Pan Bestia Pan Bestia
i
"Zorza polarna", Frederic Edwin Church, 1865 r./ Smithsonian American Art Museum (domena publiczna)
Doznania

Pan Bestia

Radek Rak
Czyta się 32 minut

Opowieść o tym, jak piętnasty syn poławiacza małży zapragnął zostać rycerzem, i o tym, że na niektórych wyspach mieszkają bestie, a na innych nie.

W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Chwała niech będzie Bogu w Trójcy Jedynemu i wszystkim Jego świętym. Cześć wielkiemu Dagdzie i Jego potomstwu do czterdziestego pokolenia. Niech nas prowadzą Osjan, Taliesin o Lśniącym Czole i Nimian z Jeziora. Niechaj Nuada w swej srebrnej dłoni przyniesie nam liść z drzewa opowieści, starszego niż najstarsi bogowie, drzewa, którego nikt nie zasadził i o którym nikt nie potrafi powiedzieć, kiedy wykiełkowało, i nie ma nic, co nie byłoby jego częścią. Amen.

Nasza opowieść wyrasta z innych, dawniejszych i dziwniejszych niż ona sama. To historia Brana Burego i tego, jak został Kolczastym Rycerzem oraz tego, dlaczego tak go nazwano. Spisałem ją ja, Radek Rak z Miasta Czterech Kurhanów, abyście mieli chwilę radości.

Bran Bury mieszkał przed wiekami na Wyspie, wyspie największej na świecie. Aby przemierzyć ją z północnego krańca na południowy, trzeba by wędrować od niedzieli do niedzieli, a z zachodu na wschód – od niedzieli do piątku; no, może do czwartkowych nieszporów, jeśli tylko miało się długie nogi, w górach nie sypał śnieg, dolin nie zalał deszcz, na gościńcu nie napotkało się grasujących zbójców, a w głuszy – czarodziejskich ludzi ani innych potworów. Konno zajęłoby to zapewne znacznie mniej czasu, lecz Bran, piętnasty syn poławiacza małży, nie posiadał konia. Nie posiadał go zresztą nikt w klanie Burych ani żaden z jego sąsiadów. Trudno tedy orzec, jak bardzo Wyspa skurczyłaby się, gdyby przemierzać ją wierzchem. Może zresztą podróż trwałaby tyle samo albo i dłużej, na jeźdźca czekają bowiem inne przygody, przygody bardziej rycerskie, jak uczty, łowy i walka z potworami, a każda z nich mogła okazać się czasochłonna.

Póki co Bran był biedny i biedne były jego przygody. Od północy horyzont zamykało mu ciemne, gniewne morze, a od południa ciemne, zamyślone góry. Życie jego znaczył rytm przypływów i odpływów, kiedy to zbierał małże, a po jesiennych sztormach niekiedy i bursztyny. Jedną bryłę, wielką jak gęsie serce, trzymał Bran w sekrecie cały czas przy sobie. Mógł ją wymienić na odpuście świętojańskim za worek słodkości albo na bożonarodzeniowym jarmarku za nowe ubranie i buty. Ale słodycze prędko by zjadł, w ubraniu porobiłyby się dziury, a buty by przemokły albo zabraliby mu je starsi bracia. Piękno bursztynu było zaś trwałe i nie poddawało się upływowi czasu, a poza tym dobrze jest posiadać na wyłączność coś pięknego, o czym nikt nie wie i czym można cieszyć się w samotności.

Piętnasty syn poławiacza małży oprócz bursztynu posiadał na własność jeszcze jedną rzecz, o której nikomu nie opowiedział: przepowiednię starej suki. A tak, suki. Kiedyś przypływ wyrzucił ją na brzeg, wielką, łaciatą i opasłą jak żaden inny pies, którego Bran widział w życiu, a łapy miała tak maleńkie, że niemal nie wystawały spod jej cielska. Grzała się w mdłych promieniach zimowego słońca, wystawiała ku niemu posiwiałą mordę i zdawała się bardzo zadowolona, choć ziąb kąsał po łydkach i taka wilgoć lęgła się w kościach, że nie sposób było się naprawdę ogrzać.

– Nigdy nie widziałem tak grubego psa – zaczął Bran niezbyt grzecznie, bo nikt nie miał czasu nauczyć go rzeczy takich jak uprzejmość. Nie można się uprzejmością najeść ani nie zapewni ciepła, nie jest to zatem rzecz szczególnie przydatna poławiaczowi małży. A zresztą pies to tylko pies.

– Morskie psy potrzebują tłuszczu. Chroni nas przed zimnem w dalekich krainach północnych, gdzie bywa, że lód trzyma nawet w lipcu.

– Łżesz jak pies, suko. Nigdy nie słyszałem, by psy żyły w morzu. Biegać luzem po wrzosowisku za zającem albo ujadać przy budzie, to tak. Ale nie w morzu.

– A ludzie nie potrafią dogonić nawet głupiego zająca – zirytowała się suka. – Ślimaka zaś potrafią prześcignąć tylko dlatego, że mają dwie nogi, a on jedną. Ale nie twierdzę, że powinni z tego powodu żyć na wrzosowisku albo być uwiązani do budy, bo wiem, że istnieją

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Przesilenie z druidami Przesilenie z druidami
Doznania

Przesilenie z druidami

Ian Berry

Stonehenge, 21 czerwca 1975 r. hrabstwo Wiltshire w południowej Anglii. W kręgu Stonehenge ludzie w strojach druidów odprawiają ceremonię z okazji letniego przesilenia.

Ian Berry urodził się w Lancashire w Anglii. Uznanie zdobył w RPA, gdzie pracował dla Daily Mail, a później dla magazynu Drum. Był jedynym fotografem, który udokumentował masakrę w Sharpeville w 1960 r., a jego zdjęcia wykorzystano w procesie, aby udowodnić niewinność ofiar.

Czytaj dalej