Siedem cnót Davida Finchera Siedem cnót Davida Finchera
Przemyślenia

Siedem cnót Davida Finchera

Jakub Popielecki
Czyta się 6 minut

Jakub Popielecki tuż po premierze najnowszego filmu Davida Finchera – Mank – rozkłada na czynniki pierwsze styl jednego z najbardziej przewrotnych twórców Hollywood.

Mank, nowy film Davida Finchera, na pierwszy rzut oka przypomina bardziej Obywatela Kane’a (o genezie, którego opowiada) niż jakikolwiek inny film Davida Finchera. W ramach przygotowania do seansu warto więc powtórzyć sobie najważniejsze chwyty reżysera Fight ClubuZodiaka – by wiedzieć, czego potem szukać na ekranie. W Siedem Fincher pamiętnie wyliczył grzechy główne, pora wyliczyć jego cnoty.

Kadr z filmu "Fight Club" (2000), reż. David Fincher
Kadr z filmu „Fight Club” (2000), reż. David Fincher

1. Czołówka

Fincher zaczynał karierę jako reżyser teledysków m.in. George’a Michaela (Freedom!) czy Madonny (Vogue). Ten wideoklipowy rodowód czuć przede wszystkim w czołówkach jego filmów, które zwykle są czymś więcej niż zwykłą listą płac. Ale choć to jego znak rozpoznawczy, daleko mu do maniery: styl każdego kolejnego otwarcia zawsze dyktuje historia. Mamy więc proste, liryczne czołówki Social Network (Mark Zuckerberg biegnący przez kampus, znacząco sam w tłumie) czy Zaginionej dziewczyny (niepozorne widoczki z zacisznych przedmieść, które znacząco niepokoją). Mamy też czysty designerski koncept: wiszące między nowojorskimi budynkami gigantyczne napisy początkowe z Azylu. No i mamy powracający kilkakrotnie rzut oka do wnętrza głowy bohaterów. W Dziewczynie z tatuażem jest to niby-bondowski teledysk, w którym mroczne wspomnienia Lisbeth Salander pulsują do rytmu Immigrant Song. W Siedem to zaś upiorny wgląd do umysłu seryjnego mordercy: w pół drogi między awangardowym kinem Stana Brakhage’a a teledyskami grupy Nine Inch Nails. Za każdym razem w punkt.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

2. Kadr

Fincher ma w swojej filmografii nie tylko mroczne thrillery w rodzaju Siedem czy Gry. Nakręcił też choćby melodramat (Ciekawy przypadek Benjamina Buttona) oraz opowieść o powstaniu Facebooka (Social Network). Jego najnowsze dzieło – Mank – to zaś historia ze Złotej Ery Hollywood zrealizowana w stylu Złotej Ery Hollywood. Jakkolwiek żonglowałby gatunkami, jego filmy można rozpoznać niemalże na pierwszy rzut oka. Co dziwi o tyle, że przy wszystkich swoich technologicznych i narracyjnych innowacjach Fincher pozostaje reżyserem względnie klasycznym. Takim, który opowiada historie za pośrednictwem montażowego elementarza: ujęcie, przeciwujęcie, stopniowanie planów. Wszystko w służbie jak najczytelniejszego podania historii. Jego autorski touch polega przede wszystkim na graniczącej z nerwicą natręctw zegarmistrzowskiej precyzji. Fincher wydaje się kontrolować każdy element kadru i nie pozostawiać nic przypadkowi. Znamienne jest to, że nawet kamera rusza się u niego zazwyczaj dopiero wtedy, gdy zrobi to bohater, a jej jazdy są płynne, wystudiowane, niemalże choreograficzne. Rzadko jednak uświadamiamy to sobie podczas seansu. Po prostu odruchowo bardziej przykuwamy oczy do ekranu. Czyli: działa.

