – nie udawało się. Ani jako urzędnik, ani jako oficer nie zaistniał, niczego niezwykłego nie osiągnął. Za to już pierwsze próby pisarskie przyniosły mu uznanie, od razu chciano go drukować, od razu za pisaniem przychodziły pieniądze. A jednak Tołstoj – choć talent jego okazał się niebywały, niepodważalny – nie znalazł spełnienia, ukojenia w tym, co tak dobrze mu wychodziło, co tak głęboko poruszało wielu ludzi, co tak wielu uznawało za prawdziwe lustro Rosji. Bez ustanku i do końca szukał nie własnej satysfakcji, lecz więzi z czymś większym niż on sam, niż otaczający go ludzie, których banalności, próżności nie umiał nie zauważać.

Tołstoj jednak daleki był od potępiania – wikłał się i wił w poczuciu beznadziejnego splątania sprawami przyziemnymi i nieważnymi, ale badacze literatury nazywają go pisarzem, który głęboko kochał ludzi, potrafił dostrzec namiętności, idealistyczne pragnienia, słabości. Świat jego powieści był tak samo skomplikowany, tak bogaty w paradoksy, niemożliwe dążenia i etyczne dylematy jak życie ludzi w XIX w.

Przewrotne, że tej rzeczywistości, z której tak pragnął się wyrwać, sprawił ponadczasowy portret. Oczywiście uznać go jedynie za dokumentalistę owego czasu byłoby niedocenieniem – również my, czytając dziś jego słynne i mniej rozsławione teksty, możemy się w nich przejrzeć. Tołstoj postrzegał siebie i człowieka w ogóle w całej złożoności, ze współczuciem oraz wielką nadzieją, że może być lepszy, z nieustającym przekonaniem, że raj jest możliwy, tuż na wyciągnięcie ręki. Ale jakkolwiek próbował go odnaleźć czy samemu wybudować, ponosił porażki.

Szkoła i jadłodajnia

Zamierzał wziąć ślub ze znacznie młodszą od siebie Zofią Berg. Był nią zauroczony, choć niemal do ostatniej chwili nie było jasne, czy oświadczy się Zofii, czy też jej starszej siostrze. W małżeństwo wszedł więc najzupełniej dobrowolnie, chciał także mieć rodzinę i planował, że w odziedziczonym majątku Jasna Polana stworzy miejsce idealne, swoją bańkę, rodzaj ziemskiego raju. To była kolejna już w jego życiu próba odejścia od mrocznej strony siebie – po burzliwych latach młodości, po doświadczeniach w wojsku chciał się ułożyć ze światem po swojemu. Zabierał się jednak do tego w nieco dziwny sposób, tuż przed ślubem pokazał bowiem Zofii swoje młodzieńcze pamiętniki. Lektura wstrząsnęła dziewczyną, córką dobrze sytuowanego moskiewskiego lekarza, która płakała na myśl o rozstaniu z własną rodziną, ale miała wewnętrzne postanowienie być jak najlepszą gospodynią w Jasnej Polanie i dbać o hrabiego ze wszystkich sił. Zofia również prowadziła dziennik; zapisała w nim, jak wielki szok wywołały w niej informacje zdradzające, z jakim człowiekiem bierze ślub. Zresztą po przyjeździe do majątku ktoś od razu wskazał jej jedną z chłopek z okolicy, o której w pamiętniku było napisane wiele – Tołstoj mocno się w niej kochał. Początek był więc trudny, a później napięcie tylko rosło.

