Na okładce „Przekroju” z 17 lutego 1957 r. tuż obok logo znajduje się mały napis: „Taniec jest sztuką wymagającą największej sprawności fizycznej (piszemy o tym na str. 22). Na okładce: znana tancerka francuska Colette Marchand podczas próby nowego baletu. (Fot. Meerson)”.
A co przeczytamy na 22 stronie?
„Colette Marchand – patrz okładka! – jest jedną z gwiazd baletu Rolanda Petita, znaną zresztą z tego, iż najchętniej występuje w siatkowych pończochach… Ale nie to jest ważne. Ważne jest, iż Roland Petit jest jednym z najciekawszych choreografów współczesności. Jego inscenizacje Dziewcząt nocy (z librettem Anouilha), Kobiety i jej cienia (wg poematu Claudela) czy Kobiety w lodzie (Orsona Wellesa) wzbudzają sensacyjny oddźwięk w całym artystycznym świecie Zachodu. Z Rolandem Petitem współpracują najznakomitsi kompozytorzy, m.in. Milhaud i Françaix. Międzynarodowy charakter jego baletu podkreślają również kontakty z wybitnym pedagogiem Borysem Kniasewem oraz słynnym tancerzem amerykańskim Gene’em Kellym”.
Miło ze strony „Przekroju”, że poświęcił bohaterce swojej okładki jedno zdanie… A na pewno milej, niż gdyby nie poświęcił wcale, jednak w 1957 r. o urodzonej w Paryżu Colette Marchand powiedzieć można było zdecydowanie więcej niż to, że lubi występować w siatkowych pończochach. W miejscu urodzenia było o niej głośno już w latach 40., gdy francuski balet przeżywał okres powojennego rozkwitu. Colette była wtedy gwiazdą Paris Opera Ballet, ukończyła zresztą jego szkołę. Później zasiliła szeregi brytyjskiego Metropolitan Ballet, który opuściła dla Les Ballets de Paris. A w 1949 r. debiutowała na scenach nowojorskich i od razu wywołała sensację. W spektaklu L’Oeuf à la Coque (The Boiled Egg, Gotowane jajo) z choreografią rzeczywiście dosyć słynnego Rolanda Petita, co słusznie podkreślił któryś z redaktorów w zacytowanej wyżej notatce, Colette wyłania się z gigantycznego jaja w czarnych rajstopach i piórach. Nowojorska prasa nadała jej wtedy francusko-angielski przydomek „Les Legs” (Nogi). Nie wiadomo – w siatkowych pończochach czy bez.
Międzynarodową sławę przyniosła jej rola w słynnym musicalu Moulin Rouge Johna Hustona, za którą została nominowana do Oscara. Od tamtej pory łączyła pracę na scenie z planami filmowymi.
Orson Welles napisał w 1953 r. scenariusz filmowy specjalnie dla niej, choreografię opracował Petit, z którym Colette współpracowała przez całą karierę. W The Lady in the Ice grała kobietę odkrytą w bloku lodu, który rozpuszcza się pod wpływem temperatury uczuć pewnego absztyfikanta. Niestety, gdy uwolniona niewiasta obdarowuje go pocałunkiem, obdarowany sam ląduje w sporej lodowej kostce. Orson nazywał tę filmową etiudę „moralną przypowieścią o naszych czasach”.
Colette aktywnie uczestniczyła w intelektualnym życiu Paryża długo przed tym, zanim dowiedział się o niej Nowy Jork. Poruszała się w środowisku skupionym wokół awangardowego twórcy Isidore’a Isou, urodzonego w Rumunii pod nazwiskiem Goldstein. Isou był ojcem założycielem ciekawego nurtu w poezji zwanego letryzmem, opartego na dekonstrukcji języka w warstwie nie tylko znaczeniowej, lecz także brzmieniowej. Jego eksperymenty nawiązywały do ruchu dada i surrealizmu, ale uważał się nie tyle za kontynuatora tych tradycji, ile za kogoś, kto zastąpił je myślą jeszcze doskonalszą. Marchand zagrała w jego najsłynniejszym filmie Traktat o ślinie i wieczności, będącym krytyką tradycyjnego filmu, który artysta uważał za „opasły i zepsuty”. Isou zastosował tu nowatorskie jak na rok 1951 zabiegi: desynchronizację ścieżki dźwiękowej i wizualnej, rozjaśnianie filmu, dekonstrukcję fabuły. Marchand łączyła pracę w komercyjnych, wysokobudżetowych produkcjach z udziałem w tego typu eksperymentach. We wczesnych latach 50. była już gwiazdą światowego formatu i jej sława musiała dotrzeć nad Wisłę.
Pamięć o niej trwa nadal. Niedawno, gdy Disney pracował nad nową wersją Dumbo, grająca główną rolę Eva Green powoływała się w wywiadach na Colette, na której wzorowała się, budując rolę niezwykle eleganckiej cyrkowej akrobatki. Artystka zmarła w czerwcu 2015 r. w swojej posiadłości w Bois-le-Roi. Przeżyła 90 lat, z których większość przetańczyła.
W 2021 r. czujemy się w obowiązku uzupełnić lakoniczną notkę dawnego „Przekroju”, bo to się pani Marchand po prostu należy. I jeszcze jedno: to nie były pończochy, tylko rajstopy!