Kadr z filmu "Mank" (2020), reż. David Fincher
Kadr z filmu „Mank” (2020), reż. David Fincher

3. Światło

Kolejną składową Fincherowego „stempla” jest kolor. Twórca Siedem ma opinię „stylowego” i łatwo powiedzieć, że to wszystko przez teledyski albo inspirację innym „estetą” kina – Ridleyem Scottem. Ale „stylowość” Finchera to nie jakaś sztuka dla sztuki. Jeśli świat w jego obiektywie jest zazwyczaj żółto-niebieski, to nie przypadek. Kontrast między barwami komplementarnymi pozwala przecież pięknie wyostrzyć wszelkie fabularne konflikty. Kolory pozostają jednak stonowane, przytłumione, kreując efekt realistyczny i ponury zarazem. Ale przede wszystkim: konsekwentny. Bo Fincher przemawia językiem barw równie precyzyjnie, co językiem kamery. To dlatego tak silne są u niego (zamierzone) momenty dysonansu, gdy kamera drgnie albo gdy w kadrze błyśnie nagle kolor spoza palety. W finale Siedem czerwony kombinezon Johna Doe (Kevin Spacey) jarzy się przecież niczym wykrzyknik. Nic dziwnego, że podprowadza tak pamiętny finał.

4. Muzyka

Od czasu Social Network muzyka w filmach Finchera to sprawka dwóch panów: Trenta Reznora i Atticusa Rossa (z zespołu Nine Inch Nails). Dziś to już nieodłączna składowa jego unikalnego pomysłu na kino. Panowie sami mają bardzo wyrazisty styl, ale równie skutecznie co Fincher naginają go do potrzeb kolejnych historii. I tak nagrodzony Oscarem soundtrack Social Network to symfonia pulsujących w gorączkowym rytmie syntezatorów, pięknie współgrających z karabinowymi dialogami, stukaniem w klawiaturę i nakręcaniem sprężyny Facebookowego sukcesu. Dziewczyna z tatuażem przynosi z kolei obezwładniające elektroniczno-akustyczne pejzaże, chłodne i tajemnicze niczym Szwecja, której mroczną podszewkę odkrywa przed nami Lisbeth Salander. W Zaginionej dziewczynie Reznor i Ross stawiają zaś na minimalizm, na liryczne syntezatorowe akordy, pod którymi buzują – niczym na niepozornych przedmieściach – pokłady zgrzytów i dysonansów. Dopiero Mank zrywa na dobre z elektronicznymi brzmieniami, z którymi kojarzymy muzyczny duet. Ale skoro film przywołuje hollywoodzkie kino lat 30., wypada, by panowie zamienili sekwencery na smyki i dęciaki. Mimo nowych instrumentów wciąż dotrzymują kroku.

5. Outsider

„Uważam, że ludzie są zboczeńcami. To fundament mojej kariery” – przyznał z szelmowskim uśmiechem Fincher w jednym z wywiadów. Ów uśmiech jest tu równie ważny, co sam cytat. Fincher jest w końcu twórcą cokolwiek sardonicznym, który na grozę egzystencji reaguje ponurą ironią. To postawa tyleż łobuza, co kogoś głęboko rozczarowanego rzeczywistością. Fincher zdaje się przecież sprzyjać wszelkiej maści outsiderom, wyrzutkom, osobom patrzącym na społeczeństwo z ukosa. Czy jest to Mark Zuckerberg odreagowujący społeczne nieprzystosowanie wynalazkiem Facebooka, czy Tyler Durden odreagowujący społeczną opresję skrzynką dynamitu – reżyser jest z nimi na każdym kroku, nawet jeśli pędzą w stronę przepaści. Nic dziwnego, że będąc control freakiem obsesyjnie cyzelującym każdy detal, sam fascynuje się innymi obsesjonatami. Obsesja jest w końcu formą radzenia sobie z traumą. A że realizację swojego pierwszego filmu (Obcy 3) przypłacił nie lada urazem (do dziś nie przyznaje się do tej produkcji), od tamtego czasu trzyma zdrowy dystans od hollywoodzkiej normy. I dobrze na tym wychodzi.

