Pierwszy raz w tej rubryce trochę intymnie i zupełnie autobiograficznie.
Nikt nie rodzi się stoikiem. Stoikiem dopiero można próbować się stać, co i tak się mało komu udaje. A nawet nie wszyscy próbują. Ja sam nigdy nie mówię o sobie, że jestem stoikiem – co najwyżej, że do stoicyzmu aspiruję, a i to tylko do reformowanego. A jednym z częstszych pytań, jakie dostaję, jest: skąd mi się to właściwie wzięło. Jak to właściwie się stało, że poszedłem właśnie tą drogą, a nie inną? Jeżeli wszystkie drogi prowadzą do stoicyzmu, to od czego odprowadzają?
Rzadko pisuję w formule „autor komentuje własną książkę”, ale dzisiaj jest ten rzadki wyjątek. Tak się bowiem składa, że właśnie wychodzi w wydawnictwie Relacja moja nowa książka pt. Pamiętam. Pamiętam… ale co właściwie? Treścią książki są wspomnienia mojego pokolenia, krok po kroku, od wczesnych lat 80., po późne dwutysięczne. Jak to zwykle bywa, wspomnienia tak opisane nie są już tylko moje. Nie tylko w tym sensie, że opowiadam je publicznie, ale przede wszystkim w tym, że (jak już widzę po reakcjach na książkę) mnóstwo osób się w nich odnajduje i twierdzi, że to nie jest tylko o mnie – tylko o nas wszystkich. I rzecz jasna, nie o gumy Turbo, Teletombolę czy Teleranek tu chodzi, ale o długą i wyboistą wędrówkę do samych siebie.
Magia twórczości polega na tym, że dzieło jest zawsze (no, z reguły) mądrzejsze niż autor i że autor sam o sobie może się wiele z niego dowiedzieć. Takie też miałem wrażenie, czytając własny tekst na etapie ostatnich korekt. Sam nie przypuszczałem, by dać tylko jeden przykład, jak kolosalne blizny w psychice i wspomnieniach pozostawia… szkoła, szczególnie ta z lat 90. (choć nie tylko). Widziana z perspektywy czasu jawi się ona jako dość przerażający system przemocy psychicznej i tłamszenia już nawet nie talentów, ale w ogóle naturalnych odruchów młodych ludzi. Jak myśmy w ogóle przez to przeszli?
Pamiętam jest stuprocentowo szczere, literalnie każde zdanie tam napisane jest prawdziwe i pochodzi z mojego własnego doświadczenia, począwszy od widzianych w różanej mgle lat 80., przez nieokiełznane 90. i wreszcie po XXI w., pełne burzy, naporu i nieporadnych prób odnalezienia się w świecie. Odwieczne trudności z grą w społeczeństwo, męki niejednoznaczności, nigdy niezdiagnozowane spektrum (20 lat temu nie było spektrum, 20 lat temu były po prostu niegrzeczne dzieci, które „nie umiały się dostosować” – co słyszałem całe dzieciństwo), wreszcie wspomniane już męki w systemie edukacji, z których niby wyszliśmy obronną ręką… ale jakim kosztem?
Koszty widać dopiero z perspektywy czasu, jak się już podejmie wysiłek, żeby przekształcić swoje życie. W moim wypadku jest oczywiście tak, że platformą, na której – dzięki której – tego dokonałem, był stoicyzm. I znam nawet dokładną datę, to był rok 2010. To wtedy odstawiłem alkohol, przystawiłem stoicyzm, no i wreszcie się okazało, że wszystkie moje zajawki, poszukiwania i dociekania nie muszą być wcale dowodem, że „Piotruś jest dziwny” (co było refrenem mojej młodości). Przeciwnie, stały się tworzywem dla książki za książką.
A więc tak, napisałem książkę, która jest historią długiej drogi do siebie samego. Mojej, ale też całego mojego pokolenia, całego tego gigantycznego wyżu urodzonego w latach 80., pokolenia, które widziało już dwa systemy, dwa stulecia, pięć różnych dekad, a ledwie dobiega czterdziestki. Co będzie dalej? Zobaczymy. Ja na pewno cieszę się i dziękuję za to, że dzięki stoicyzmowi udało mi się znaleźć głos i przestrzeń, żeby pisać dla siebie i dla Was – i to jest dla mnie ostateczna odpowiedź na pytanie, dlaczego warto być stoikiem.
(P.S. Halo Warszawa – zapraszam serdecznie na premierę książki, środa 13 X, godz. 20.00 w Faktycznym Domu Kultury. Z Olgą Wróbel z „Kurzojadów” będę rozmawiał dokładnie o tym, co tu napisałem).