Zapatrzeni w rozliczenia polskiej historii, w próby układania jej w formule pedagogiki wstydu lub „wstawania z kolan” nie widzimy, że są w Europie inne konflikty pamięci, podziały tak głębokie, że przypominają w gruncie rzeczy wojenne okopy. I faktycznie takie jest ich źródło. Tej jesieni ukazały się dwie książki poświęcone wojnie domowej w Hiszpanii, książki całkowicie różne, ale jednocześnie komplementarne, wymuszające podwójną lekturę.
Javier Cercas, świetny i bardzo znany hiszpański pisarz, autor wybitnej opowieści o wojnie domowej i republikańskich sierotach, apatrydach – Żołnierze spod Salaminy – daje czytelnikom nową opowieść. Władca cieni to jeszcze bardziej osobista powieść, skupiona tym razem na drugiej stronie konfliktu. Cercas opowiada o wuju swojej matki, falangiście, który ginie na froncie krótko po maturze. Porywa czytelnika, wciąga go do swojej historii, wymaga całkowitego zaufania. O tym jednak, jak steruje czytelnikiem i odbiorem opisywanych zdarzeń, jak wyraźnie sam interpretuje historię, jak narzuca nam swoją – wcale nie oczywistą – ocenę przeszłości, najlepiej przekonamy się dzięki innej książce: Strup. Hiszpania rozdrapuje rany, reporterskiej opowieści Katarzyny Kobylarczyk, którą poświęca nie samej tematyce wojny, ale odbywającym się w Hiszpanii poszukiwaniom zwłok pomordowanych republikanów oraz równoległemu procesowi likwidacji mauzoleów prawicowych bohaterów wojennych.
Każde z autorów operuje kategorią pamięci, próbuje pokazać echa wojny, ciągle jeszcze głośno rozbrzmiewające w Hiszpanii. Ten mocny głos przeszłości nie jest wcale jednoznaczny, każde z nich słyszy coś zupełnie innego. I właśnie ten rozdźwięk wydaje mi się szalenie ciekawy. U Cercasa poszukiwanie śladów życia i śmierci dalekiego krewnego staje się punktem wyjścia do archetypicznej opowieści o zderzeniu czasów pokoju i wojny, o wiecznie młodym Achillesie i starym Odyseuszu, ale też o tym, jak matki drżą o życie swoich synów, o ich bólu oraz bezsilności w obliczu straty. Kobylarczyk tymczasem snuje zupełnie inną historię, buduje szczegółową i realistyczną wizję kraju-zombie, państwa, w którym odbywa się nieprzerwana wędrówka zwłok. O tym, że zmarli więcej mówią o żywych, wiemy już z II części Dziadów Mickiewicza, to stary, zapożyczony z literatury chwyt, ale Kobylarczyk bardziej interesuje furia społeczna, ciągle żywa po 80 latach, stojąca za burzeniem pomników i rozkopywaniem grobów, niedopuszczająca jakiegokolwiek dialogu, jakby wojna domowa ciągle jeszcze w Hiszpanii trwała.
Fabuła Władcy cieni Cercasa rozpina się między trzema postaciami: Manuelem Meną, tragicznie, bo młodo, zabitym na wojnie; jego siostrzenicą – Blanką Meną, która w momencie akcji powieści jest już staruszką i jej synem – pisarzem, Javierem Cercasem, który pojawia się tutaj jako opiekun matki, historyczny śledczy i autor jeszcze nienapisanej powieści. Początkowo napięcie dotyczy tylko poszukiwania śladów młodego podchorążego – Cercas robi to trochę ze skrępowaniem, trochę ze wstydem, bo jego rodzina w czasie wojny, zarówno ze strony matki, jak i ze strony ojca poparła nacjonalistów katolickich, dziadkowie zapisali się do Falangi. W miasteczku zajmowali trochę lepszą pozycję, dziadek – Paco Cercas – cieszył się dużym autorytetem, a gdy szedł na wojnę, miał 36 lat i rodzinę. Tłumaczył oburzonej żonie, że jeśli nie pójdzie, to nikt z miasteczka się nie ruszy – tak rozumiał swój obywatelski obowiązek, miał poczucie odpowiedzialności za los wspólnoty lokalnej. Podobnie postępuje Manuel – uwierzył państwu i argumentom rodziny, poszedł na wojnę, dał się zabić za nieswoje ideały. Javier Cercas – zagorzały lewicowiec, w perspektywie historycznej zwolennik republikanów – opowiada o pokoleniu swoich dziadków, próbuje wyjaśnić ich błąd, zrozumieć mylnie przyjęte argumenty Falangi.
