Ostatnia rodzina Ostatnia rodzina
Przemyślenia

Ostatnia rodzina

Jakub Popielecki
Czyta się 1 minutę

Po premierze dyskutowano głównie, czy Ostatnia rodzina oddała sprawiedliwość postaci Tomka Beksińskiego. Tymczasem najciekawsze w filmie Jana P. Matuszyńskiego było to, że reżyser wykorzystał słynną familię nie jako punkt dojścia, a wyjścia. Kto nie uczepi się czasownika „wykorzystał”, ten dostrzeże, że w kamerze debiutanta Beksińscy wcale nie zostali upupieni. Wręcz przeciwnie – urośli do rangi mitu. Ale nie takiego, jak z fantastycznych wizji ojca malarza czy gotyckich audycji syna radiowca. Na ekranie oglądamy bowiem serię powtarzanych w kółko banalnych rytuałów dnia codziennego – znój, który łączy surrealistycznych wizjonerów, samozwańcze wampiry i zwykłych nas. Zupełnie, jakby Matuszyński pytał: po co opowiadać czyjąś biografię, jeśli nie po to, by postawić przed widzem lustro? Na tym polega wielkość tego filmu – zamieniającego obcość na bliskość.

Czytaj również:

Przemyślenia

Gra Einsteina i kot Schrödingera

Łukasz Kaniewski

To było prawdziwe starcie gigantów. Z jednej strony – Albert Einstein i Erwin Schrödinger, z drugiej – fizycy równie znakomici, tacy jak Niels Bohr i Werner Heisenberg. Ich spór dotyczył zasad mechaniki kwantowej, które nie pokrywają się z tradycyjnym, intuicyjnym rozumieniem przyczyny i skutku. To fachowa dyskusja, ale ma swoją łatwiejszą do pojęcia ludzką stronę: są tu olbrzymie ambicje i niemożność pogodzenia się z ideą, która wydaje się zbyt szalona. 

Czytaj dalej