Patrzeć w przód Patrzeć w przód
i
Aleksander Sokurow; zdjęcie: Ian Gavan/Staff/Getty Images
Opowieści

Patrzeć w przód

Rozmowa z Aleksandrem Sokurowem
Artur Zaborski
Czyta się 10 minut

O końcu europocentryzmu, o roli sztuki filmowej oraz o Polsce jako obszarze przenikania się Wschodu i Zachodu Arturowi Zaborskiemu opowiada ceniony rosyjski reżyser Aleksander Sokurow.

Aleksander Sokurow – jeden z najwybitniejszych intelektualistów współczesnego kina, doceniany zarówno w rodzinnej Rosji, jak i na świecie (dostał nagrody w Cannes, Wenecji i Berlinie) – potrafi zaskoczyć. Choć od lat krytykuje Rosję i jej imperialistyczne skłonności (podczas ceremonii Europejskich Nagród Filmowych, odpowiedników Oscarów na Starym Kontynencie, upomniał się o więzionego wówczas ukraińskiego reżysera Olega Sencowa), w rozmowie broni rosyjskich idei oraz… krytykuje Zachód. Zawsze idzie pod prąd, z nikim i niczym nie sympatyzuje, chyba tylko z własną wizją kina oraz sztuki. Kiedyś był postrachem dziennikarzy, za nieodpowiednie pytanie potrafił nawet przerwać wywiad. Ale kiedy spotykamy się na 42. Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Kairze, jest spokojny, mówi łagodnie i powoli, jakby nigdzie się nie śpieszył. I jakby temperatura poruszanych tematów w ogóle go nie parzyła.


Artur Zaborski: Jak Pan spędza pandemię?

Aleksander Sokurow: Mało oryginalnie. Pracuję – montuję nowy film, dopinam następne projekty, nadrabiam kinowe zaległości, czytam i myślę. Dużo myślę.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Nawiedzają Pana dobre czy złe myśli?

Nie mam złych przeczuć. Pandemia niespecjalnie mnie zdołowała i nie wywołała we mnie strachu.

Cała branża drży, czy kino przetrwa zarazę, a Pan jest spokojny?!

Czego tu się bać? Nic się przecież nie zmieni. Żeby zaszła zmiana, potrzebni są ludzie – młodzi, ze świeżymi ideami i pomysłami. Koronawirus trwa ledwie moment. Za jego panowania nie dojdzie ani do wymiany pokoleniowej, ani do wymiany władzy. Gdy się skończy, będziemy w tym samym miejscu, w którym byliśmy, gdy nas zaatakował. Takie są prawidła historii i nie ma co histeryzować, że coś się skończyło i że wchodzimy w nową rzeczywistość. Jesteśmy ciągle w tym samym miejscu, a tych, którzy diagnozują sprawę inaczej, po pandemii czeka gorzkie zderzenie z rzeczywistością. Niestety.

Pan życzyłby sobie zmiany?

Trudno mi odpowiedzieć, bo ja jestem skupiony na tu i teraz. Nie należę do ludzi, którzy rozpamiętują przeszłość. Nie jestem też z tych, którzy puszczają wodze fantazji, myśląc o przyszłości – jak to będzie wspaniale, gdy tylko zrobię to, śmo i tamto. Mam zupełnie inną konstrukcję psychiczną, skupiam się na chwili, w której jestem. Takie jest też moje kino. Nawet w Rosyjskiej arce, która opowiada o przeszłości, nakłaniam widzów do namysłu nad momentem, w którym obcują z filmem, dostarczam im przyjemności estetycznej poprzez użycie kostiumu, ale rezygnując z klasycznej akcji, namawiam ich do bycia w ich własnym filmie, a nie tym narzuconym przeze mnie. Choć jestem przede wszystkim reżyserem filmowym, bardziej od kina cenię literaturę, malarstwo i architekturę. One pozwalają jeszcze bardziej skupić się na własnych emocjach i przeżyciach wobec dzieła, z którym się mierzą. Życzyłem sobie, by widzowie Rosyjskiej arki po projekcji filmu ruszyli do Ermitażu.

Co jest złego w powracaniu do przeszłości albo w snuciu dobrych planów?

To bardzo europocentryczne myślenie, które zaczyna się wyczerpywać. Na Zachodzie myśli się tak: jakaś idea będzie działać, gdy tylko odpowiednio o nią zadbamy. Taką ideą miała być oczywiście demokracja, którą Zachód chciał krzewić na prawo i lewo, za każdą cenę. Wiek XXI rozwiewa te złudzenia. Wystarczy spojrzeć na to, co dzieje się na Bliskim Wschodzie po inwazji wojsk Ameryki i koalicjantów czy w północnej Afryce po arabskiej wiośnie. Demokracja tam po prostu nie zadziałała, a Zachód nadal nie chce tego zaakceptować, więc szuka sobie wrogów i wskazuje tego odwiecznego – Rosję.

