Jak oddać zmienność i potęgę przyrody? Można to zrobić w stylu monumentalno-socrealistycznym albo impresyjno-lirycznym. I oba sposoby okazują się dobre.
Ujarzmione żywioły
Pamiętają Państwo Konopielkę Redlińskiego? Tam do miejscowości Taplary, ulokowanej za siedmioma polami i siedmioma bagnami, przyjeżdżają panowie inżynierowie, przynosząc ze sobą meliorację i elektryfikację. Podobną sytuację mamy w książce Dziwne przygody płynącej wody, która w przeciwieństwie do powieści Redlińskiego jest publikacją jednoznaczną i propagandową. Ale trzeba przyznać, że to propaganda bardzo nowoczesna i wizualnie atrakcyjna. Przynajmniej jak na tamte czasy.
Wierszowana, prosta fabułka mająca swój rym i rytm opowiada o ujarzmianiu natury. O tym, jak strumyczki, strumyki i rzeczki „bezużytecznie” wędrują przez Polskę i zlewają się do potężnej rzeki, która odwiedza tonące w ciemnościach wsie. I tak dzieje się dopóty, dopóki nie trafiają na pomysłowy żywioł ludzki zaganiający żywioł wodny do dobrej roboty w zaporze i elektrowni wodnej. Aż w końcu opuszczone przez cywilizację przysiółki dostają prąd, by strumyczki, strumyki i rzeczki nie bały się już ciemności, a przede wszystkim – by się w nocy nie nudziły. Owszem, w trakcie lektury uśmiechamy się pod nosem, szydząc z socrealistycznego patosu, a jednak zgrabność graficzna i narracyjna tej propagandy z dawnych lat jest zaskakująco wyrafinowana i lekka. Przynajmniej w porównaniu ze współczesnymi, topornie propagandowo-patriotycznymi publikacjami dla dzieci, dostępnymi w placówkach Poczty Polskiej. Przy nich Dziwne przygody to wręcz obrazkowa poezja.
Jak udało się to osiągnąć? Przede wszystkim dzięki ilustracjom. Są tu lekkość, dynamika akwareli (tła, wodne topiele) i konkret piórka do tuszu (konturowe budynki, ludzie, elektrownia). A do tego sama opowieść nosi znamiona picturebooka. Gdy w ciągu dnia strumyki ze sobą rozmawiają, widzimy wiejskie krajobrazy, a kiedy nadchodzi noc – mamy przed oczami puste granatowe strony, na których widnieje jedynie typografia. Przebiegły, acz wymowny zabieg.
Dziwne przygody płynącej wody
Karol Szpalski, Marian Załucki
Ilustracje – Barbara Gawdzik-Brzozowska
Wydawnictwo Literackie, Kraków 1954
Dzika przyroda
A teraz przeskakujemy dekadę, by dzięki Ziarenkom maku Józefa Ratajczaka móc podziwiać najlepszy okres polskiej książki dziecięcej. Szczęśliwie w latach 60. bohaterowie publikacji dla najmłodszych nie mają prikazu, by przyrodę ujarzmiać, a dzieci nie muszą tego ujarzmiania obserwować. Mogą robić to, co lubią najbardziej – podziwiać chmury, obserwować deszcz, śledzić drobne zmiany w przyrodzie.
Józef Ratajczak, w przeciwieństwie do takiej Chotomskiej nieomal zapomniany, to liryczny impresjonista. Są u niego wiersze o obłokach, o burzy majowej, o tym, jak zmieniają się chmury i skąd się bierze cisza. Jest też skrzętnie ukryty, trochę smutny wątek przemijania i straty. To skupienie i zapatrzenie w detal pięknie oddaje w swoich pracach graficznych Bożena Truchanowska, która przez kilka dekad wraz z mężem Wiesławem Majchrzakiem tworzyła jedne z najpiękniejszych książek w historii polskiej ilustracji. Tutaj Truchanowska występuje solo. Nawarstwienie faktur, deseni, celowych przetarć i delikatnych barw sprawia, że jej drzewa, domy czy ptaki są niesamowicie namacalne, niemal fizyczne.
Ziarenka maku przez lata były lekturą szkolną, ale niestety w latach 90. dostały nową oprawę graficzną. W wielu przypadkach skandalicznie złą. Szukając tej książki w sieci, warto pamiętać, że liczy się tylko jedno kanoniczne wydanie z ilustracjami Truchanowskiej.
Ziarenka maku
Józef Ratajczak
Ilustracje – Bożena Truchanowska
Nasza Księgarnia, Warszawa 1984