Sam wśród Niemców Sam wśród Niemców
Przemyślenia

Sam wśród Niemców

Łukasz Kaczyński
Czyta się 8 minut

Nie ma dobrego momentu, by pisać o Spałem w pokoju Hitlera. To jak próbować opowiedzieć w szerszym gronie znajomych dowcip o Polaku, Żydzie i Niemcu – zawsze jest obawa, że ktoś wypali o krzywdach, bohaterstwie, odszkodowaniach (ho, ho), rzadziej o liście polskich biskupów do niemieckich.

Tymczasem książka Tenenboma, amerykańskiego Żyda o polskich korzeniach, który uwielbia Niemcy, spodoba się wielu. Antysemitom – bo pokazuje dość swobodne traktowanie tradycji i religii, np. przez żydowskich restauratorów. Islamofobom – bo nie brakuje tu krytyki nie zawsze ukończonej lub przemyślanej inkulturacji, tajemniczych imamów, drogich meczetów i muzułmanów, którzy nie potrafią wskazać, gdzie Koran nakazuje ablucje po seksie i noszenie hidżabów. Polonofilom i „prawdziwym patriotom” – bo przechodząc z Görlitz do Zgorzelca i bratając się z polską kelnerką, Tenenbom, notuje: „Ta bliskość między ludźmi, życzliwość, niebywała bezpośredniość w okazywaniu uczuć, ludzkie podejście do drugiego człowieka – wszystko to jest wpisane w kulturę ludzi żyjących właśnie tutaj, a nie tam”. W kreślonym grubą kreską opisie swej pięciomiesięcznej podróży przez kraj Schillera, Wagnera i Mercedesa Tenenbom sprowadza fakty do najprostszej postaci, dążąc do ich sedna, dlatego nie można mu odmówić zarówno humoru, jak i nakłuwania ran po problemach niby rozwiązanych: narodowej tromtadracji, nacjonalizmach, niechęci do Żydów, trudnościach w zwalczaniu ognisk radykalizmu europejskiego i pewnych nurtów islamu.

Podczas pobytu – zainicjowanego przez wydawnictwo Rowohlt, które zachęciło go do napisania książki, ale po jej poznaniu straciło zainteresowanie – Tenenbom pyta napotkanych o to, czy są dumni z bycia Niemcem i jakie cechy uważają za typowo niemieckie. Sam podszywa się pod Niemca lub Polaka, a czasem pod Jordańczyka – gdy naraża się komuś lub chce sprowokować do folgowania politycznej poprawności. Jak wtedy, gdy 1 maja w Hamburgu włącza się w marsz antykapitalistów i anarchistów, którzy głównie jedzą owoce, piją piwo, wymiotują nimi, znów piją, jedzą itd. Albo gdy jako wracająca do Vaterlandu „zagubiona owieczka” od serca rozmawia z Frankiem z „Klubu 88” w Neumunster – Frank „to dobra, poczciwa dusza. Oferuje darmowe drinki, nieustannie skupia uwagę na gościu i zawsze ma uśmiech na ustach”, ma też dobry głos i lubi sobie pośpiewać, np.: „Mamy krematoria, a w każdym siedzi mały Żydek” (ósemki w nazwie klubu to HH – Heil Hitler). Lub gdy podczas Kongresu Kościelnego w Monachium młodą zakonnicę Juttę-Marię, która chce niebawem zostać oblubienicą Jezusa, pyta, czy Jezus dobrze całuje. W międzyczasie popija piwo lub pepsi z lodem, stołuje się w zwykłych lub ekskluzywnych lokalach, docenia urodę pracownic hotelu „Ritz” i fotografuje z rozmówcami (tak, z uśmiechniętym Frankiem również).

