Pechowy solenizant
Opowieści

Pechowy solenizant

Marcin Wroński
Czyta się 2 minuty

Niech pan do nas przyjedzie, znalazłem mojego brata Geralda zamordowanego – usłyszał przez telefon inspektor Werner, pewnej niedzieli o 10 rano. Telefonujący przedstawił się jako Stefan Heller i podał adres posiadłości położonej pod miastem.

Posiadłość okazała się dobrze zagospodarowaną farmą, a dom był pełen gości zaproszonych na urodziny Geralda, przypadające tej niedzieli. Kończył on 21 lat i tym samym wchodził w posiadanie farmy zapisanej mu przez ojca. Na farmie mieszkało też dwoje dzieci pani Hellerowej z jej pierwszego małżeństwa, Julia i Stefan, ten, który dzwonił do inspektora. Tego ranka znaleziono Geralda w jego pokoju, w łóżku, ze sztyletem tkwiącym w boku. Zmarł skutkiem upływu krwi. Na podłodze obok łóżka stała taca z filiżanką po herbacie.

Pierwsza zeznawała Julia. Oświadczyła: – Zaniosłam dziś o 8 rano Geraldowi śniadanie do łóżka i złożyłam mu życzenia. Był wesoły i niczego się nie obawiał. Byłam u niego 10 minut, potem wyszłam, by zająć się śniadaniem dla gości.

Następnie zeznawał Stefan:

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

– Wszedłem do Geralda w jakiś czas po Julii i zastałem go nieżywego. Zatelefonowałem do pana i dopiero potem oznajmiłem wszystkim o tragicznym wypadku. Jeden z gości, wujek Hilary, zeznał, iż o 9 przechodził korytarzem i widział Stefana wychodzącego i pokoju brata. – Wszystko jest jasne, wiem kto jest mordercą – powiedział inspektor Werner, wysłuchawszy tych zeznań.

Kto zabił? Skąd inspektor się tego domyślił? Rozwiązanie poniżej.

 

 

To Stefan przebił sztyletem przyrodniego brata, nie chcąc dopuścić go do majątku. W przeciwnym razie, nie zwlekałby całą godzinę z wszczęciem alarmu. W ciągu tej godziny Gerald zmarł z upływu krwi.

 

Czytaj również:

Trup w płytkiej wodzie
Rozmaitości

Trup w płytkiej wodzie

Marcin Wroński

– Jezus Maria, policja! Kobietę zabili! – takie krzyki pewnego jesiennego przedwojennego wieczoru rozległy się na przedmieściu rozpełźniętym za rzeczką Czechówką. Czechówka wiosną podtapiała piwnice, latem dzieci grzecznie bawiły się nad jej brzegiem zdechłymi szczurami, niestety jesienią nie dostarczała żadnych atrakcji. Aż do teraz. Dlatego gdy posterunkowy Wójcik zaczął tłumaczyć gapiom, że nie zabili, tylko ukradli, i nie kobietę, ale tak zwany manekin damski, oczywiście nie dano mu wiary i zaraz doniesiono redakcji „Expressu”.

TRUP W PŁYTKIEJ WODZIE.* bm. elegancko, na czarno ubraną kobietę leżącą w rzece odkryli mieszkańcy przedmieścia Czechówka Górna. Tragedja! Kobieta nie żyła także dlatego, że jak ustaliło błyskawiczne dochodzenie policyjne, z zawodu była manekinem sklepowym w salonie mody „Paryżanka” przy Krak. Przedm. 18. Nieszczęsną, nie udzieliwszy pierwszej pomocy, funkcjonarjusze P. P. odwieźli do Wydziału Śledczego.

Czytaj dalej