Gdy świat trzeszczy w posadach, trzeba adaptować się do zmian. Dla mnie to trudne. Zawsze byłam kimś, kogo najgłębiej definiowało pragnienie, by mieć dom. Zrobiłabym dom w pół godziny, nawet gdyby miał powstać w pudełku po butach pod mostem – to jedna z moich największych zdolności, które chętnie wpisałabym do CV, ale nie wiem, czy to komukolwiek potrzebne. Ten talent, ta „umiejętność miękka” zawsze przyniesie korzyści moim bliskim i ludziom, których spotkam na swojej drodze, wiem też jednak, że należy ją zmodyfikować tak, by nie wiązała się już z posiadaniem.
Do niedawna w moim niewielkim mieszkaniu leżało kilkaset egzemplarzy czasopisma wnętrzarskiego "Elle Decoration" – wszystkie numery od początku istnienia polskiej edycji oraz wiele zagranicznych wydań. Przeglądałam je co jakiś czas, nie po to, by szukać inspiracji do modyfikowania mojej życiowej przestrzeni, lecz by wzmacniać moje własne poczucie bezpieczeństwa, stabilności i perspektywy. Kiedy można coś kolekcjonować i zapełniać tym zbytkiem miejsce w mieszkaniu, ma się poczucie życia w stabilnym czasie. Ale to się zmieniło. Rozdałam ostatnio dobrowolnie, choć nie bez przykrości, gromadzoną latami górę pism, wcale nie dlatego, że zajmowały coraz więcej miejsca. Bardziej dlatego, że czuję, że mimo posiadania nieruchomości na własność (na spółkę z bankiem, co prawda), muszę być bardziej mobilna, gotowa na zmiany. A ważące kilkadziesiąt kilogramów zbiory nie sprzyjają temu. Ten gest bardzo dużo dla mnie znaczył. Świata, w którym można bez końca, dla własnej przyjemności, planować świetlaną, również materialnie, i bezpieczną przyszłość, już nie ma. Odchodzi na naszych oczach. To trudne.