Kadr z filmu "The Social Network" (2010), reż. David Fincher
Kadr z filmu „The Social Network” (2010), reż. David Fincher

6. Narracyjna przekora

Tę Fincherowską rezerwę czuć wyraźnie w jego przewrotnym podejściu do schematów narracyjnych i oczekiwań publiczności. W Obcym 3 już w pierwszych pięciu minutach wyrzucił do kosza wszystko, co zbudował James Cameron w poprzedniej części serii. W Siedem perfidnie zadrwił sobie z konwencji „policjanci na tropie mordercy”. Fight Club oparł na fabularnym twiście, zanim jeszcze był to najmodniejszy i najnudniejszy chwyt w mieście. Dziewczyną z tatuażemZaginioną dziewczyną dowiódł zaś, że film – nawet hollywoodzki – nie musi trzymać się klasycznej struktury. W pierwszym z nich rozwiązał intrygę w 3/4 czasu ekranowego, ale snuł opowieść dalej, by domknąć faktyczne sedno historii, czyli relację między dwójką bohaterów. W drugim przeplatał akcję retrospekcjami, nieustannie podważając, to co wiemy, i gładko przeskakiwał między tonacjami: od posępnego kryminału do przewrotnej satyry. Fincherowska przekora dała o sobie znać również w skłonności do karierowych skoków w bok. Kiedy wszyscy spodziewali się po nim kolejnego mrocznego thrillera, nakręcił film o gadających studentach (czyli Social Network). A kiedy wrócił do seryjnych morderców w Zodiaku i serialu Mindhunter, pokazał temat od zupełnie nowej, „życiowej” strony. Podobnie jest z Mankiem: kto by się spodziewał po nim symulatora kina z lat 30.

7. Aktorzy

Fincher jest mistrzem castingu, regularnie wyciskającym ze swoich gwiazd najlepsze role w karierach – albo przynajmniej odkrywającym nowe zakątki ich emploi. To on dowiódł przecież, że dobrze obsadzeni Ben Affleck i Tyler Perry (Zagubiona dziewczyna) mogą okazać się całkiem niezłymi aktorami. To on dał Rooney Marze i Rosamund Pike legendarne role (odpowiednio: Lisbeth Salander i Amy Dunne), do których będą porównywane wszystkie ich kolejne występy. To on odkrył przed światem Carrie Coon czy Jesse’ego Eisenberga. Oczywiście, coś za coś: Fincher słynie z robienia nieskończonej ilości dubli, co bywa pewnie niezłym wyzwaniem dla ego kolejnych gwiazd. Efekt mówi jednak sam za siebie. Legenda głosi, że rozmowa w barze między Markiem Zuckerbergiem a Eriką Albright z Social Network, powstała w – bagatela! – 99 podejściach. W ramach eksperymentu obejrzałem kiedyś rekreację tej sceny nakręconą przez grupę pasjonatów, którym gęste dialogi Aarona Sorkina ciążyły niczym grawitacja. Niby to samo, ale zupełnie nie to. Dobra lekcja tego, na czym tak naprawdę polega reżyseria – i po czym poznać jej mistrza.

Kadr z serialu "Mindhunter" (Pierwszy sezon – 2017), reż. David Fincher
Kadr z serialu „Mindhunter” (Pierwszy sezon – 2017), reż. David Fincher

Czytaj również:

Wieloryb – zobacz film Wieloryb – zobacz film
Marzenia o lepszym świecie

Wieloryb – zobacz film

Zapraszamy do obejrzenia pierwszego filmu dokumentalnego Fundacji PRZEKRÓJ pt. Wieloryb w reżyserri Izy Pająk. 

Rankiem 8 grudnia 2017 roku jadący do pracy i szkoły mieszkańcy Warszawy przecierali oczy nie tylko z niewyspania, ale także ze zdumienia: na piaszczystym brzegu Wisły, obok mostu Poniatowskiego, w samym centrum miasta leżał ogromny, nieruchomy stwór – 15-metrowy wieloryb. Wokół niego krzątali się naukowcy. Zanim wyjawiliśmy, że kaszalot jest rzeźbą belgijskiego kolektywu Captain Boomer, sprowadzoną do Warszawy przez zespół „Przekroju”, udało się nam osiągnąć cel. Ta rzeźba prowokowała – by się zatrzymać, zadziwić, postawić pytania. Czy to prawda? Jak, u diabła, on się tu dostał? Czy to przez nas? – zastanawiali się ludzie.

Czytaj dalej