Pisarz buduje swoje powieści, jakby rozwijał nić ze szpuli. Ta technika sprawia, że rośnie napięcie, bo obserwujemy ciągle te same zdarzenia, ale nić odwija się stopniowo, więc wracamy do nich z nową wiedzą, bogatsi o nowe fakty. Metafora szpulki jest tutaj na miejscu także z tego powodu, że Cercas – podobnie jak wielu innych nowoczesnych pisarzy historycznych – nie jest wcale zwolennikiem jasności, nie chce uporządkować naszej wiedzy o przeszłości. Przeciwnie, próbuje ją skomplikować jak najmocniej, pozostawić czytelnika z dużą ilością pytań, z niepewnością poznawczą. Korzysta zatem z całej nici odwijanej ze szpuli: nić rozwija się, niby wiemy coraz więcej, ale fakty okazują się chaotyczne, niedopasowane, a my, czytelnicy, musimy rozsupłać skłębiony motek, kieszonkowy węzeł gordyjski. Przykład: narrator Władcy cieni odkrywa, że jego przyszywany dziadek, w rzeczywistości nie wierzył w wartości, o których opowiadał. Choć poszedł walczyć jako idealista, wojna „wyleczyła” go z wiary w te wartości; pozostał na służbie tylko dlatego, by wojsko nie upomniało się o jego brata – bo z każdej rodziny zabierano jednego nieżonatego, młodego mężczyznę. Gdyby Manuel wrócił do domu, na służbę musiałby iść jego młodszy brat, Alejandro.
Manuel Mena to w powieści i wspomnieniach Blanki młody bóg, Achilles, ginący piękną śmiercią: w kwiecie wieku, w boju – takim zapamiętuje go rodzina. Cercas widzi w nim Achillesa okłamanego, skazanego na śmierć nie przez bogów olimpijskich, ale propagandę wojenną, przekonującą młodego chłopaka ze średnio zamożnej rodziny, że powinien bronić przywilejów Kościoła i latyfundystów (tak Cercas podsumowuje argumenty prawej strony). Dla niego dramat Manuela rozgrywa się zupełnie gdzie indziej, dotyczy wyboru: czy umrzeć jak Achilles? A może lepiej dożyć brzydkiej starości – jak Odyseusz? – tutaj właśnie Cercas skupia swą uwagę, opowiadając na nowo mity, rozważając, w jakim stopniu matka może zaprogramować los syna, wpoić mu wartości, czy może go ocalić. Władca cieni jest bowiem powieścią o pamięci rodzinnej, ale ma też bardzo silną wymowę pacyfistyczną. Wszyscy powinniśmy być jak Odyseusz, który chce wrócić do Penelopy – zdaje się mówić autor. Lepiej żyć, niż być władcą cieni w Hadesie, jak Achilles.
*
Pamiętamy z dzieciństwa, że strupa nie należy zdzierać, ani zdrapywać, bo skóra wtedy goi się szybciej i blizna jest mniejsza. Taki nakaz państwo hiszpańskie wydaje swoim obywatelom wielokrotnie – nie ruszać pamięci historycznej, nie rozliczać się z wojny domowej. Tylko że strup pamięciowy nie służy zdrowiu społeczności, dlatego Katarzyna Kobylarczyk rozdrapywanie ran ustawiła w centrum swojej opowieści. Pamięć i poszukiwanie ciał zmarłych wyznaczają kierunek refleksji, ale także stanowią pryzmat, przez który analizuje się państwowy i społeczny kryzys. Cały ten proces mówienia o przeszłości odbywa się dopiero teraz, bo najpierw u władzy byli ci, którzy wojnę domową wygrali, później zaś państwo skoncentrowało dyskurs publiczny na tematach gospodarczych. Forsowano pierwszeństwo rozwoju społeczeństwa, ale jednocześnie zamykano mu usta. Dzisiaj – 80 lat po wojnie domowej – nastąpił backlash i rozpoczęło się rozliczanie prowadzone przez obie strony konfliktu.
