To zdjęcie Wojciecha Plewińskiego, autora kilkuset okładek „Przekroju”, powstało we wrześniu 1962 r. podczas polowania na kuropatwy. Polowanie było w tamtym okresie odpowiednikiem dzisiejszych zakupów w sklepie mięsnym. Pola i niebiosa pełne były ptactwa i zwierzyny, sklepy natomiast pełne były pustych półek. Podobnie jak dziś, na zakupy wybierano się często w towarzystwie krewnych i znajomych. Wyraźna pani i niewyraźny pan to przyjaciele fotografa, Marceli i Krystyna Bochenkowie, rodzice Bo, o którym warto napisać, ale jeszcze nie w tym miejscu. Fotografia, podobnie jak wiele innych tego autora, wykonana została na wszelki wypadek. Te „na wszelkie wypadki” ułożyły się z czasem w kilka albumów i wielką karierę pana Plewińskiego, naczelnego fotografa „Przekroju”.
Widoczna na pierwszym planie Krystyna Bochenek nie jest jeszcze panią Bochenek, tylko studentką ASP w Krakowie interesującą się Szwecją i niewyraźnym panem. Niewyraźny pan jest z zamiłowania narzeczonym pani Krystyny, a z zawodu młodym laryngologiem. Jego niewyraźność nie jest efektem braku kunsztu fotografa, lecz próbą zachowania autorytetu należnego jego zawodowej pozycji. Pan Marceli obawiał się, że laryngolog w locie wyda się pacjentom niepoważny, więc jego podobizna została celowo rozmazana, by uniemożliwić identyfikację. Poza kadrem znajdują się jeszcze syn pana Wojciecha, Maciej, będący wówczas dzieckiem, a dziś fotografem, oraz kuropatwy, występujące wówczas licznie, a dziś szczątkowo.
Pod koniec lat 60. XX w. skończyła się era niedzielnych polowań wspomnianej czwórki.
Państwo Bochenkowie wyjechali do Tunezji na kontrakt. W drodze powrotnej postanowili wybrać się w podróż po Europie, ze szczególnym uwzględnieniem Szwecji. Mieszkał tam bowiem przyjaciel rodziny, który kilka lat wcześniej dokonał brawurowej ucieczki z kraju… żaglówką. Śmiałość tego posunięcia oburzyła ówczesne władze do tego stopnia, że o żadnym powrocie na ojczyzny łono nie mogło być mowy. Przyjaciele widywali się więc niezwykle rzadko. Kiedy wreszcie na początku lat 70. odwiedziny doszły do skutku, trwały ponad 40 lat. Szwecja stała się dla państwa Bochenków domem, tam dorastał wspomniany wcześniej syn.
Bo marzył o karierze filmowca i za namową Andrzeja Wajdy, który przy okazji reżyserowania sztuki w sztokholmskim teatrze odwiedził jego rodziców, wybrał się na studia do Katowic, gdzie jednym z wykładowców był Krzysztof Kieślowski. Polska lat 90. wydała się młodemu Bo Martinowi niezwykle ekscytująca i ekscytacją tą udało mu się zarazić rodziców. Po kilku latach regularnych, coraz dłuższych wizyt, państwo Bochenkowie zdecydowali się na powrót do ojczyzny. A Bo faktycznie zrobił karierę i jest dziś reżyserem, scenarzystą i producentem filmowym, dzielącym swój czas pomiędzy Polskę, Szwecję i Kalifornię.
Kres ery niedzielnych polowań na kuropatwy wyznaczył nie tylko wyjazd państwa Bochenków do Tunezji, lecz także postępująca modernizacja krajobrazu rolniczego Polski początku lat 70. i idąca z nią ramię w ramię chemizacja środowiska. Pestycydy, herbicydy i nawozy sztuczne zabijają bezkręgowce, którymi żywią się kuropatwy. Od 1994 r. na masową skalę szczepimy też lisy przeciw wściekliźnie. Wzmocnienie populacji drapieżcy w sytuacji znacznego osłabienia populacji ofiar nie rokuje tym ostatnim dobrze. Gdy powstało to zdjęcie, Polskę zamieszkiwało ponad 7 mln par lęgowych kuropatw – w 2012 r. już tylko 180 tys. Z roku na rok ten niegdyś popularny gatunek staje się rzadkością.
Jak pisał ulubiony poeta Macieja, dawniej dziecka, dziś fotografa, Jeremi Przybora:
„Śmierć ptaka to jest kropla krwi
podobna do twej kropli krwi
podobna do twej otchłań taka
ten sam próg bramy trwóg
więc nie lekceważ śmierci ptaka”.