Tołstoj nie nadawał się do zarządzania gospodarstwem. Próbował, jednak ani uprawy, ani utrzymanie sadów, ani handel produkcją rolną nie były jego mocną stroną. Szybko stało się jasne, że obowiązki te spadną na Zofię. Ona starała się go zadowalać, na świat przychodziły kolejne dzieci, koszty rosły, bo też Jasna Polana nigdy nie była majątkiem dochodowym (biografowie dokładnie to policzyli), tymczasem Tołstoj szukał drogi do zbawienia – siebie, ludu, całej Rosji. Chodził w chłopskich sukmanach, całymi dniami i godzinami kręcił się po trakcie, a potem powstałej w jego miejscu drodze, którą wędrowali pątnicy, kaznodzieje, rozmaici szamani i wiejska biedota. Chętnie z nimi rozmawiał, zazdrościł im prostoty losu. Ale też doskonale znał bezdenną wiejską biedę w Rosji – starał się pomagać. Jeśli miał pieniądze, rozdawał je. Rozdawał także meble, jedzenie. W Jasnej Polanie, ze względu na poglądy Lwa Tołstoja, jadano wyłącznie wegetariańsko i nigdy zbyt ciężko dla wątroby.

Zofia załamywała ręce, próbowała łatać budżetowe dziury wywołane hojnością męża, tak jak przez lata łatała i obszywała ubrania całej rodziny. Pracowała dużo, chętnie, ale tylko w pewnych granicach. Gdy Tołstoj rzucał się do pracy na roli czy w sadach, angażując w nią również dzieci, zgadzała się na koszenie czy przycinanie, lecz nie na przerzucanie nawozów. A jego ciągnęło do cna, do trzewi – chciał wyzbyć się wszelkich zahamowań, odrzucić wszystko, co oddzielało go od ludzi najprostszych, najuboższych. Założył wiejską szkołę, w której razem z nauczycielami kształcił dzieci w sposób swobodny, nie było sztywnych planów lekcji i zadań. Tworzył też jadłodajnie, gdy przez Rosję w 1891 r. zaczęła przetaczać się fala głodu. Taka samodzielność pisarza nie mogła podobać się caratowi. Już choćby dlatego, że nie była z nim uzgodniona. Tołstoj działał na własną rękę, organizował samopomoc, a władze to szybko ukrócały. I szkoła, i jadłodajnia nie funkcjonowały długo. Co prawda status chronił pisarza, lecz groźba aresztowania przewijała się w urzędowych pismach i nie była tylko teoretyczna. Tołstoj porzucał więc charytatywne działania, uznając je za niewystarczające, nie dość głęboko zmieniające ludzi i kraj.

Nie chodziło o to, że się bał. Choć do sformułowania, że Rosja ma dwóch carów, dorzucano także, że o ile Mikołaj II autorytetu Tołstoja obalić nie mógł, o tyle pisarz swoimi książkami i działaniami faktycznie władzę korony podważał. Nie angażował się w politykę, ale w Rosji buzującej od potrzeby zmiany – kraju pełnym ludzi uciś­nionych, zabiedzonych, terroryzowanych – dojrzewały nastroje rewolucyjne. I na ich tle wyraziste przekonania Tołstoja, np. dotyczące tego, że własność jest czystym złem i nic nie powinno być prywatne, musiały być odczytywane jako zamach na władzę wciąż absolutną.

Sam powieściopisarz był stanowczym przeciwnikiem przemocy – przez lata rozwijał myśli o niestawianiu oporu złu, o poszukiwaniu i budowaniu enklaw dobra. Jego myśli inspirowały Mahatmę ­Gandhiego, przyszłego przywódcę wielkiego ruchu niepodległościowego w Indiach. Pod koniec XIX w., gdy Gandhi działał jeszcze w Afryce Południowej, założył tam farmę, którą nazwał Tołstoj.

