Kto napisze historię łez? – pyta w Muzeum Sztuki Nowoczesnej klasyczka amerykańskiego artywizmu Barbara Kruger. To alarmujące pytanie posłużyło za tytuł wystawy, którą muzeum zamyka mijający rok. Cóż za mocny i bezkompromisowy finał! A zaprasza na niego Stach Szabłowski.
Wystawa poświęcona jest relacji między kobiecym ciałem a prawem represyjnym. Innymi słowy: to wystawa o aborcji. Żadna kwestia nie polaryzuje debaty publicznej w Polsce tak radykalnie jak sprawa praw reprodukcyjnych kobiet. Żadna inna nie jest w naszym kraju w stanie zmobilizować do wyjścia na ulice porównywalnej liczby osób. Wchodząc do tej dyskusji – a właściwie wkraczając na najbardziej gorący odcinek frontu wojny kulturowej – muzeum nie robi uników. Staje po stronie kobiet – to znaczy po stronie ich doświadczenia, ich ciał, emocji i przede wszystkim ich praw.
W Polsce 2021 r. przestrzeń swobodnej dyskusji w kulturze kurczy się wraz z pacyfikowaniem kolejnych instytucji publicznych przez funkcjonariuszy nominowanych na kierownicze stanowiska według partyjno-politycznego klucza. W takich okolicznościach znaczenie MSN-owskiego projektu trudno przecenić. A że wystawa jest nie tylko politycznie odważna, lecz także artystycznie ciekawa i w ostatecznym rachunku pełna nie tyle łez, ile optymizmu oraz energii, mamy do czynienia z projektem, którego nie wolno sobie odmówić. Szczególnie nie powinny go sobie odmawiać osoby z różnych powodów przekonane, że prawa reprodukcyjne trzeba kobietom ograniczać i odbierać. Rozumiem, że takie osoby mogą wzdragać się przed wyprawą do MSN-u, obawiając się, że idą w paszczę lwicy, za linię frontu, na obce terytorium znajdujące się pod kontrolą wrogiej aksjologii. Nie lękajcie się jednak! Ta wystawa jest wyrazista, ale nie powstała po to, by kogokolwiek obrazić, zgorszyć czy sprowokować do jeszcze głębszego okopania się na wcześniej upatrzonych światopoglądowych pozycjach. Przeciwnie, Kto napisze historię łez to projekt, który zamiast zamykać dyskusję arbitralnym zdaniem, otwiera ją, ponieważ jego bohaterkami nie są żadne abstrakcje czy ideologie, lecz konkretne kobiety, artystki, których głosów nie da się łatwo zignorować. Kogo zaś nie przekonają głosy twórczyń, ten może wsłuchać się w dyskurs łez i zastanowić się, czego jeszcze trzeba, by wreszcie skończyć ich historię.
*
Obok pracy Kto napisze historię łez umieszczone zostało inne, jeszcze bardziej ikoniczne dzieło Barbary Kruger – słynny plakat z fotografią kobiecej twarzy, której jedna połowa ukazana jest w pozytywie, a druga w negatywie.
Na zdjęciu nadrukowany jest tekst: „Twoje ciało to pole walki. Broń praw kobiet. Walcz o prawo do aborcji. Żądaj edukacji seksualnej”.
Pamiętam, jak w 1991 r. plakat ten pojawił się na ulicach Warszawy. W Centrum Sztuki Współczesnej, wówczas instytucji młodziutkiej, działającej w nie do końca jeszcze odbudowanym Zamku Ujazdowskim, trwała zorganizowana przez kuratorkę Miladę Ślizińską wystawa Barbary Kruger. W sejmie tymczasem toczyła się debata nad nowelizacją odziedziczonego po PRL prawa aborcyjnego.
Transformacja ustrojowa dopiero nabierała tempa. Byłem nastolatkiem, więc miałem prawo do naiwności; wierzyłem zatem, że po upadku komuny proces zmian może polegać wyłącznie na poszerzaniu zakresu swobód i obywatelskich praw.
