
O końcu europocentryzmu, o roli sztuki filmowej oraz o Polsce jako obszarze przenikania się Wschodu i Zachodu Arturowi Zaborskiemu opowiada ceniony rosyjski reżyser Aleksander Sokurow.
Aleksander Sokurow – jeden z najwybitniejszych intelektualistów współczesnego kina, doceniany zarówno w rodzinnej Rosji, jak i na świecie (dostał nagrody w Cannes, Wenecji i Berlinie) – potrafi zaskoczyć. Choć od lat krytykuje Rosję i jej imperialistyczne skłonności (podczas ceremonii Europejskich Nagród Filmowych, odpowiedników Oscarów na Starym Kontynencie, upomniał się o więzionego wówczas ukraińskiego reżysera Olega Sencowa), w rozmowie broni rosyjskich idei oraz… krytykuje Zachód. Zawsze idzie pod prąd, z nikim i niczym nie sympatyzuje, chyba tylko z własną wizją kina oraz sztuki. Kiedyś był postrachem dziennikarzy, za nieodpowiednie pytanie potrafił nawet przerwać wywiad. Ale kiedy spotykamy się na 42. Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Kairze, jest spokojny, mówi łagodnie i powoli, jakby nigdzie się nie śpieszył. I jakby temperatura poruszanych tematów w ogóle go nie parzyła.
Artur Zaborski: Jak Pan spędza pandemię?
Aleksander Sokurow: Mało oryginalnie. Pracuję – montuję nowy film, dopinam następne projekty, nadrabiam kinowe zaległości, czytam i myślę. Dużo myślę.
Nawiedzają Pana dobre czy złe myśli?
Nie mam