Pokojowa filozofia powieściopisarza napotykała jednak na coraz bardziej okrutną rzeczywistość. Na początku XX w. Rosja stoczyła wojnę z Japonią i poniosła porażkę, która pokazała słabość caratu. Atmosfera w kraju była przesycona potrzebą zmian, formowały się środowiska przeciwne Mikołajowi II, a jednocześnie coraz więcej było represji i strachu. Napięcie rosło, tymczasem Tołstoj nie podzielał bieżących nastrojów. Był zaprzątnięty poszukiwaniami dotyczącymi zagadnień bardziej uniwersalnych. I coraz wyraźniej przytłoczony prozą swojego życia, bo nawet na jego przemianę nie miał wpływu. Po opublikowaniu pod koniec lat 60. XIX w. książki Wojna i pokój, która zyskała status narodowej epopei, a także po wydaniu w latach 70. Anny Kareniny – opowiadającej o zdradzie i winie – pozycja Tołstoja mogła już tylko rosnąć. Anna Karenina stała się międzynarodowym wzorcem pisania o miłości wbrew konwenansom. Sama wartość dzieł z dnia na dzień rosła w niezwykłym tempie. Wydawcy chcieli płacić miliony rubli w złocie za pakiety praw do wydawania książek Tołstoja. Ale im bardziej świat go uwielbiał i cenił, tym mniej radości z pisania miał sam Lew Nikołajewicz – żona naciskała go, by pisał rzeczy poczytne, dochodowe, dzięki którym mogliby zyskać środki na utrzymanie rodziny i majątku. Sama również starała się pomagać mężowi podczas pracy twórczej i jako czytelnicy wiele jej zawdzięczamy. Najsłynniejsze powieści Tołstoja wielokrotnie przepisywała ręcznie z poprawkami i zmianami, zabiegała o prawa do wydawania książek, w których Tołstoj pisał o sprawach niewygodnych dla władzy. Wreszcie wymusiła, by pisarz zrzekł się na jej rzecz wszystkich praw do twórczości powstałej do roku 1881. To ona zarządzała najcenniejszymi książkami w jego dorobku i płynącymi z nich dochodami, szybko pochłanianymi przez rodzinę.

Trzeba uciekać

Powodzenie Tołstoja i jego potencjalnie olbrzymie bogactwo okazało się – jak pisze jeden z jego biografów – ładunkiem wybuchowym podłożonym pod spokój jego domu. Najbliżsi Tołstoja mogli go podziwiać za dobroczynność, za chęć oddania ostatniej koszuli ubogiemu chłopu, ale nie umieli zrozumieć, dlaczego odrzuca miliony rubli, które mogły diametralnie zmienić także ich życie. Z synami żył źle – uważał ich za zatraceńców, finansowo i życiowo nieodpowiedzialnych. Oni mieli pretensje, że ojciec nie przekaże im fortuny. I jedna, i druga strona sporu stawała się coraz bardziej radykalna. Tołstoj publicznie zrzekł się praw do wszystkich swoich dzieł, podejmował też kilkakrotne próby spisania testamentu, który po jego śmierci spowodowałby uwolnienie majątku zamiast dziedziczenia. Chciał, by ludzie mieli dostęp do tego, czego potrzeba ich duszom. Zofia podejrzewała go o takie działania i robiła wszystko, by je uniemożliwić. A tajemnic w tym skłóconym domu właściwie nie było i być nie mogło, bo pomiędzy Zofią i Lwem istniało niemal całkowicie transparentne medium – dzienniki.

Motyw dziennika jako „tego trzeciego”, niemal równoprawnego bohatera ich związku pojawił się już przecież tuż przed ślubem, gdy młoda Zofia została zmuszona do zapoznania się z zapiskami z młodości Tołstoja. Z jakichś powodów podjęła tę grę. Od początku małżeństwa oboje pisali dzienniki, które następnie nawzajem czytali. Jeśli czegoś nie wyrazili w rozmowach, z pewnością pozostawili to w zapiskach. Nie pisali dla prywatności, tylko dla komunikacji. Czuli, że to drugie patrzy im przez ramię, nie byli więc całkowicie szczerzy, a jednocześnie w ten sposób rozmawiali przez lata, aż do końca. Odbierali sobie intymność, tworząc ciasną, szalenie trudną do rozdarcia więź. Wiedzieli o sobie wszystko, nic więc dziwnego, że Tołstoj, decydując się na ostatni w życiu zryw, był niemal pewien, że ten pęd ku wolności mu się nie uda.

