Proza i poezja życia Proza i poezja życia
i
„Gospodyni oczyszczająca rybę na wewnętrznym dziedzińcu”, Hendrik Potuyl, 1639-1649. Źródło: Rijksmuseum
Przemyślenia

Proza i poezja życia

Piotr Stankiewicz
Czyta się 3 minuty

Dobrze skonstruowane życie musi się mocno opierać na dwóch nogach, czy raczej skrzydłach – wyjaśnia dr Piotr Stankiewicz.

Pamięci prof. Jolanty Brach-Czainy 

Ileż wysiłku kosztuje utrzymywanie świata w jego istnieniu! Nie w tym wielkim, metafizycznym sensie, nie tylko w walce dobra ze złem. W tym znaczeniu codziennym i całkiem dosłownym. Gdy jesteśmy dziećmi, to wydawać nam się może, że tajemnicza wróżka przynosi papier toaletowy i sprząta pokój, ale kiedy stajemy się dorośli, to szybko – i boleśnie – okazuje się, że utrzymanie życia na torach wymaga tysiąca i jednej drobnych spraw. Obowiązków, zakupów, porządków, opłat, spraw, które mają to do siebie, że każda z nich, wzięta pod lupę, jest szalenie nudna, ale złożone razem sumują się do tsunami, które zatopi nas na amen, jeżeli nie będziemy cierpliwie wznosić tamy przeciw niemu.

Informacja

Z ostatniej chwili! To przedostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Pisałem już Państwu kiedyś o medytacjach nad kubłem pełnym śmieci. Bo faktycznie, jest w tych codziennych obowiązkach doskonała ambiwalencja: mogą być źródłem wielkiej satysfakcji, ale i frustracji. Oto chcę coś wyrzucić do śmieci i okazuje się, że kubeł jest pełny, tak obrzydliwie pełny, że nic już się nie wciśnie… Jest w tej sytuacji coś elementarnego, pierwotnego wręcz. Refleksja nad kubłem śmieci jest taka, że tutaj nie ma miejsca na żadną refleksję. Jeżeli tego kubła nie opróżniłem wtedy, kiedy powinienem był, to teraz jest już za późno i nie da się tego nadrobić, nie da się uciec od tej sytuacji. Na szczęście ma ona też drugą stronę – wtedy oczywiście, kiedy otwieram kosz i okazuje się, że jest pusty, bo wyniosłem śmieci w porę. Świadomość, że się coś zrobiło bez odkładania, bez odwlekania, bez tej żenującej negocjacji z samym sobą, daje głęboką satysfakcję. I właśnie w tej codzienności, w tych wszystkich pierdołowatych sprawach widać ją może najlepiej.

Jak to zwykle bywa, rzetelność na froncie domowym nie ma tylko sensu zewnętrznego, ale też wewnętrzny. Wykonywanie obowiązków, niezaniedbywanie ich, nieodpuszczanie sobie pozwala nam utrzymywać się w stanie wewnętrznej czujności, daje nam poczucie, że jesteśmy ogarnięci, że nie poddajemy się, stawiamy czoła. Mówiąc wprost po stoicku: budujemy w sobie cnotę porządności. Skuteczna walka z bałaganem, rozgliździajstwem i codziennym zagrożeniem degrengoladą jest nie tylko konkretnym, praktycznym zwycięstwem, lecz także umocnieniem samych siebie. Sprzątając, sprzątam, ale nie tylko sprzątam. Ćwiczę się w gotowości do cierpliwego sprzątania na przyszłość.

Problem oczywiście w tym, że pełnowymiarowe życie ludzkie nigdy nie będzie idealnie wysprzątane. Robienie rzeczy wartościowych wymaga zaniedbywania spraw drobnych, o czym wiedzą artyści i rodzice małych dzieci. Jest tutaj pewne rozdarcie, które nie da o sobie zapomnieć. Artysta zawsze będzie w ten czy inny sposób zaniedbywał mieszczańskie normy klasy średniej, a rodzice nigdy nie nadążą za sprzątaniem za małym człowiekiem tak, jak chcieliby (uwierzcie mi na słowo, albo i nie na słowo). I żeby było jasne: obie te perspektywy są istotne, a znalezienie udanego kompromisu między nimi to jest właśnie sztuka dobrego życia.

Kompromisu – bo mamy tu dwie różne perspektywy i cały sekret w tym, że potrzebujemy ich obu naraz, choć nie lubią się one wzajemnie i unikają. Odpowiedzią nie jest życie ułożone i wycyzelowane, w którym wszystko leży na swoim miejscu – i które to życie niejako wyczerpuje się w tym porządkowaniu i grzecznym ułożeniu. Nie ma tu bowiem wartości autentycznej, położonej na zewnątrz tego życia, która czyni je wartym tego, by je żyć. Z drugiej strony, życie poświęcone wyłącznie rzeczom wielkim, czy to twórczości, czy nauce, czy miłości, czy podróżom, nigdy nie będzie sustainable, bo odpuszczanie logistyki prędzej czy później skonfliktuje nas z otoczeniem, zniszczy nam zdrowie psychiczne albo utopi w bałaganie i niezapłaconych rachunkach. Ale nie tylko dlatego. Również dlatego, że w ten sposób nauczymy się nie dostrzegać głębszego sensu naszej codziennej, pozornie nonsensownej krzątaniny. To zaś odbiera nam istotną część człowieczeństwa.

Puenta nie jest zaskakująca. Potrzebujemy obu tych perspektyw, bo dusimy się, jeśli mamy tylko jedną. Stajemy się rzemieślnikami życia, którzy nie wiedzą, po co je żyją, albo przeciwnie, tak bardzo tego rzemiosła nie dostrzegamy, że prędzej czy później wybucha nam ono w twarz. Nie ma poezji bez prozy – i na odwrót. Dopiero oba te wymiary doświadczane łącznie nadają życiu sens i głębię. Co oczywiście jest jeszcze trudniejsze, niż każdy z nich wzięty z osobna.

Czytaj również:

Medytacje nad kubłem śmieci Medytacje nad kubłem śmieci
Pogoda ducha

Medytacje nad kubłem śmieci

Piotr Stankiewicz

Chwila, w której zastygamy nad pełnym koszem, bo chcemy coś wyrzucić, ale śmieci już się wysypują, jest bardzo filozoficzna. Dlaczego?

Jestem fanatykiem segregacji śmieci. Zmieszanych, plastików i bio. Popiół ze szkłem razem czy osobno? Zaduma nad torebką herbaty, która powinna pójść do trzech różnych kubłów, codwutygodniowa ekscytacja, czy wywiozą sprawnie, czy nie, copółroczna lektura pism z gminy, że firma i zasady segregacji się zmieniły, plus lektura rozważań burmistrza, że nie rozumie, czego mieszkańcy nie rozumieją, bo przecież zasady są jasne i nigdy się nie zmieniają. Jeśli nie byłbym pisarzem, byłbym menedżerem firmy śmieciarskiej, naprawdę, kocham to.

Czytaj dalej