Dwa lata po wystawie Kruger prawa reprodukcyjne kobiet zostały przez polski parlament drastycznie ograniczone. Był to nie tylko krok wstecz w stosunku do zakresu swobód, które w tej kwestii zapewniała autorytarna Polska Ludowa, lecz także akt przyjęcia jednego z najbardziej restrykcyjnych praw aborcyjnych w Europie. Nazywanie tego prawa „kompromisem aborcyjnym” nie wróżyło dobrze ani kobietom, ani instytucji kompromisu w Polsce. Jak się później okazało, ta ostatnia instytucja rzeczywiście nie zrobiła w naszym kraju wielkiej kariery.
Dziś patrzę na plakat Kruger w MSN i czuję, jak opadają mi ręce. Od pojawienia się polskiej wersji tej pracy w Warszawie minęło 30 lat, a w kwestii praw reprodukcyjnych nie zrobiliśmy ani kroku do przodu. Przeciwnie, cofamy się, jesteśmy dziś w gorszym miejscu, niż byliśmy w 1991 r.!
Ręce opadają mi jeszcze niżej, kiedy w innej części wystawy znajduję prace odwołujące się do fali demonstracji, które pod sztandarem Strajku Kobiet maszerowały po ulicach polskich miast i miasteczek pod koniec zeszłego roku.
MSN pokazuje zdjęcia z Archiwum Protestów Publicznych, kolektywu fotografek i reporterów, którzy od 2015 r. dokumentują różne formy obywatelskich manifestacji. Strajk Kobiet w obiektywach APP wygląda wspaniale, heroicznie i wzruszająco – to bez wątpienia najbardziej fotogeniczny ruch społeczny, jaki narodził się w Polsce po 1989 r. Archiwum naraziło się już nawet na zarzuty estetyzacji protestów. Myślę, że te krytyczne uwagi są chybione; ja zapamiętałem tamte dni i marsze właśnie tak, jak wyglądają na zdjęciach kolektywu. Demonstracje strajku dobrze wypadają na zdjęciach nie dlatego, że członkinie APP świetnie fotografują. Piękno tego protestu polegało na tym, że był młody, prawdziwy, przesycony duchem solidarności i wolności; artystom udało się to po prostu uchwycić.
Skoro zdjęcia są takie dobre, dlaczego opadają mi ręce? Obok fotografii wystawiony jest zbiór tablic z hasłami, które uczestniczki strajku niosły przez Polskę pod koniec 2020 r. Teraz nie niesie ich nikt, stoją oparte o ścianę. Strajk wypalił się; zawiodły próby przetransformowania ulicznej energii w jakiś sprawczy polityczny projekt i energia ostatecznie się rozproszyła. Niewiele brakuje, a dokumentacja strajku zacznie wyglądać jak pamiątki po kolejnym nieudanym powstaniu. Jest w tym gorzka ironia, bo zeszłoroczne demonstracje były m.in. próbą przekroczenia arcypolskiego, postromantycznego paradygmatu martyrologii i kultu chwalebnej klęski.
A więc spotykamy się na „historii łez” po to, by sobie popłakać i pozałamywać ręce nad kondycją praw kobiet (oraz, pars pro toto, kondycją społeczeństwa w ogóle)? Na szczęście jest wręcz przeciwnie; wystawa powstała po to, by spojrzeć na historię i teraźniejszość walki o prawa reprodukcyjne – nie wyłączając Strajku Kobiet – z zupełnie innej perspektywy niż miejsce, w którym przeżywa się rozczarowanie i liże rany po fali protestów, które nie przyniosły natychmiastowego skutku. Jest to perspektywa szersza i zarazem bardziej intymna, w żadnym razie nie kombatancka i w ostatecznym rachunku niosąca artystyczne antidotum na poczucie zniechęcenia, beznadziei i braku sprawczości.
*
Na wystawę wchodzi się jak do wielkiej waginy, wymodelowanej z czerwonych kotar. Ta miękka, zmysłowa architektoniczna instalacja zajmuje centrum ekspozycji; przez kotary przechodzi się do rozmieszczonych dookoła małych salek, w których przedstawiane są kolejne rozdziały ekspozycji.