Kiedy wraz z doktorem Makowickim dojechali do Kozielska, hrabia już wiedział, dokąd chce się udać. Wynajął bryczkę, która mogła ich zawieźć 5 km dalej, do Pustelni Optyńskiej. Stamtąd było ledwie kilkanaście kilometrów do miejscowości Szamodrino, gdzie mieszkała siostra pisarza – Maria. Tołstoj bywał wcześniej i w Pustelni, i w Szamodrinie. Było oczywiste, że zostanie tam łatwo odnaleziony. Podczas gdy on był w podróży, Zofia szalała z rozpaczy. Szalała dosłownie. W ciągu kilku godzin podjęła dwie próby samobójcze, obie zostały udaremnione. A gdy ustalono, w jakim kierunku pojechał jej mąż, wyprawiła za nim ludzi i sama wyszykowała się do drogi. Wysłała także listy. Była przerażona wizją rozstania, ale i grożącym jej międzynarodowym wstydem. Była przecież żoną jednego z najsłynniejszych ludzi na świecie.

Gdy Tołstoj dotarł do monastyru w Opitnej, poczuł radość; powiedział do właściciela pobliskiej gospody: „Jak tu dobrze!”. Siedząc w skromnej izbie, napisał list do swojej córki Aleksandry, po czym szybko położył się spać, ponieważ był bardzo zmęczony. Następnego dnia odwiedził w Szamodrinie siostrę. Podróżował do niej wozem; zaczęła się właśnie zimna, mokra i wietrzna jesień, padał lodowaty deszcz. Od jego wyjazdu z Jasnej Polany minęły ledwie dwa dni, a pogoń już ruszyła. Wieść o zniknięciu Lwa Tołstoja zelektryzowała dziennikarzy – najpierw lokalnych, później również zagranicznych. W ślad za autorem ruszały pociągi specjalne, a w nich przedstawiciele gazet. Telegrafy pracowały pilnie, namierzano każdy ruch Tołstoja. On tymczasem uznał, że ze swoim towarzyszem ruszy pociągiem do wsi Rostowa. Zdecydował, że wynajmie tam od chłopów jakąś prostą chatę i z nimi zamieszka. Na stacji czytał gazety, z goryczą śledził artykuły informujące, że szuka go cały kraj. Poczuł pierwsze dreszcze. W drodze dostał temperatury. A że żadna z kolejnych stacji nie obiecywała hotelu, gdzie wyraźnie słabnącym pisarzem można by się godnie zaopiekować, doktor Makowicki zdecydował, że dalsza podróż byłaby zabójstwem.

Wysiedli w Astapowie, gdzie szybko udało się nakłonić zawiadowcę stacji, by odstąpił choremu swój dom. Stan Tołstoja pogarszał się, gorączka zbliżała się do 40°C. Majaczył, miotał się w łóżku, jęczał. Równocześnie do Astapowa nadciągali nie tylko dziennikarze, ale także lekarze i przedstawiciele Cerkwi prawosławnej, która lata temu przekreśliła i formalnie wykluczyła Tołstoja za antyreligijne publikacje. Teraz liczono na to, że w obliczu śmierci wielki pisarz pojedna się z Kościołem. Jednak on, choć słaby, zachował przytomność umysłu. Odmówił spotkania z duchownymi i nie chciał widzieć się z żoną, którą do Astapowa niezwłocznie przywieziono. Udało jej się mimo to jakoś przekazać mu haftowaną poduszkę, na której lubił sypiać. Zachowało się zdjęcie, na którym Zofia, ubrana w skromne, podróżne ubrania, przybliża twarz do okna w domu zawiadowcy – próbuje zajrzeć do środka, zobaczyć męża. Nic z tego, choć wśród ostatnich jego świadomych zdań są i te świadczące, że martwi się o nią: „Wszystko na głowie Soni”.

