„I to wam jeszcze powiem, że w centrum tej Wielkiej Armenii stanęła Arka Noego na wysokiej górze. I góra ta, bardzo wysoka, kształtu sześcianu, zwie się dlatego Górą Arki Noego. A jest tak długa i szeroka, że dwa dni na obejście jej nie wystarczą” – relacjonował Marco Polo w swoim Opisaniu świata i dodawał: „W tych okolicach Arkę Noego zowią Okrętem Świata. Widoczna jest z daleka, gdyż góra jest bardzo wysoka, leżą na niej śniegi przez cały rok. W jednym miejscu jest na nich jakby plama i z daleka na śniegach widać coś dużego, czarnego; jednak z bliska nie widać nic. Mówią o tym niewiele, jakby to nie istniało, jedynie, gdy podróżni o to pytają, mówią, że owa czarna plama jest to Okręt Świata”.
Oto statek, który – gdyby rzeczywiście istniał – byłby skarbem nad skarbami. A jego odkrycie stałoby się wydarzeniem nieomal religijnym. Zwłaszcza dla kreacjonistów, święcie wierzących w każde słowo zapisane w Biblii.
Góra widmo
Arka, w której wedle biblijnej Księgi Rodzaju Noe uratował swoich bliskich i liczne zwierzęta od niechybnej śmierci podczas 40-dniowego potopu, była potężna. Miała wymiary mniej więcej 133 × 22 × 13 metrów. Ocalali wytrzymali w niej kilka miesięcy, aż wreszcie woda zaczęła opadać, a „arka osiadła na górach Ararat”. Marco Polo nie odkrył więc w swoim opisie Ameryki, bo ściśle odwoływał się do biblijnej wersji wydarzeń. Opisywaną przez weneckiego podróżnika „wysoką górą” był masyw, którego najwyższy szczyt – Wielki Ararat – sięga 5137 m n.p.m. Żeby nie było wątpliwości, nawet po persku góra ta zwie się Kuh-e-Nuh, czyli arka Noego.
Jednak nie wszyscy wierzący w potop zgodziliby się z tą lokalizacją. W hebrajskim tekście Biblii miejsce, w którym osiadła arka, nazywa się bowiem „rrt” – ponieważ w języku tym nie zapisuje się samogłosek. Ararat wydaje się najbardziej oczywistym rozwinięciem tego zapisu, lecz niejedynym. Może chodzić też o Urartu – nie masyw, lecz całe państwo, jakie w starożytności znajdowało się na terenach dzisiejszej Armenii, Turcji i Iranu (co oczywiście znacznie utrudnia poszukiwania). A wedle syryjskiej tradycji, poświadczanej przez starożytnych świadków, chodziło o górę Judi leżącą dziś w kurdyjskiej części Turcji.
Jakby tego było mało, biblijna wersja, w którą święcie wierzono przez wieki, nagle została podważona w czasach wiktoriańskich. W 1872 r. naukowcy wyjawili światu tłumaczenie starożytnych mezopotamskich tabliczek z pismem klinowym. Zawierały one opowieść identyczną jak biblijna, jednak – jak wskazali badacze – najwyraźniej starszą. Zamiast Noego jej bohaterem był Utnapisztim, a góra nazywała się Nisir. To zapewne szczyt znany dziś jako Pir Omar Gudrun leżący w irackim Kurdystanie. Nie ma więc pewności ani gdzie, ani kto osiadł arką. O samym 40-dniowym potopie, brzmiącym nader nieprawdopodobnie, nie wspominając…
Ale zaraz, zaraz. Ponad 20 lat temu pojawiła się hipoteza, jakoby około 5,5 tys. lat przed naszą erą doszło do swego rodzaju potopu w rejonie Morza Czarnego. Było ono wówczas tylko jeziorem, wokół którego kwitła cywilizacja. Ocieplenie klimatu doprowadziło do takiego podniesienia stanu wody w Morzu Śródziemnym, że zalało ono tereny wokół jeziora, zatapiając ludzkie osiedla. Ci mieszkańcy, którym udało się uratować, zachowali pamięć o tym tragicznym wydarzeniu i zanieśli w świat.
