Czy Kochankowie Justycji w ogóle są powieścią ? Dla nieuważnego czytelnika to pewnie zbiór opowiadań. Niemniej chciałem trochę podważyć autorytet powieści, a dokładniej autorytet powieści historycznej, której oczekuje ukraińskie społeczeństwo – „Chcemy wielkiej powieści! Sagi na przynajmniej tysiąc stron! Chcemy książki, która odpowie na wszystkie nasze pytania i poruszy temat każdej tragedii…”. A ja wydaję coś takiego! To ma być powieść? Ale dla mnie to jest właśnie powieść! Dla mnie sens powieści jest taki, że ten gatunek migruje w najróżniejsze obszary, powieść może w naszych czasach być wszystkim – mówi Jurij Andruchowycz.
Łukasz Saturczak: Interesuje mnie druga część tytułu twojej nowej powieści Kochankowie Justycji. Powieść prahistoryczna w ośmiu i pół odcinkach, która przywodzi na myśl film Federico Felliniego. Zacznijmy od tego, że mamy tu, podobnie jak w dziele włoskiego reżysera, najważniejsze motywy znane z poprzednich dzieł – u ciebie są to nieszczęśliwe miłości, famme fatale, bandyci, alkohol, klimat przedwojennego Lwowa, karpackie mity…
Jurij Andruchowycz: Długo zastanawiałem się, jak podejść do tej książki, a pisałem ją dwadzieścia siedem lat. Nie ma w tym oczywiście żadnego patosu; nie spędzałem każdego dnia, aby poprawiać tak krótką rzecz, ale pierwszy rozdział, Samijło albo szlachetny łotr, napisałem w 1990 r., ostatni zaś w 2017 r., a pomiędzy następowały długie przerwy. Pisząc pierwszy, nie miałem pojęcia, że powstanie z tego powieść. To było po prostu krótkie opowiadanie, które tworzyłem przez trzy godziny w akademiku moskiewskiego Instytutu Literatury, gdzie byłem na stypendium.
W tym samym czasie pojawił się również twój pełnoprawny debiut prozatorski.
Tak, napisałem wtedy Rekreacje, ale wracając do pytania: czy Kochankowie… są podsumowaniem moich poprzednich dzieł, to istnieje tu oczywiście pewna