Zastanówmy się nad pytaniem: co możemy wspólnie zrobić? Nie ocalimy całej ludzkości, ale być może uratujemy naszą małą wspólnotę, międzygatunkowy kolektyw. O ciemnej ekologii, zmierzchu antropocentrycznego myślenia i mniej ludzkich światach z Andrzejem Marcem, autorem książki Antropocień. Filozofia i estetyka po końcu świata, rozmawia Paulina Małochleb.
Paulina Małochleb: Od pewnego czasu odbywa się walka o uznanie terminu „antropocen” na określenie czasów, w których żyjemy, po to, by rozpowszechniać wiedzę na temat trwającej katastrofy klimatycznej. Ty zaś piszesz w swojej książce, że powinniśmy od niego odejść. Dlaczego?
Andrzej Marzec: Na początku dyskusji o katastrofie „antropocen” był terminem ważnym i użytecznym. Humanistyka przez długie wieki miała charakter idealistyczny, zajmowała się jedynie człowiekiem, ludzką świadomością oraz jej reprezentacjami. W tę ślepą uliczkę wepchnął nas Kant, dzieląc świat na to, co ludzkie, czyli język, świadomość – porządek reprezentacji – i sferę rzeczy pozaludzkich, które od tej pory humanistyka pomijała. Kulminacją tego sposobu myślenia był postmodernizm, skupiony na czystych fikcjach i wyłącznie ludzkich opowieściach. To antropocen sprawił, że nauki humanistyczne i ścisłe wreszcie zaczęły się ze sobą przenikać: antropocenowi zawdzięczamy właśnie przejście od filozofii idealistycznej do realistycznej. Jeszcze niedawno Jean Baudrillard twierdził, że rzeczywistość, przykryta naszymi opowieściami, zniknęła i to był ostateczny moment utraty kontaktu filozofii z realnym światem. Antropocen go przywrócił, a globalne ocieplenie wybudziło nas z idealistycznej drzemki. Dlatego dzisiaj możemy mówić o humanistyce środowiskowej, a także wielkim powrocie filozofii realistycznej, czyli o nowych materializmach, nawiązujących do myśli Spinozy, oraz realizmie spekulatywnym – reinterpretacjach kantyzmu.
Jednocześnie