A więc wagina w centrum świata – zupełnie jak u Courbeta! Za tę metaforę i za efektowną aranżację wystawy odpowiedzialna jest Johanna Meyer-Grohbrügge, ta sama architektka, która zaprojektowała kapitalną, lustrzaną przestrzeń wystawy Wilhelma Sasnala w Muzeum POLIN. W Muzeum Sztuki Nowoczesnej Meyer-Grohbrügge w swoim projekcie nawiązuje luźno do legendarnego Domu Kobiet (Womenhouse). W 1972 r. grupa młodych artystek pod przewodnictwem pionierek sztuki feministycznej – Judy Chicago i Miriam Schapiro – wyremontowała opuszczony dom w Hollywood i zmieniła go w jedną wielką, immersyjną instalację poświęconą społecznej kondycji, codzienności i prawom kobiet.
Stworzona przez niemiecką projektantkę scenografia mówi od progu, że znajdujemy się w kobiecym ciele (politycznym) – bo właśnie napięcie między cielesnością a władzą i politycznością jest osią dramaturgii wystawy. Małe sale skracają z kolei dystans, co działa świetnie zarówno w konfrontacji z pracami ekspresyjnymi (malarsko-rzeźbiarska instalacja Agaty Słowak), jak i w obcowaniu z intymnymi historiami, których pełna jest ta wystawa. Oglądamy konfesje i dramaty z życia wzięte, opowieści wyrażane czasem słowami, filmem i dokumentem, kiedy indziej performansem, malarstwem czy rysunkiem. Kto napisze historię łez to projekt, którego fundamentem są pierwszoosobowe narracje, nie ideologia, lecz osoby, kobiety i ich przeżycia – cielesne, ale jednocześnie społeczne i polityczne. Nie ma bowiem drugiego obszaru ludzkiej cielesności do kontrolowania, do którego władza rościłaby sobie pretensje na skalę porównywalną do roszczeń, jakie zgłasza wobec ciężarnego, kobiecego ciała.
Na froncie kulturowej wojny o prawa kobiet to, co osobiste i intymne, staje się publiczne i polityczne, a na fundamencie indywidualnych doświadczeń powstają emancypacyjne ruchy społeczne – takie jak Strajk Kobiet. Ale przecież nie tylko on. W MSN przypadek polski ukazany jest na tle sztuki i sporów o prawa reprodukcyjne w różnych zakątkach świata, m.in. w USA, Portugalii, Hiszpanii i Argentynie. W każdym z tych miejsc emancypowanie się kobiet spod patriarchalnej kurateli polityków, mężów, ojców, kapłanów i konserwatywnych prawodawców było długim, rozciągniętym na całe dekady procesem. Sztuka odgrywała w nim ważną rolę, gdyż nie da się zmienić rzeczywistości bez zmiany wyobrażeń.
*
Jedną z odpowiedzi na pytanie Kruger: „Kto napisze historię łez?” – są prace Alice Maher. Jest wśród nich chusteczka, na której artystka wyszyła makabryczny i poruszający wizerunek pogrążonej w rozpaczy kobiety, która – dosłownie – wypłakuje swoje oczy wylewające się z oczodołów.
Druga praca Maher to monumentalny, wspaniały rysunek węglem przedstawiający kobiece włosy, tak długie, że zupełnie zasłaniają kryjącą się pod nimi postać. Włosy rosną powoli, ale nieubłaganie. W podobny sposób zachodzą społeczne zmiany.
Alice Maher jest nie tylko twórczynią wizualną, lecz także jedną z założycielek irlandzkiej Kampanii Artystek na rzecz Zniesienia 8. Poprawki – ruchu wzywającego do liberalizacji prawa aborcyjnego na Zielonej Wyspie. Odległość dzieląca Irlandię od Polski jest spora, ale podobieństwa oczywiste. Dwa kraje o silnej katolickiej tradycji i ogromnym wpływie Kościoła na politykę społeczną długo były w Europie bastionami skrajnie konserwatywnego i represyjnego podejścia do kwestii aborcji i reprodukcyjnych praw kobiet. Irlandia jednak takim bastionem być już przestała. W 2018 r. zwolenniczki i zwolennicy prawa kobiet do wyboru zdecydowaną większością przegłosowali zmiany w legislacji. Był to finał sporów, które przez całe dekady rozdzierały irlandzkie społeczeństwo.