Tam, gdzie rosną winogrona
Zrobili to na tyle skutecznie, że w czasach Marca Pola (1254–1324) traktowano biblijne historie o potopie bezkrytycznie. Wśród relikwii, którymi handlowano w chrześcijańskim świecie, były nawet domniemane kawałki drewna z cudownego statku.
Chociaż w wieku XX cuda z Księgi Rodzaju nieco przyblakły, marzenia przetrwały. W poszukiwania angażowali się milionerzy, miłośnicy archeologii biblijnej i politycy. Arki szukali ponoć wysłannicy cara Mikołaja II oraz… ekspedycja sponsorowana przez bolszewików, bynajmniej nie dla pokrzepienia wiary. Zainteresowanie tematem podtrzymywały opowieści mieszkańców okolic masywu Ararat zapewniających, że widzieli w górach resztki monumentalnego okrętu.
Tym tropem poszedł w roku 1943 sierżant wojsk USA Ed Davis. Gdy stacjonował ze swoją jednostką w Iranie, miejscowy kierowca zabrał go w góry Ararat. Davis trafił do wioski, której nazwa oznaczała „Tam, gdzie Noe zasadził winorośl”. Widział jaskinię wypełnioną artefaktami z arki – lampami, glinianymi naczyniami, narzędziami, klatkami ze spetryfikowanego drewna – które miejscowi ukryli, by nikt ich nie sprofanował. Samą arkę dostrzegł tylko z daleka: statek był przełamany na kilka części, ale można było rozpoznać jego kształt i pokłady. Bliżej Amerykanin nie dotarł z powodu fatalnej pogody.
Davisowi można wierzyć tylko na słowo. Nie podszedł do wraku, więc może wziął za arkę jakąś skalną rozpadlinę? Artefakty z wioski mogą być przypadkowe. Przydałyby się chociaż zdjęcia! Wprawdzie dostarczano fotografie rzekomej arki – np. niedaleko szczytu góry (nazwano to Anomalią Ararat) – były one jednak niewyraźne, pozostawiające duże pole do popisu ludzkiej wyobraźni.
Człowiek z Księżyca
Przełomu postanowił dokonać francuski podróżnik Fernand Navarra, który w latach 50. i 60. XX w. wybrał się na Ararat kilkakrotnie i wrócił z gór z kawałkami obrobionego ludzką ręką drewna! Badania metodą datowania radiowęglowego wykazały jednak, że nie mają kilku tysięcy lat, a zaledwie kilkaset…
Niezrażony niepowodzeniami innych eksploratorów w latach 80. wyruszył na poszukiwania człowiek, który wcześniej stąpał po Księżycu – amerykański kosmonauta James B. Irwin. W podróż na Ararat wybrał się z 22-osobową ekipą, w skład której wchodzili alpiniści oraz jego żona i syn. Niestety, z poszukiwań nic nie wyszło. „Łatwiej jest chodzić po Księżycu – powiedział Irwin przygnębiony po wyczerpującej wspinaczce na wysokości 5 tys. metrów. – Zrobiłem wszystko, co tylko możliwe, ale arka wciąż przed nami się ukrywa”.
Z polskiego punktu widzenia najciekawsza była wyprawa niejakiego George’a Jammala w latach 90. Podjął ją z bliżej niezidentyfikowanym „polskim przyjacielem Włodzimierzem”, a wrócił z ekspedycją ze szczapą „świętego drzewa z arki”. Okazało się jednak, że zmyślał. Niemniej jednak naprawdę dziwne, że za poszukiwania arki nie wziął się żaden Polak. Wszak XIV-wieczny kronikarz mnich Dzierzwa pisał, że Polacy pochodzą od Jafeta, syna Noego.