
Bohaterką mojego dzieciństwa, przypadającego na czasy rozbisurmanionej transformacji ustrojowej, była Pippi Langstrumpf. Utożsamiałam się z dziwaczką samotnie zamieszkującą duży dom, w którym brakuje kilku okiennic.
Drepcząc własnymi ścieżkami wszędzie, gdzie się pojawiała, ustanawiała własne zasady gry. Gwiżdżąca i tańcząca na ulicy dziewięciolatka w dziurawych podkolanówkach nie do pary. Zwiedzała śmietniki, boczne uliczki; konstruktorka tymczasowych stref autonomicznych.
To wszystko w dzieciństwie wydawało mi się nie tyle inspirujące, ile zwyczajnie normalne. Ze względu na dość dużą swobodę panującą w naszym domu bez problemu mogłam sobie wyobrazić, że w moim pokoju mieszkają jeszcze koń i małpa. Jako dziecko