Podobne zwycięstwa odniosły Hiszpanki, Portugalki, a w 2020 r. – również Argentynki. W każdej z tych batalii obecne były artystki. Ich przesłanie jest tym bardziej krzepiące, że międzynarodowe twórczynie dają wyrazy solidarności z kobietami w Polsce. MSN pokazuje Fartuchy mocy Rachel Fallon – wyszywane stroje transparenty, które artystka wykorzystywała w performatywnych akcjach podczas irlandzkiej kampanii referendalnej w 2018 r. Gdy fartuch jest opuszczony, wygląda jak atrybut potulnej gospodyni domowej. Wystarczy jednak go podnieść, by odsłonić wyszyte na rewersie polityczne hasła – i w okamgnieniu gospodyni zmienia się w manifestantkę.
Trzy lata po irlandzkim referendum Fallon wzbogaciła serię o kolejną pracę – poświęcony Polkom Fartuch solidarności. Jest na nim wyszyta błyskawica Strajku Kobiet i hasło, które nie straciło na aktualności od 1831 r., kiedy padło po raz pierwszy podczas powstania listopadowego: „Za wolność naszą i waszą”.
*
Wyznaczone przez czerwone kotary centrum wystawy wypełnia Mobilizacja – malarska instalacja Marieli Scafati. To kolejna artystka, która sztukę przeplata z aktywizmem, działaniami na rzecz praw kobiet i mniejszości seksualnych. Podstawowym medium Scafati jest abstrakcyjne malarstwo. Mogłoby się wydawać, że nie ma nic bardziej apolitycznego niż nieprzedstawiający obraz na płótnie, ale argentyńska artystka pokazuje, że tak naprawdę sztuka nigdy nie znajduje się daleko od polityki. W ojczyźnie malarka wielokrotnie angażowała swoje obrazy w uliczne demonstracje, badając polityczny potencjał czystej formy i koloru.
W Mobilizacji artystka buduje z obrazów schematyczne figury ludzkie. Mały, kwadratowy obraz to głowa, podłużne formaty służą za ręce i nogi, większe – za tułowie. Figury tworzone przez Scafati z kolorowych płócien są rodzajami prostych, malarskich lalek; każdej można nadawać różne pozy. Ja po raz pierwszy widziałem je w zeszłym roku na Biennale w Berlinie, kiedy artystka położyła figury-obrazy pokotem na podłodze sali wystawowej Instytutu Kunstwerke. Wówczas monumentalną instalację czytano w kontekście zarazy; w leżących figurach można było widzieć społeczeństwo „uziemione”, unieruchomione przez lockdowny, złożone niemocą, powalone przez wirusa. Praca Scafati jest jednak wieloznaczna. W Warszawie, na „historii łez” wygląda raczej jak zbiór postaci, które odpoczywają między kolejnymi etapami walki, mobilizują się, by za chwilę powstać i kontynuować zmagania. To jeszcze nie koniec; w Polskim kontekście chciałoby się powiedzieć, że to dopiero początek.
*
Jedną z najbardziej przejmujących prac na Kto napisze historię łez jest seria akwafort Pauli Rego. Artystka stworzyła ten cykl w 1998 r. po fiasku referendum na temat liberalizacji prawa aborcyjnego w jej ojczystej Portugalii. Cykl zatytułowany jest po prostu O aborcji.
Paula Rego od połowy lat 70. mieszka w Wielkiej Brytanii, ale dorastała w tzw. Estado Novo (Nowym Państwie), czyli nacjonalistycznej, autorytarnej, ultrakonserwatywnej i bigoteryjnej Portugalii czasów Antónia Salazara. Portugalski dyktator był gorącym wyznawcą katolicyzmu, ale koncept miłości bliźniego rozumiał w specyficzny sposób. Wiara nie przeszkodziła mu stworzyć okrytej ponurą sławą policji politycznej PIDE, sięgać w walce z opozycją po tortury i zabójstwa oraz prowadzić krwawych wojen kolonialnych. Jednocześnie Salazar miał prawdziwą obsesję na punkcie aborcji; penalizował i zwalczał przerywanie ciąży oraz antykoncepcję z zaciekłością, na tle której obecne polskie porządki rzeczywiście mogłyby aspirować do rangi kompromisowych rozwiązań.
Z młodości Rego wyniosła nieprzejednaną niechęć do wszelkich form patriarchatu; jednym z wielkich tematów artystki stała się wyzwalająca się z represyjnych ram kobieca seksualność.
