
Założenia były proste: miasto tworzą sami mieszkańcy, wszędzie można się szybko dostać, a każdy element zabudowy łatwo przesunąć w inne miejsce. Ale projekt Constanta Antona Nieuwenhuysa miał być nie tylko awangardowym dziełem urbanistycznym i architektonicznym, lecz także wielkim eksperymentem społecznym.
Nad miastem przyszłości wschodzi słońce: wpada przez kolorowe szyby z pleksiglasu, odbija się w błyszczących metalowych konstrukcjach, rozświetla betonowe powierzchnie dachów i tarasów. Pręty i zawieszone na nich niewielkie rośliny rzucają cień. Dopiero po chwili można zauważyć śpiących w środku ludzi. Na metalowych słupach znajdują się też większe budowle – jednopiętrowy budynek wisi kilka metrów nad ziemią, przymocowany do wsporników jak do pylonów gigantycznego mostu. Gdzieniegdzie wyrastają pojedyncze kapsuły na zgrabnych nóżkach, kształtem przypominające oko, krajobraz przecinają wielopiętrowe labirynty ze ścianami w najmniej oczekiwanych miejscach.
Ludzie oderwali się tu od ziemi, i to dosłownie – między budynkami jeździ metro i latają helikoptery,