Czy wiecie, kto to była Ludwika Taran? Pewnie nie, a szkoda! — Sława, którą zdobyła sobie i zostawiła pośmiertnie następczyniom, łączyła się rok rocznie z wiosną i Wielkanocą. W porze tej otwierają się naścieżaj okna i drzwi chałup w Łowickim, na Kurpiach, w Opoczyńskim i innych stronach Polski i zaczyna się wielkie wiejskie pozimowe sprzątanie. Wyjeżdżają na dwór sprzęty, puste izby bieli się do czysta, a potem bieli się chałupę i od zewnątrz, często wapnem z domieszką farbki, bo od błękitnego koloru muchy uciekają.
Później, im bliżej wielkanocnej niedzieli, tym poważniejszego znaczenia nabierają w domu kobiety. Nie tylko dlatego, że od nich zależy dobroć ciasta i szynki, ale że tylko one — najpiękniej chyba w Łowickim — potrafią swymi zwinnymi palcami przyozdobić izbę i stół ze święconem lepiej, niżby to jakikolwiek chłop umiał zrobić.
Najważniejsze są pisanki — jajka malowane w cudne wzory, bez których to jajek Wielkanoc nie byłaby Wielkanocą. Ale ładniejsze są wycinanki. — Tu czas powrócić do Ludwiki Taran z Mysłakowa.
Ona to jedna z pierwszych, mniej więcej 80 lat temu, kiedy na wsi pojawił się w większych ilościach papier, wpadła na pomysł, żeby z kolorowego papieru za pomocą zwykłych, kowalskich nożyc do strzyżenia owiec wycinać piękne desenie i przyozdabiać nimi ściany izby i okna. Nie wiedziała pewnie nic o tym, że była najprawdziwszą artystką. Po niej przyszły inne: Urszula Żaczek z Zielkowic, Franciszka Burzyńska z Błędowa i cała generacja Strycharskich z Małszyc: babka Józefa, potem córka Janina Strycharska-Wawrykowicz i teraz wycinająca Tereska Wawrykowiczówna, dopiero 10-letnia, a już nie mniej ładnie tnąca od dorosłych.
W międzyczasie fabryki wypuściły różne fasony nowoczesnych nożyc, ale nasze chłopki–artystki nadal używają tych najprostszych, kowalskich, bo te — jak mówią — są podobno najprzydatniejsze.
Tekst pochodzi z numeru 261/1950 r., (pisownia oryginalna), a możecie Państwo przeczytać go w naszym cyfrowym archiwum.