Kobylarczyk przemierza Hiszpanię, zwiedza Dolinę Poległych, wielki pomnik-świątynię wojny domowej, odwiedza mauzolea, ogląda pomniki, schodzi do ogromnego, podziemnego Muzeum Błękitnej Dywizji (oddziałów hiszpańskich, które poszły na wojnę razem z armią nazistowską). Najwięcej miejsca poświęca jednak grobom rozstrzelanych cywili, i to oni, a właściwie ich szczątki, oraz poszukujący ich śladów krewni stanowią fundament tej opowieści. W rowach i studniach do dzisiaj spoczywają pozbawione dokumentów ciała pomordowanych przez bojówki chłopów i robotników republikańskich, zaledwie kilka kilometrów od terenów zabudowanych. Ekshumacje organizują krewni zaginionych, zrzeszający się w organizacjach pożytku publicznego i fundacjach. Najczęściej poszukiwania organizują odlegli krewni lub wnuki, czyli osoby, między którymi trudno ustalić zbieżność genetyczną. Z reguły nie są w stanie też ustalić dokładnego miejsca pochówku, a ciała przysypane płytką warstwą ziemi nie dadzą żadnego wyniku DNA. Państwo przyzwala jedynie na odkrywanie ciał, ale nie chce podjąć odpowiedzialności, bo po pierwsze, boi się pozwów i konieczności wypłacania kosztownych odszkodowań, po drugie zaś – nie ma w społeczeństwie hiszpańskim zgody na temat wojny. W czasie uroczystego pogrzebu ofiar wydobytych z jednego z grobów, uczestnicy ceremonii słyszą z tłumu: „Gdybyśmy porządnie wykarczowali korzenie, nie działyby się teraz takie rzeczy”. Poszukiwaniu i ekshumowaniu ciał republikanów po drugiej stronie polityczno-pamięciowego konfliktu odpowiada równoległy proces pozyskiwania papieskiego błogosławieństwa dla nacjonalistyczno-katolickich męczenników. Im więcej grobów rozkopują spadkobiercy republikanów, tym większa jest też liczba męczenników zabitych za wiarę. Autorka nie jest zwolenniczką myślenia symetrycznego w odniesieniu do historii wojny, ale pokazuje równoległość różnych mechanizmów pamięci. Republikanów porywano z domów, wywożono z aresztów, rozstrzeliwano w przypadkowych miejscach, chowano w anonimowych, zbiorowych mogiłach. Okoliczna ludność doskonale wiedziała, w którym miejscu znajduje się ów grób, choć egzekucji dokonywano pod osłoną nocy. Nie obsiewano potem tych pól, omijano studnie, nie wypasano zwierząt. Z kolei czerwony terror skierowany przeciwko zakonnicom i księżom dokonywał się jawnie: rozstrzeliwano za różaniec, za krzyż, za przynależność do kościelnych organizacji. Kobylarczyk pokazuje, że cały ten konflikt dokonywał się otwarcie, z przyzwoleniem społeczności, by dopiero potem zostać pogrzebanym, przez zakaz pamięci, pod strupem.
Cercas tak sprytnie szyje swoją powieść, że zagraniczny, niehiszpański czytelnik, nie zauważy szwów. Widzimy je dopiero dzięki Katarzynie Kobylarczyk. We Władcy cieni nie ma w ogóle dwóch skonfliktowanych pamięci, nie ma właściwie innych ofiar poza Manuelem Meną, stanowiącym symbol – symbol nie tylko wojny, ale również kalos thanatos, pięknej śmierci, choć wiemy przecież, że śmierć na wojnie rzadko bywa piękna. Cercas ma prawo do takiego cięcia materii, do wybierania tylko tych elementów, które pasują mu do autorskiej wizji. Jednocześnie jednak stwarza on wrażenie, że pisze powieść dokumentalną, z pogranicza fiction i non fiction. Notuje skrupulatnie, co jada w restauracjach, z kim się spotyka, gdzie jedzie i ile to kilometrów oraz ile godzin, umieszcza zapisy rozmów i kopie dokumentów, do których dotarł. Zupełnie jakby była to opowieść reporterska. Dopiero zderzenie Władcy cieni ze Strupem, pokazuje, jak daleko sięga autorska cenzura, jakie ruchy przeprowadza Cercas na tektonicznym poziomie swojej powieści, jak mocno usuwa głos prawej strony ze świata przedstawionego. Kobylarczyk za to w swojej narracji okazuje się niezwykle uczciwa, buduje ją z wyznań, zwierzeń, wspomnień obu stron konfliktu, choć widać, że zdecydowanie bliżej jej do dziedzictwa republikańskiego, że staje – być może to naturalna pozycja człowieka wrażliwego – po stronie bezimiennych ofiar pogrzebanych w zbiorowych grobach, które kilkadziesiąt lat musiały czekać na formalny, ludzki pochówek.
Każdy z tych autorów realizuje inne cele: Cercas forsuje pacyfistyczną wizję uniwersalną, ustawia swój głos jako sprzeciw wobec wojny w ogóle. Kobylarczyk chce pokazać – za pomocą hiszpańskiej pamięci historycznej – jakie pułapki kryją się w przeszłości, jak ważny jest proces rozliczania, mówienia, konfrontowania. Dla polskiego czytelnika będzie to opowieść paraboliczna, bo polska pamięć ma przecież swoje zadry, swoje stodoły, o których woli zapomnieć. A Kobylarczyk pokazuje, dlaczego nie wolno tego robić.
Javier Cercas, Władca cieni, tłum. Ewa Zaleska, Noir sur Blanc 2019.
Katarzyna Kobylarczyk, Strup. Hiszpania rozdrapuje rany, Czarne 2019.