W oryginale książka nosi tytuł Sam wśród Niemców i stanowi część szerszego konceptu prowokacyjnych relacji z „samotnych” konfrontacji z kolejnymi innymi – także z uchodźcami i Żydami. Słowem: ja kontra reszta świata. Gdyby szukać tradycji, w jakiej – może nieświadomie, idąc za swym temperamentem – sytuuje się Tenenbom, najbliżej mu do literatury sowizdrzalskiej, z uwzględnieniem komedii rybałtowskiej. Może tak musiało być: Dyl Sowizdrzał to postać zakorzeniona w folklorze niemieckim, a Tenenbom jest twórcą i dyrektorem Teatru Żydowskiego w Nowym Jorku. I choć jest też współpracownikiem m.in. „Corriere della Sera”, „Die Zeit” i „Yedioth Ahronoth”, jego styl, metody pracy i prezentacji materiału trudno zmieścić w kanonie sztuki reporterskiej. Spałem w pokoju Hitlera to raczej nasycona groteską polityczno-społeczna impresja. Zresztą, także w zachowaniu Tenenboma (jak świadczy tekst) jest coś teatralnego, w czym pomagają mu jego rubaszna postura, talent do prowokowania i, gdy sytuacja pozwala, nie tyle dążenie do poszerzonego spojrzenia na problem, ile do „grillowania” rozmówcy, aż ten potknie się. Tak, udając wędrującego prostaczka, dociska m.in. właściciela pensjonatu „Dom bez zmartwień” w Wannsee, pytając, jakie to uczucie jeść wątróbkę obok willi, w której zdecydowano o ostatecznym rozwiązaniu kwestii żydowskiej.

Styl Tenenboma cechują lapidarny opis sytuacji, efektowne zestawienia dialogów, dążenie do puent i charakterystyczny żydowski, a może wręcz rabiniczny humor: autoironiczny, odwołujący się do stereotypów na temat Żydów na granicy religijnego bluźnierstwa lub obrazy, np. gdy Serbowie strzelą podczas mistrzostw bramkę „wśród Niemców panują ponure nastroje, gorsze niż wśród Palestyńczyków w Strefie Gazy”. To sprawdza się w reportażach prasowych, w obszerniejszej książce chwilami nuży – ile czasu można spędzić w pędzącym rollercoasterze? Kontrastują z nim też, zresztą celowo, poważne pytania, które Tenenbom stawia. Jeśli jednak czytać Spałem w pokoju Hitlera w otoczeniu innych pozycji, np. Człowieka w poszukiwaniu sensu Viktora Frankla, Zwykłych ludzi Christophera R. Browninga, Hitler und die Deutschen Erica Voegelina czy choćby książek Hannah Arendt, okaże się ona ich ludycznym rewersem. Wyczuwamy to, gdy komik Horst Tomayer stwierdza, że niemiecki charakter przejawia się w „widocznej skłonności do posłuszeństwa”, a Ulrich Matthes, aktor, który zagrał Goebbelsa w filmie Upadek, w chwilach melancholii myśli, że znakiem rozpoznawczym Niemców jest zdolność do bycia romantycznym i okrutnym zarazem – jak Höss, który mordował Żydów, a potem płakał przy muzyce Schuberta. Co ważne, gdy zagadany przez Tenenboma Mathias, Niemiec ze wschodu, wymienia: „Powaga, porządek, czystość, niechęć wobec innych – i dodaje: – To dlatego radykalna lewica jest taka brudna… W ten sposób wyraża protest przeciwko niemieckości”, to opinia ta (i jej podobne, pomijając śmieszność teorii o „brudnej” lewicy), choć rości sobie prawo do miana obiektywnej prawdy, jest przede wszystkim zapisem tego, jak Niemcy widzą siebie. To kolosalna różnica: postrzegać siebie wobec pewnych cech, a być ich rzeczywistym nosicielem czy wyrazicielem. Pozycjonować się wobec nich to być we władzy autostereotypu i powielać go. W połączeniu z dostrzeganą przez Tenenboma skłonnością do Verein – do stowarzyszania się, zespołowego działania – zdaje się odsłaniać to znany mechanizm. Pytaniem o faktyczne rozliczenie z przeszłością, a nie jej wyparcie (skąd my to znamy?) staje się zaś spotkanie z Niemcami, którzy przeprowadzili się po wojnie do Dachau, ale nie rozmawiali o historii z sąsiadami i nie interesują się ich przeszłością. A w lustrze widzą twarz „tamtych ludzi” – nazistów. I tym olśnieniem – że Niemcy to świetnie pracujący mechanizm, ale nie mechanizm doskonały, że są jak inne społeczeństwa niewolni od pokus – Tenenbom dzieli się. Z bólem.