Tołstoj słabł. Zdiagnozowano zapalenie płuc. Niestety na tak poważne schorzenie, w dodatku występujące u człowieka w zaawansowanym wieku, nie było lekarstw. Podtrzymywano go przy życiu, podając tlen, ale koniec był nieuchronny. Napięcie w Astapowie rosło, zbierał się też coraz większy tłum. Zjawiły się nawet oddziały żandarmerii na wypadek jakichś zamieszek. A w środku skromnego domu jeszcze przytomny pisarz szeptał: „Pójdę gdziekolwiek, żeby mi nikt nie przeszkadzał. Zostawcie mnie w spokoju. Trzeba uciekać…, uciekać, dokąd się da…”. Nie chciał morfiny, od zawsze bał się narkotyków oraz ich mocy. Może dlatego Anna Karenina rzuciła się pod pociąg po zażyciu opium? Nie chciał takiej ulgi, lecz i tym razem nie uszanowano jego woli: dostawał zastrzyki z mieszanki kamfory i morfiny. Dopiero gdy już tracił oddech, pozwolono Zofii do niego wejść. Siedziała przy nim, głaszcząc go po czole. Oddech ustał pięć minut po szóstej rano.

Ruch pielgrzymów chcących pożegnać wielkiego autora znacznie się nasilił. Kores­pondent gazety „Birżewyje Wiedomosti” pisał: „Na stacji istna wieża Babel. Do telegrafu nie można się docisnąć. Młodzieży tyle, że szpilki nie ma gdzie wetknąć. Wszędzie niebieskie studenckie czapki. Uczącej się młodzieży przybyło z Moskwy dokładnie pięć tysięcy […]. Już mrok zapada, a sznur czekających na swoją kolej ludzi rośnie, rośnie, że końca nie widać. Ludzie wciąż przybywają dodatkowymi pociągami”.

W Moskwie sprzedawcy gazet podawali klientom najświeższe wydanie, mówiąc tylko: „Umarł”. Wszyscy wiedzieli, o kim mowa. Ciało zostało złożone w prostej dębowej trumnie, bez krzyża na wieku. Po kilku dniach pożegnań Lew Tołstoj ruszył w drogę powrotną do Jasnej Polany, swego jedynego i tak odległego od ideału raju na ziemi. Tam został pochowany w lesie. Trumna jechała w zwykłym wagonie z oznaczeniem „Bagaże”.


Korzystałam z książek: Lew Tołstoj. Biografia Wiktora Szkłowskiego, Lew Tołstoj. Ucieczka z raju Pawieła Basińskiego, Pamiętniki Zofii Tołstoj.

Czytaj również:

Mniej znane rosyjskie powieści Mniej znane rosyjskie powieści
Rozmaitości

Mniej znane rosyjskie powieści

Wszystko Będzie Dobrze

„Bisy”, „Mistrz i wicemistrz” – o mniej znanych rosyjskich powieściach pisze dla Państwa kolektyw Wszystko Będzie Dobrze. Zapraszamy do lektury.

Zbrodnia i walka

Powieść Iwana Dolczikowa, który po lekturze Zbrodni i kary Dostojewskiego zadał sobie pytanie: „Co by było, gdyby lichwiarka też miała siekierę?”. 90% książki zajmuje rozpisany na 200 stron pojedynek studenta Raspalnikowa (oczywista aluzja do Raskolnikowa) z lichwiarką Aloną Siergiejewną. Student i staruszka walczą siekierami, nożami, a także dziełami zebranymi Fryderyka Nietzschego, którymi ciskają w siebie niczym kamieniami. „Odrzuciłem gadki o religii i moralności, skupiając się na czystej walce” – miał powiedzieć Dolczikow. Książka przeszła bez echa.

Czytaj dalej