Dlaczego europocentryzm Pańskim zdaniem się wyczerpuje?

Dostrzegamy iluzję kapitalistycznej idei bogacenia się, bo okazuje się, że zamożność nie jest w stanie odpowiedzieć na wszystkie nasze potrzeby. Zagłuszanie ich nie przynosi rozwiązania, więc szukamy dla nich ujścia w praktykach ze Wschodu, który znacznie bardziej nastawiony jest na ducha i nadal stoi w opozycji do zachodniego racjonalizmu. Widać to w rosnącym zainteresowaniu akupunkturą, jogą, ajurwedą, chińską medycyną czy medytacją, które stają się coraz częstszą odpowiedzią na nasze bolączki. Ich popularność bierze się też stąd, że to są praktyki, za którymi nie kryją się żadne ideologie – w przeciwieństwie do religii, które mogą nami manipulować.

Zachodnie idee są czymś podszyte?

Kiedy nakręciłem film Ojciec i syn – o relacji tytułowych bohaterów, wyjątkowo silnej, niezdrowej i niebezpiecznej, bo nie można skupiać się wyłącznie na relacji z jednym człowiekiem, tylko trzeba ją równoważyć poprzez zbliżanie się do innych ludzi – zachodni krytycy i dziennikarze regularnie dopatrywali się w nim homoerotycznego podtekstu. Kiedy ten sam temat zbyt silnej relacji powtórzyłem w Matce i synu, owi krytycy pytali mnie, czy to film o kazirodztwie. Dla Zachodu wszystko musi mieć ukryte znaczenie. Nie można opowiedzieć o jasnej i czystej relacji bez dodatkowego balastu. Kompletnie tego nie rozumiem, bo to jedne z moich bardziej przystępnych i klarownych filmów. Skoro ja robię film o ojcu i synu, pokazując na ekranie ojca i syna, to dlaczego inni upierają się, że pokazałem coś innego? Nie walczę z tym, bo każdy może interpretować filmy tak, jak chce, ale łatwiej mi rozmawiać o Ojcu i synu oraz Matce i synu z widzami ze Wschodu, którzy skupiają się na tym, co w nim faktycznie jest.

Kino może manipulować widzami?

Kiedy zastanawiam się, czy chciałbym, żeby kino miało moc sprawczą, wpływało na ludzi i popychało ich do walki o zmianę, też waham się z odpowiedzią. Filmowcy to rzemieślnicy. Nie są nikim wyjątkowym, nie stoi przed nimi żadna specjalna misja kształtowania świata ani tym bardziej zbawiania go. Szczególnie dzisiaj, kiedy filmy tworzy się z komercyjnych pobudek: mają zarabiać, a nie szlifować gust i charakter widzów. Dlatego filmowcy tak bardzo skupiają się na tym, by obraz olśniewał, zachwycał stroną wizualną. I dlatego filmy stają się niebezpieczne.

Dlaczego?

Bo odrywają widzów od trudnych spraw i ciemnych stron naszego życia. Wymazuje się je, jakby nie istniały. To oczywiście też ma związek z kulturą Zachodu, która tuszuje śmierć, ból i cierpienie. Nie rozmawiamy o nich, unikamy myślenia o podobnych tematach. Mamy być szczęśliwi, na zawsze młodzi i w ogóle żyć wiecznie. I świat się w tej kulturze wizualnej zatraca, bo ona jest przyciągająca. Działa jak magnes, który opanował już kino, bo kino jest znacznie słabsze niż literatura – pisarze tak bardzo się jej nie poddali. I teraz ten magnes jest również na ekranie – jak stado diabełków, które uwodzą widza i prowadzą go, tylko nie wiadomo dokąd. A widza to nie obchodzi, bo najważniejsze jest, że one pędzą i można pędzić za nimi. W tym cała atrakcja, jakby celem był sam bieg za błyskotką, bez namysłu nad tym, po co to robimy. I biegniemy za tymi pięknymi obrazkami ze świata przedstawionego, odrywając się od prawdziwego życia i otaczających nas problemów, wybieramy kino eskapistyczne, a nie pobudzające do refleksji. Dzisiaj rzuca się terminem „kultura” na prawo i lewo, te komercyjne filmy też się takim mianem określa. A przecież istnieje zasadnicza różnica między kulturą a sztuką. To, co dziś oglądamy na ekranach, do sztuki się na pewno nie zalicza.

Polscy politycy oskarżają kino i seriale o liberalizowanie młodych, winią je za ich lewicowe sympatie.