Czy jednak wszyscy, którzy nie pochwalają działań Izraela wobec Palestyńczyków, w których widzą ofiary, to antysemici (byliby nimi także liczni żydowscy intelektualiści i aktywiści)? Tu spotykają się dwa zagadnienia. Gdy goszczony w przykościelnej kawiarni ciastem i kawą Tenenbom słyszy, że Izraelczycy są „tacy agresywni. Zamykają granice, żeby odciąć innym ludziom dostęp do jedzenia”, gdy gdzieś widzi reklamę z modelową stroną „Süddeutsche Zeitung” z uroczymi Japończykami, upartymi Izraelczykami i pokrzywdzonymi Palestyńczykami lub gdy pytani o incydent na wodach przybrzeżnych studenci krytykują lepiej uzbrojonych i atakujących Izraelczyków, Spałem staje się krytyką mediów, które spłaszczają obraz świata, i ich odbiorców, którzy nie dążą do weryfikacji informacji. Choć o mediach społecznościowych i bańkach informacyjnych Tenenbom nie pisze, a książkę ukończył blisko dekadę temu, to uchwycił zjawisko, które dziś oglądamy w spotworniałej formie. Czy jest to jednak raczkujący antysemityzm? Niekoniecznie, choć przewrażliwienie, czy może czujność przedstawiciela narodu, który miał być zgładzony, łatwiej zrozumieć, jeśli pojąć jego perspektywę i metody postępowania wobec niemożliwej do powstrzymania Zagłady – przekazanie obrazu Shoah miało, jak mówią badacze, unieważnić przed trybunałem historii projekt unicestwienia narodu.

Książka Spałem w pokoju Hitlera doczekała się w Niemczech kilkuset artykułów i gorącej dyskusji. W Polsce, w poważnej prasie, ukazała się bodaj jedna recenzja. Ta jest druga. Na refleksję, np. o tym, czym według Tenenboma różni się antysemityzm niemiecki od islamskiego i od polskiego, nie zapowiada się. A gdyby napisał książkę o Polsce? Na razie w „Die Zeit” ukazał się artykuł 13 ostatnich żydowskich dusz Łodzi, efekt kilku wizyt w ciągu ostatniego półrocza, zatem…

Czytaj również:

Szkielet historii i ciało teraźniejszości Szkielet historii i ciało teraźniejszości
i
Mieczysław Wasilewski, rysunek z archiwum
Przemyślenia

Szkielet historii i ciało teraźniejszości

Paulina Małochleb

Teraźniejszość może być przybliżana i tłumaczona poprzez opowieści o przeszłości. Jednak tego typu narracje niosą ryzyko, że zostaną niezrozumiane i zinterpretowane tylko jako dawne dzieje. 

„A zatem nie ma już »teraz«, ponieważ przeszłość pochłonęła teraźniejszość, zamieniła ją w ciąg obsesyjnych powtórzeń, a to, co wydawało się nowe – co wydaje się dziać teraz – jest jedynie odgrywaniem jakiegoś ponadczasowego schematu” ‒ pisał w zbiorze esejów Dziwaczne i osobliwe Mark Fisher, filozof i teoretyk kultury. W elegijnym tekście opublikowanym tydzień po jego śmierci w 2017 r. na stronie „Guardiana” Simon Reynolds stwierdził, że dla młodszych pokoleń najważniejsza była teza Fishera dotycząca prywatyzacji cierpienia psychicznego – dokonanej przez praktyki kapitalistyczne i polegającej na przekonaniu, że to jednostka ponosi pełną odpowiedzialność za stany psychoemocjonalne. W ten sposób problem dotykający milionów staje się ich własną sprawą, na którą system nie ma wpływu i za którą nie odpowiada. Dla polskich czytelników blog Fishera – o nazwie K-punk – prowadzony na początku lat dwutysięcznych nie był z pewnością tak ważnym punktem odniesienia jak dla brytyjskich odbiorców, ale jego tezy krążą i w systemie coraz bardziej drapieżnego kapitalizmu, strojącego się w szatki work-life balance, brzmią coraz mocniej.

Czytaj dalej