Przemiana Przemiana
i
Ilustracja: Joanna Grochocka; źródło: "Historie nie do końca zmyślone" Tomasza Wiśniewskiego
Doznania

Przemiana

Tomasz Wiśniewski
Czyta się 6 minut

Wielu alchemików próbowało swoich sił w trudnej sztuce transmutacji, ale prawdziwego przełomu w tej dziedzinie dokonał Michał Sędziwój, adept wiedzy tajemnej, sekretarz królewski Zygmunta III Wazy.

Michał Sędziwój (1566–?) otrzymał dobre wykształcenie, które trafiło na podatny grunt: będąc chłopcem, nie potrzebował opiekuna, który batem zachęcałby go do lektury. Pochłaniał opasłe woluminy, jeden za drugim, z dziedzin tak od siebie odległych, jak astronomia i botanika. Ale największą pasją zapałał do alchemii. Poznał osobiście wielkich wtajemniczonych swojej epoki; nie można jednak powiedzieć, że nie stąpał mocno po ziemi: niejednokrotnie działał jako skuteczny dyplomata, znany na najznakomitszych dworach XVI-wiecznej Europy.

Już za życia stał się autorem dzieł uważanych za wybitne, w których między innymi dowodził, że powietrze jest czymś w rodzaju życiowego pokarmu; dziś przyjmuje się, że odkrył tlen. Jego wielkie zasługi w dziedzinie alchemii zyskały uznanie samego Zygmunta III Wazy. Nasz monarcha, wrażliwy na uroki wiedzy sekretnej, oddał Sędziwojowi do celów badawczych niepoślednie lokum w wieży Krzywej Stopce na Wawelu. Sędziwój stworzył tam swoje laboratorium, pełne kotłów, alembików, z dużym piecem, z pradawnymi rękopisami, które tylko on jeden potrafił wówczas zrozumieć, a obecne w nich myśli rozwinąć.

W wielu księgach alchemicznych powtarzało się podobne zalecenie, że aby stworzyć złoto, należy umieścić ludzkie odchody w specjalnym szklanym naczyniu i podgrzać je, poddając długotrwałemu i złożonemu procesowi transmutacji.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Problem polegał na braku komina w wieży, wobec czego Sędziwój, by się nie zaczadzić, zastosował komin roboczy – metalową rurę, pokrętną drogą wychodzącą przez okno. Pechowo podczas jednej z prób, przy której obecny był również król, wylot tej rury został zapchany przez rodzinę srok: ptaszyska uwiły sobie w niej dziwaczne gniazdo z najrozmaitszego śmiecia. Podczas podgrzewania szklanego naczynia dym cofnął się, a przerażeni uczestnicy eksperymentu zaczęli w pośpiechu opuszczać laboratorium. Zygmunt III Waza uderzył w półkę, na której znajdowała się wielka księga, bodaj pierwsze, genewskie wydanie Opera omnia medico-chemico-chirurgica doktora Paracelsusa; księga opadła na wystający z ognia pogrzebacz; pogrzebacz podważył rozżarzone kawałki drewna; pożar prędko zajął całe laboratorium. Z powodu trudności logistycznych wiadra z wodą przychodziły nieproporcjonalnie wolno względem potrzeb. Ogień zajął całą wieżę i jął przechodzić na inne części królewskiego zamku. Wreszcie pożar ugaszono, ale straty były znaczne. W konsekwencji król podjął decyzję o przeniesieniu siedziby królewskiej do Warszawy.

Alchemik był głęboko rozczarowany tym wypadkiem. W odróżnieniu bowiem od innych, którzy znali tylko jego fałszywe, „zdroworozsądkowe” przyczyny, on znał prawdziwe. Wiedział, że pożar wybuchł wyłącznie z jego winy: podczas eksperymentu nie użył bowiem ludzkich odchodów, lecz ptasich. Zatkanie komina było ptasią zemstą za tę podstępną manipulację.

Sędziwój na długie miesiące popadł w zgorzknienie.

W pewnym momencie zdał sobie jednak sprawę, że skoro ptak potrafi wymierzyć sprawiedliwość, to przyrodą kieruje jakiś rodzaj wyższej inteligencji, i że wbrew pozorom eksperyment potwierdził to, co najbardziej istotne – kogo bowiem interesowałoby złoto w świecie pozbawionym wewnętrznego ładu?

Jednocześnie pomimo chwil nie najlepszego humoru nie przestał wierzyć w życiodajne właściwości wdychanego powietrza. Wieczorami często zamykał się na poddaszu otrzymanej posiadłości w Kravaře, gdzie nie oddawał się niczemu innemu niż siedzeniu i koncentrowaniu się na własnym nosie, na wdechu i wydechu.

Wiedza o ładzie i nieustanne wciąganie życiowej substancji wypełniły głębokim spokojem i zadowoleniem duszę Sędziwoja; niekiedy przesiadując tak w bezruchu, porównywał się do kota. Zauważył, że jego ciało zaczęło promieniować zagadkowym blaskiem; źródło światła znajdowało się w okolicach pępka.

