Perły z odzysku – 2/2018
Przemyślenia

Perły z odzysku – 2/2018

Sebastian Frąckiewicz
Czyta się 4 minuty

Lepiej sobie z samolotów nie żartować – ani z tych latających, ani z tych, które pod postacią pomników próbują upamiętniać różne tragiczne wydarzenia. Jednak historia polskiej ilustracji zna przypadki autorów, którzy nie stosowali się do tej reguły. Być może dlatego, że samolot nie miał jeszcze tak potężnego i przytłaczającego ładunku symbolicznego.

Aeroplan, który fikał koziołki

Jeden z najbardziej charakterystycznych samolotów w historii polskiej ilustracji to ten narysowany przez Mirosława Tokarczyka do słynnego wiersza W aeroplanie Juliana Tuwima.

Wydanie, które posiadam, pochodzi z 1985 r. (dwa zeta w antykwariacie) i jest skromnym zeszytem opublikowanym w kwadratowej serii „Poczytaj mi, mamo”. Samolot Tokarczyka, rysowany konturową i zarazem komiksową kreską, ma trochę chuligański, trochę zawadiacki uśmiech. Plansze z jego wizerunkiem przypominają do złudzenia kadry z najstarszych filmów Disneya, w których ożywianie przedmiotów nie było niczym zaskakującym. Tokarczyk również nie ma z tym problemów i antropomorfizuje wszystko, co mu wpadnie w rękę – poza samolotem mamy klasyczne słoneczko w kilku wersjach oraz piękny, iskrzący się intensywną żółcią, groźny księżyc.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Ilustrator w miarę dokładnie odpowiada na tekst Tuwima i nie ugina się pod wielkością słynnego literata. Tokarczyk stara się być tak dynamiczny w obrazach jak Tuwim w słowach. Każda plansza jest inaczej skomponowana, artysta zmienia plany, punkty widzenia – narracja obrazem jest zaskakująco dynamiczna, choć w warstwie wizualnej główną rolę odgrywa zdecydowanie aeroplan, a nie babcia goniąca kurkę. Babcia i kurka zostały za to uhonorowane niedawno w inny sposób i w innym stylu graficznym. W 2013 r. duet Etam Cru stworzył na jednej z łódzkich kamienic mural przedstawiający Tuwimowskie bohaterki. W przeciwieństwie do minimalistycznego Tokarczyka muraliści byli do bólu hiperrealistyczni i zadbali nawet o solidnie pomarszczone czoło spracowanej staruszki.

W aeroplanie
autor: Julian Tuwim, ilustracje: Mirosław Tokarczyk
Nasza Księgarnia, 1985 (wydanie III)

Samolot jako źródło cierpień

O wiele mniej znanym samolotem jest maszyna, która rozbiła się w tropikalnej dżungli wraz z wybitnym operatorem filmowym na pokładzie. Spektakularną kraksą zaczyna się bowiem Pan Soczewka w puszczy, wspólna publikacja dwóch wielkich artystów – Jana Brzechwy i Jana Marcina Szancera. Przy czym w przeciwieństwie do najbardziej znanych wszystkim ilustracji do Baśni Andersena tutaj jest to Szancer radosny, operujący bardziej pastelową gamą barw.

Tytułowy pan Soczewka to osobnik, który przypomina Woody’ego Allena. Do tego jest rasowym filmowcem opętanym swoim fachem. A zatem gdzie nie spojrzy, tam widzi dobry kadr. Tragiczna, iście robinsonowska sytuacja, w której się znalazł, nie wzbudza w nim niepokoju, dopóki ma kamerę i taśmę filmową. Szybko zamienia dzikie zwierzęta w swoich aktorów, którzy odgrywają przed nim sceny z egzotycznej dżungli – takiej, jakiej on sam oczekuje i jaką sobie wyobraża. Tę kuriozalną i surrealistyczną opowieść Szancer przedstawia w bardzo atrakcyjny sposób, świetnie rozkładając się na stronach ze swoimi ilustracjami. Pnącza, drzewa i liście wyrastają z marginesów, a małpy zwieszają się na linach z górnej krawędzi strony. Mamy też piękny korowód zwierząt na rozkładówce. I cała ta heca paradokumentu o dżungli trwałaby dalej, gdyby po Soczewkę nie wysłano na ratunek nowej maszyny. Tym razem śmigłowca.

Pan Soczewka w puszczy
autor: Jan Brzechwa, ilustracje: Jan Marcin Szancer
Nasza Księgarnia, 1962 (wydanie I)
 

Czytaj również:

Perły z odzysku – 3/2018
Przemyślenia

Perły z odzysku – 3/2018

Sebastian Frąckiewicz

Ucieknijmy na chwilę ze świata ludzi do świata zwierząt. Tam również znajdziemy wprawdzie osobniki niepokorne, ale przynajmniej wesołe i przyjemne dla oka – jak w zapomnianych nieco książkach dla dzieci „Rudzia” oraz „Miała babuleńka kozła rogatego”.

Niesforna wiewiórka

Kiedy pod koniec lat 50. Józef Wilkoń dopiero rozkręcał się w tworzeniu ilustracji dla najmłodszych, wpadła mu w ręce Rudzia opracowana graficznie przez Janusza Grabiańskiego, który już wtedy przecierał szlaki w zachodnich wydawnictwach. Wilkoń – dzielący z Grabiańskim wielką miłość do zwierząt – nie krył, że na widok okładki z puchatą wiewiórką poczuł ukłucie zazdrości. A było czego zazdrościć, bo do dziś Rudzia (tekst napisała Jadwiga Wernerowa) uchodzi za jedną z najwybitniejszych książek Grabiańskiego i w ogóle jedno z największych osiągnięć tzw. polskiej szkoły ilustracji. Każdy, kto zbiera stare książki dla najmłodszych, chce mieć ją w swojej kolekcji. Mam i ja – choć zaledwie III wydanie.

Czytaj dalej