Polskie kino bardzo ucierpiało na śmierci mojego przyjaciela Andrzeja Wajdy. Bardzo za nim tęsknię. On był wielką postacią wśród nadwiślańskich filmowców. I świetnie się z obowiązków wynikających z pełnienia tej funkcji wywiązywał. Do jego zadań jako szanowanego artysty należała ochrona sztuki. Powtarzam: sztuki, a nie kultury. Tacy ludzie jak Wajda pilnują, by drzwi do świata sztuki pozostawały zamknięte. I otwierają je tylko przy specjalnych okazjach, kiedy chcą się podzielić swoją nową wizją. Gdy sztuka pozbawiona jest takich stróżów, klucze do tych drzwi są dystrybuowane wśród polityków i hochsztaplerów, którzy próbują notorycznie otwierać je, grzebać w tym, co się za nimi znajduje, i wyciągać pasujące do ich celów fragmenty. Nawet Krzysztof Zanussi dziś już tej funkcji nie pełni, bo kręci niezwykle rzadko. A jeszcze kilka dekad temu wasze kino było potęgą. Skracało dystans do reszty świata lepiej niż filmy Francuzów czy Niemców. Dawało przykład, jak strzec drzwi do sztuki, mimo cenzury i politycznego reżimu.

Pan odgrywa taką rolę w Rosji?

Mimowolnie, nie umiem inaczej. Nie potrafiłbym nagle robić filmów, które są pozbawione moich myśli, a dostosowują się do trendów czy potrzeb widowni. Wajda i Zanussi też by nie potrafili, dlatego ich nie robili. Dymitra Szostakowicza i Siergieja Prokofiewa władza także próbowała zmusić do komponowania sowieckiej muzyki. I co? I nie potrafili, nie wiedzieli jak.

Zanussiego oraz Wajdę, podobnie jak Pana, żywo interesował temat przenikania się filozofii Wschodu i Zachodu.

Zanussi i Wajda byli Europejczykami – interesowała ich cała Europa, pełny kontynent. Nie postrzegali Rosji jako kraju, który już do Europy nie należy. Wiedzieli, że stanowimy całość, nie uciekali przed nią tak jak Francuzi, Niemcy czy Włosi. Polska przez wieki była krajem neutralnym kulturowo. Wajda oraz Zanussi zachwycali się zarówno sztuką Zachodu, jak i dorobkiem rosyjskich artystów. Czerpali z dwóch stron i tworzyli dzieła wybitne. Kiedy pokazywali swoje filmy na festiwalach w Wenecji, włoscy filmowcy chcieli równać do ich poziomu. Tak samo było w Niemczech czy we Francji. A teraz Polska stała się miejscem, które nie chce być już pomiędzy Rosją a Zachodem, tylko iść z Zachodem przeciwko Rosji.

Polska na tym straci?

Wszyscy na tym stracą. Zupełnie nie tędy droga. Polska wydała najwięcej arcydzieł, kiedy umiała się nasycić siłami płynącymi z prawa i z lewa. Inteligencja z waszego kraju doskonale odnajdowała się tak w Moskwie, jak i w Paryżu czy Rzymie. I co z tego zostało? Wojska amerykańskie stacjonujące w waszym kraju jako straszak na wschodniego sąsiada? Przecież działając w ten sposób, sami sprowadzacie na siebie nieszczęście, bo w przypadku wojny Rosja będzie musiała was zaatakować w pierwszej kolejności. Rosja i Niemcy mają wiele zaszłości i blizn, które nie powinny być rozdrapywane. Silna, potężna Polska była doskonałą blokadą przed ich drapaniem. Przez wiele lat pozwalała tym ranom się zabliźniać, a złym wspomnieniom – wypalać się. Polska siała ziarno, które zbierała cała Europa. I w tym kierunku powinniście iść, a nie zapraszać żołnierzy i podnosić temperaturę. Zachód i Rosja zderzają się od wieków. Polska była buforem, który zapobiegł wielu kolizjom.

Wydaje mi się, że dziś raczej cała Europa żywi ambiwalentne uczucia wobec Rosji. Pamiętam, jak na festiwalu w Wenecji pokazywano film Białe noce listonosza Aleksieja Triapicyna. W kinie najpierw rozległ się gwizd, gdy pojawiło się logo rosyjskiego Ministerstwa Kultury, a potem oklaski, gdy wyświetliło się nazwisko reżysera Andrieja Konczałowskiego.

