Z Maríą Hesse, gościem Big Book Festival, o istocie tworzenia biografii artystów niepokornych i życiowych wartościach rozmawia Łukasz Saturczak
Łukasz Saturczak: Na Pani stronie jest kolaż podpisany The time of my life, na którym znajdują się bohaterowie naszego pokolenia, bohaterowie filmów: Jaws, E.T., Goonies, Dirty Dancing… To oni (w czasach sprzed Internetu) uczyli odwagi, ale też odpowiedzialności. Patrząc dziś na okres dorastania, widzi Pani, że właśnie wtedy ukształtowała się Pani artystyczna wrażliwość?
María Hesse: Czasy przed powszechnym dostępem do Internetu nauczyły nas zabawy z wyobraźnią, tworzenia więzi bardziej osobistych, intymnych. Tego, że nic nie dzieje się natychmiast, bo wszystko ma swój własny rytm, wymaga wysiłku oraz pracy. A przede wszystkim nauczyły nas bycia w mniejszym stopniu egocentrykami. I faktycznie myślę, że w jakimś sensie ten czas wpłynął na kształtowanie się mojej wrażliwości artystycznej.
To byli także bohaterowie niesforni, wyłamujący się ze schematów, jak dzieci z filmu Goonies, a patrząc na sukces serialu Stranger Things, można odnieść wrażenie, że tacy bohaterowie dalej są interesujący dla młodego odbiorcy. Mimo różnicy pokoleniowej może to stworzyć nić pomiędzy Panią a młodymi odbiorcami. Czasy inne, ale wrażliwość pozostaje?
Tego typu seriale w mojej opinii nie są tworzone z myślą o młodzieży, ale dla tych ludzi, którzy mieli szczęście dorastać z bohaterami filmu Goonies. Mimo wszystko sądzę, że jest to doświadczenie, które łączy ze sobą oba światy, generacje.
Bohaterami Pani prac są niejako outsiderzy, wyrastający ponad czasy, w których żyją. Najpierw pojawiła się sympatia do tych bohaterów, czyli Davida Bowiego oraz Fridy Kahlo, na poziomie osobistym czy raczej zwróciła Pani uwagę na ich historie?
Oczywiście na poziomie artystycznym Frida i Bowie są absolutnie interesujący, ale przyznam, że bardziej zainspirowali mnie jako osoby prywatne, stojące za fasadą bycia gwiazdą. Oboje wiedli fascynujące życie, dlatego tak bardzo starałam się pokazać ich czysto ludzką stronę.
Sztuka, którą tworzyli, to jedno, ale opisuje (w końcu to biografie) Pani ich codzienność, nierzadko bardzo intymną, w której są krew, poglądy polityczne, seksualność, cierpienie… Tego wymaga oczywiście forma tworzenia biografii; nie należy niczego pomijać. Miała Pani w sobie hamulce, że „czegoś absolutnie nie poruszę” ze względu na czytelnika?
I właśnie ta część sprawiała mi najwięcej przyjemności w czasie pisania i tworzenia ilustracji, ponieważ właśnie ich prywatność, poglądy, seksualność sprawiły, że ich sztuka była i jest nadal tak interesująca.
I te tematy są interesujące w kontekście kraju, który Pani odwiedzi. W Polsce, mimo że mamy rok 2019, trwa prawicowa krucjata mająca zamiar odciąć dzieci od edukacji seksualnej, ponieważ uważa się, że to najlepszy sposób na wychowanie „porządnych obywateli”. A dzieci przecież są mądrzejsze, niż nam się wydaje. Tematy, o których myślimy, że są dla nich tabu, dla nich wcale takie nie są. Wychowywanie pod kloszem jest przecież najgorszym rozwiązaniem, jakie można sobie wyobrazić.
Zgadzam się, nie ma gorszego rozwiązania niż to, o którym mówisz. Seksualność nie jest niczym nabytym. To natura. Bardzo ważne jest więc dawanie pozytywnego przykładu, dobrych wzorców dzieciom już od ich najmłodszych lat, żeby mogły się nauczyć bycia dumnym z siebie oraz odnoszenia się z szacunkiem zarówno do własnego ciała, jak i innych osób.
Jakie było Pani doświadczenie w tej kwestii? Te książki powstały trochę ze złości na to, jak się młodym ludziom opowiada historie, które często są historiami ocenzurowanymi? Czy w ogóle nie to było Pani zamiarem?
Cenzura prac takich jak moje nie ma żadnego sensu. Miałam wielkie szczęście, że z podobnego założenia wychodzi wydawnictwo, które mnie reprezentuje. Gdybym narzucała sobie jakieś kajdany, nie byłoby tego sukcesu powieści graficznych.
Zastanawiam się, na ile, mieszkając w Hiszpanii, zdaje sobie Pani sprawę, jak Pani książki, tłumaczone na wiele języków, są odczytywane w innych krajach?
Nie za dużo o tym myślę, bo mnie to zawstydza. Generalnie wolę koncentrować się na mojej pracy, stać twardo na ziemi. Nigdy się nie spodziewałam, że o mojej pracy będzie tak głośno.
Bohaterowie Pani dwóch biografii są znani również z tego, że swoim życiem uczynili sztukę. W Pani książkach doskonale widać, jak ich życiowa wrażliwość wpływała na ich sztukę, jak granica między ich życiem a sztuką się zacierała. Nie uważa Pani, że dziś zanika balans pomiędzy tymi dwoma aspektami; że bardziej ludzi interesuje życie niż sztuka i że tę sztukę ocenia się przez pryzmat tego, jakim artysta był człowiekiem, i to jedyny sposób na wartościowanie dzieł, które tworzył?
Chyba najważniejsze jest dziedzictwo, które po sobie zostawił. Jednak z drugiej strony lubimy przecież wiedzieć, jak wygląda życie prywatne artystów.
Powieść graficzna to bardzo popularny gatunek literacki w Hiszpanii. Skąd ten sukces?
Wydaje mi się, że to zasługa mediów społecznościowych. Wcześniej trudniej było dotrzeć do tak szerokiej publiczności. Po drodze pojawiały się kolejne osoby, które decydowały, czy twoja praca jest dobra, czy nie. Dzięki temu też powieść graficzna stała się mniej hermetyczna.
Nad czym trudniej się pracuje: nad powieścią graficzną czy klasyczną?
To całkiem inny typ pracy. Dla mnie łatwiej jest stworzyć powieść graficzną, bo z większą łatwością przychodzi mi rysowanie niż pisanie.
María Hesse jest gościem tegorocznej edycji Big Book Festival, a spotkanie z nią odbędzie się w niedzielę, 23 czerca o godzinie 14:00 (Warszawa, ul. Łowicka 21, Cetrum Łowicka, Mały Balet). Zapraszamy!