Lepiej nie ufać bezgranicznie swoim oczom. Łatwo dają się oszukać, choćby największej szachrajce wśród barw – bieli.
Kurze jajo, nic niezwykłego – świeże, wyjęte z lodówki, beżowopomarańczowe. Jeden jego koniec trzymam w palcach, drugi zanurzam w kopcącym płomieniu świecy. Zimna skorupa szybko schładza falujący ogień, z pomarańczowego płomienia wypada serpentyna sadzy. Powierzchnia jajka pokrywa się grubą, puszystą warstwą czarnego węgla. Znika pod nią – bo sadza to przecież antyteza światła, czerń prawie doskonała. To jedyna postrzegana przez nas barwa, która jest w rzeczywistości brakiem koloru, brakiem światła, w zasadzie niczym. Czekam chwilę, aż jajko ostygnie, i zanurzam je w szklance wody. Magia! Smolista czerń nagle znika, zamiast niej okopcony koniuszek jajka powleka srebrzysta, niemal świetlista biel. Nagła przemiana: od zupełnego braku światła do pełni blasku. Wyciągam z wody jajko i jego jeden koniec znów jest plamą ciemności. Światło omija ją szerokim łukiem. Zanurzenie w wodzie – znowu biel, ani śladu po mrocznej nicości. Wszechświat się ze mną droczy. Nie miałbym nic przeciwko takiemu chwilowo niesfornemu, lubiącemu żarty wszechświatowi – to nawet mogłoby być zabawne. Tym razem jednak wyjaśnienie jest bardziej prozaiczne. W zasadzie nie dzieje się tutaj nic niezwykłego, żadna tajemnicza alchemia nie miesza w odwiecznych prawach fizyki. Zawsze kiedy chodzi o kolor, musimy być przygotowani na mniejszą lub większą dozę nieprzewidywalności. Oczy człowieka – choć często uznawane