To pokazuje, jak różne emocje Rosja budzi dzisiaj na świecie. Z jednej strony wrogość wywołują instytucje rządowe, z drugiej – uznanie, a nawet zachwyt wzbudza wciąż nasza sztuka, która przesiąknięta jest innymi wartościami niż sztuka Zachodu. U nas nadal są artyści mówiący własnym językiem i strzegący kluczyka. W Polsce po śmierci Wajdy i przy powolnym wycofywaniu się Zanussiego ucierpiało zwłaszcza kino historyczne. Oni strzegli pamięci o przeszłości, pokazując, jak skomplikowana i niejednoznaczna ona była. Jak wiele było motywacji, stron, powodów. Bez nich nie ma kto strzec takiej definicji przeszłości, więc władza zachęca filmowców, by mówili o tym, co było, a filmowcy odpowiadają czarno-białymi produkcjami.

Gdyby żył Wajda, nie odpowiadaliby?

Wstydziliby się kompromitacji w oczach mistrza. A teraz nie ma się kogo wstydzić, więc się wyciąga jakieś sprawy z przeszłości, które obecnie nic nie znaczą. Kto dziś pamięta, że rosyjski pradziadek zabił komuś polskiego pradziadka? I na odwrót? Młode pokolenie pojęcia nie ma, kim ten pradziadek był, ale jedyne, co wie dzięki obecnej polityce historycznej, to że cierpiał przez ruskich. Przecież to jakiś kompletny absurd, kłócenie ludzi na siłę. Wajda by na to nie pozwolił.

Ma Pan jakiś pomysł, jak ten problem rozwiązać?

Patrzeć w przód. Tylko w przód. Traktować świat jak pusty stół. I na tym budować swój ogląd rzeczywistości. Niech pan się nie ogląda w tył, zwłaszcza gdy każą panu robić to inni. Proszę patrzeć w przód.

To Pana zdaniem sposób na ratunek – zapomnieć o trudnej przeszłości?

Jedyny. Na całym świecie rządy krajów rozkopują mogiły i wyciągają trupy, którymi machają sobie nawzajem przed oczami. A większość ludzi nie ma nawet pojęcia, czyj to trup ani w jakich okolicznościach stracił życie. Młoda generacja nie ma żadnej wiedzy na temat tego, co działo się w czasach ich pradziadków. Kiedy dziś widzę, jak dorosły człowiek przychodzi do swojego dziecka i mówi mu: „Nie rozmawiaj z Rosjanami, bo oni sto lat temu zabili twojego przodka!”, zadaję sobie pytanie: jakie to wszystko ma znaczenie dla pokolenia, które urodziło się przy okrągłym stole? Zachód nie bije się z Rosją, panuje jako taki ład społeczny. Po co to psuć? Młode pokolenie powinno dostać szansę na życie bez uprzedzeń i pracować na lepszą przyszłość, a nie powtarzać błędy przeszłości. Młodzi poradzą sobie bez nas i znajdą rozwiązania swoich problemów. Nie musimy im mówić, kto przyjaciel, a kto wróg, więc przestańmy o tym w kółko bez sensu krzyczeć.

Czytaj również:

Pegaz, gazu! – 3/2021 Pegaz, gazu! – 3/2021
i
Daniel Mróz – rysunek z archiwum, nr 458/1954 r.
Doznania

Pegaz, gazu! – 3/2021

Marcin Orliński

Jeśli w długi lipcowy wieczór nie wiecie, co zrobić z czasem, bo przecież się dłuży i szerzy, wszystkie seriale na Netfliksie już dawno obejrzeliście, a krzyżówka z ostatnich stron „Przekroju” wciąż nie chce się do końca rozwiązać, zawsze pozostaje układanie rymowanek lub zabawa słowami. Podrzucam – właśnie z myślą o Was, o, letnicy nieszczęśnicy – dwa nowe gatunki poetyckie i zapraszam do zabawy.

Konkretyn

Tak nazwijmy gatunek nawiązujący do tradycji poezji konkretnej. Główna funkcja konkretyna to zwrócenie uwagi na materialność słowa i jego graficzną stronę. Już nie sens czy brzmienie są najważniejsze, lecz gra między kształtem słów lub nawet pojedynczych liter a niesionymi przez nie znaczeniami. Nawiążemy tu trochę do mistrza gatunku Stanisława Dróżdża, ale także do publikującego na stronach dawnego „Przekroju” Adama Macedońskiego. Konkretyn staje w opozycji do paradygmatu wyznaczonego przez kulturę druku, narzucającą nam – co zauważył Stefan Themerson – linearny układ słów i co za tym idzie linearne myślenie o świecie. Wiecie, za sprawą drukarzy wszystko mamy od linijki i w poziomie. Pobawmy się więc kształtem słów i liter, zobaczmy w nich klocek, cegłę, drucik i deseczkę, z których można skonstruować mniej lub bardziej abstrakcyjny obraz.

Czytaj dalej