Pewnego razu, kiedy siedział zamknięty w bawialni z opatem pobliskiego klasztoru, zdało mu się, że widzi króla Zygmunta III, który kroczy przez Warszawę z grupą włoskich architektów, planując królewski ogród. Sędziwój z osłupieniem pojął, że widzi na odległość. A może ta scena dopiero miała się wydarzyć? Jeśli tak, to przewidywał przyszłość. Albo już się wydarzyła? Kolejne dni przyniosły nowe rewelacje; doświadczał wizji, które znosiły wszelkie ograniczenia czasowe, nie istniała już dla niego ani przeszłość, ani przyszłość. Wszystko stawało się jednocześnie, a on mógł decydować, który odcinek rzeczywistości chce aktualnie widzieć.

Ale oto wydarzyła się rzecz jeszcze bardziej zaskakująca. Kiedy alchemik spacerował brzegiem strumienia i rzucił okiem na miejsce, w którym powinno znajdować się jego odbicie, znalazł tylko ledwie widoczny ruch chmur. Doszedł do wniosku, że stał się wodą, którą widział. Niezależnie od tego, gdzie był, stawał się tym miejscem, i to nie w sposób, w jaki kameleon naśladuje otoczenie; dochodziło raczej do utożsamienia istotowego. Będąc w lesie, był drzewem. Stojąc na dziedzińcu zamkowym przed murem – murem. Można także powiedzieć, że nie tyle stał się niewidzialny, ile stracił jasno określoną formę i imię. Był jednocześnie w świecie i poza nim.

Zrozumiał, że wtedy, w wieży Krzywej Stopki, eksperyment się zupełnie powiódł, że udało mu się dokonać cudu przemiany, tyle że eksperyment dotyczył jego samego. To on był w jakimś sensie – choć to niesmaczna metafora – kupą odchodów, którą udało się zamienić w złoto: w świetliste, niewidzialne ciało, nieśmiertelnego ducha, który do dziś przebywa w nieuchwytnych przestrzeniach, w milczeniu dziwiąc się swojej historii*.

rycina: Władysław Łuszczkiewicz, "Tygodnik Ilustrowany", 1862 r., domena publiczna
rycina: Władysław Łuszczkiewicz, „Tygodnik Ilustrowany”, 1862 r., domena publiczna
* Uderzające jest podobieństwo dziejów Sędziwoja do niektórych tradycji taoistycznych i buddyjskich. Przykładowo alchemik nazywał powietrze „życiodajnym pokarmem”; podobnie Chińczycy mówią o chee, hindusi o pranie, przez którą rozumieją siłę życiową zawartą w oddechu. Daleko­wschodni mędr­cy, podobnie jak Sędziwój, znaczną część życia poświęcają na pozostawanie w bezruchu i kontrolowanie oddechu. Prawdopodobnie Polak – w sposób niezależny, gdyż nie mógł poznać tych kultur – odkrył możliwości wschodniej medytacji; dzięki jej długotrwałej praktyce osiągnął oświecenie, które wiązało się z wyjściem poza ograniczenia ludzkiego ciała. ­Zob. M. Eliade, Joga. Nieśmiertelność i wolność, tłum. B. Baranowski, Warszawa 1997, s. 192; Lu K’uan Yü (Charles Luk), The secrets of Chinese meditation, York Beach, Maine 1991, s. 163.
 

Kliknij, jeśli chcesz przeczytać opowiadanie po angielsku.

Czytaj również:

Henryk Ochorowicz przekracza próg Henryk Ochorowicz przekracza próg
i
ilustracja: Katarzyna Szybka
Opowieści

Henryk Ochorowicz przekracza próg

Tomasz Wiśniewski

Czy czas może pokonać miłość? Niektórzy twierdzą, że nie. A czy miłość może pokonać czas? Na to rzadziej zadawane pytanie odpowiedzi udzielają losy Henryka Ochorowicza i królowej Marysieńki.

Już samo pochodzenie Henryka Ochorowicza zdawało się zapowiadać jego nijakie życie. Ojciec był pedantycznym jubilerem, dość majętnym, ale nieznośnie pozbawionym polotu, matka zaś – nieszczęśliwą żoną pedantycznego jubilera pozbawionego polotu. Ze swoich lat formujących, oprócz samotności i ciszy, Henryk niewiele pamiętał; czas pierwszej wojny nie był łatwy ani cichy, ale jakoś przeminął. Wszystko zresztą zdawało się przemijać w widzeniu, słyszeniu i czuciu Henryka; nic ciekawego też z tego widzenia, słyszenia i czucia nie wynikało. Studia ukończył z kiepskim rezultatem. Nie budził zainteresowania kobiet, sam też niczym się nie interesował. Wreszcie po śmierci rodziców, która go szczególnie nie dotknęła, szybko sprzedał odziedziczony interes i żył, kręcąc się tu i ówdzie, w znoszonym płaszczu i pogniecionym kapeluszu, za towarzysza życia mając rudego kota, a wszystko wskazywało na to, że jego osoba nie pojawi się w żadnym wspomnieniu.

Czytaj dalej