W cyklu prezentowanym w MSN nie ma jednak mowy o wyzwoleniu; to prace w niezwykle bezpośredni, wręcz brutalny sposób opowiadające o traumie kobiet spychanych przez represyjne prawo do podziemia aborcyjnego. Te posępne grafiki nie są jednak lamentem nad nieudanym referendum. Rego stworzyła je, aby pomóc w zmianie nastawienia swoich rodaków, przekonać ich, że kryminalizowanie aborcji i ściganie decydujących się na nią kobiet nie rozwiązuje żadnego problemu – a już szczególnie kwestii przerywania ciąży.
W 2007 r. referendum w sprawie aborcji zostało w Portugalii powtórzone. Tym razem zwyciężyli zwolennicy liberalizacji prawa. Socjalistyczny premier José Sócrates powiedział wówczas, że do sukcesu przyczyniły się m.in. prace Rego, od 1998 r. nie tylko wielokrotnie pokazywane, lecz także reprodukowane w prasie.
Czy portugalski premier przesadzał i przeceniał wpływ sztuki na opinię publiczną i decyzje wyborczyń i wyborców? Znaczenia sztuki nie trzeba przeceniać, ale tym większym błędem byłoby niedocenianie emocji, energii i idei wyrażanych przez artystki. Muzeum Sztuki Nowoczesnej oddaje im głos w szczególnym momencie. Polityczne karty rozdają w Polsce zwolennicy skrajnie tradycjonalistycznej, patriarchalnej wizji świata. W dziedzinie kultury również trwa konserwatywna ofensywa. Publiczne instytucje, jedna po drugiej, obsadzane są ludźmi reprezentującymi słuszne, czyli zgodne z linią władzy poglądy. Na scenie artystycznej zaczyna się robić coraz bardziej „narodowo” albo – inaczej mówiąc – duszno. Tam, gdzie politycznych nominatów (jeszcze) nie ma, szerzy się autocenzura. Coraz mniej jest instytucji gotowych zrobić taki projekt jak Kto napisze historię łez. Jeszcze mniej jest tych, które stać na nawiązanie do zeszłorocznego strajku. Waldemar Tatarczuk, który w 2020 r. zrobił w lubelskiej galerii Labirynt wystawę na temat estetyki kobiecych protestów, stał się ofiarą nagonki prowadzonej przez TVP, minister kultury zaś zablokował przedłużenie mu kontraktu na kierowanie instytucją. Mając przed oczyma świeży i mrożący przykład losu Tatarczuka, dyrektorka krakowskiej Cricoteki Natalia Zarzecka usiłowała doprowadzić do usunięcia prac na temat strajku z wystawy, którą w jej instytucji gościnnie przygotowywał festiwal Miesiąc Fotografii. Autorzy i autorki projektu nie zgodzili się na ten akt (auto)cenzury i w rezultacie wystawa w ogóle nie została otwarta, a zamiast wernisażu był skandal i protest artystek.
Czy udostępniając taką wystawę jak Kto napisze historię łez, Muzeum Sztuki Nowoczesnej prosi się o kłopoty? Pokazuje, że się nie boi i pozostaje niezależną instytucją, która nie zamierza mieścić się w granicach swobody wypowiedzi wyznaczanych przez władzę? A może nie ma już nic do stracenia? Wystawę otworzono w tym samym czasie, kiedy przypieczętowany został los Zachęty. Polityka kadrowa w kulturze coraz bardziej przypomina filozofię obsadzania stanowisk w spółkach skarbu państwa. Kryteria merytoryczne i niezależność tracą na znaczeniu jeszcze szybciej niż złotówka na wartości. Rozstrzygający głos ma kryterium polityczne, które mówi: kto nie jest z nami, ten przeciwko nam.
Siła, a także przewaga projektu Kto napisze historię łez nad reakcyjną atmosferą, która gęstnieje w polskiej kulturze, polega jednak na tym, że wystawa w MSN nie jest przeciwko czemuś, lecz za czymś: za wolnością, za prawem wyboru, za szacunkiem dla kobiecego ciała i jego politycznej autonomii – a także za tym, żeby historia łez dobiegła wreszcie końca.
Kto napisze historię łez
Muzeum Sztuki Nowoczesnej, Warszawa, do 13.02.2022
zespół kuratorski: Sebastian Cichocki, Magda Lipska, Łukasz Ronduda
www.artmuseum.pl