Stale uganiamy się za czymś, jak za wiatrem, podczas gdy wszystko, czego nam potrzeba, już tu jest. Tu i teraz. Na wyciągnięcie ręki. Czy to banalna lekcja? I tak, i nie…
W książce pod tytułem Droga człowieka według nauczania chasydów Martin Buber przytacza historię, która przydarzyła się pewnemu ubogiemu rabinowi z Krakowa, Izaakowi, synowi Jekli. Otóż pewnej nocy Izaakowi przyśniło się, że ktoś zaleca mu pojechać do Pragi i tam, pod mostem królewskim, szukać skarbu. Kiedy sen powtórzył się trzykrotnie, Izaak Ber Jekla spakował manatki i wyruszył w podróż. Niestety most królewski był przez cały czas strzeżony, toteż naszemu podróżnikowi nie udało się nawet rozpocząć kopania. Mimo to każdego ranka przychodził na miejsce i przechadzał się po okolicy, aż pewnego dnia zwrócił na niego uwagę kapitan straży. Izaak wyjaśnił, że znalazł się w tym miejscu z powodu snu. Kapitan roześmiał się: „I to z powodu snu, biedaku, zdarłeś buty, aby przybyć tutaj! Gdybym i ja uwierzył w to, co mi się przyśniło, wyruszyłbym w poszukiwaniu skarbu do Krakowa i kopałbym pod piecem w pokoju jakiegoś Żyda, Izaaka, syna Jekla..” Izaak wrócił do domu, gdzie znalazł skarb pod własnym piecem.
O czym jest ta historia? Po części z pewnością o tym, że to, czego szukamy daleko, nasz skarb, w rzeczywistości znajduje się tuż pod naszym nosem. Stale uganiamy się za czymś, jak za wiatrem, podczas gdy wszystko, czego nam potrzeba, już tu jest. Tu i teraz. Na wyciągnięcie ręki. Czy to banalna lekcja? Jako od marnego coucha? I tak, i nie…
Przykładowo: wczoraj pierwszy raz od paru tygodni wybrałam się do lokalnej księgarni. Zobaczyłam, na żywo, w realu, okładki książek, w tym nowości, które obserwowałam wcześniej w internecie, bo mimo pandemii i suszy wspaniałe książki ciągle wychodzą w tym kraju (który nie rozumie, gdzie ukrył swój skarb). Co to była za radość! Porozmawiać z ludźmi. Wybrać lektury na majówkę. Zrobiłam zakupy. Idąc do domu z pyszną kawą poczułam, że na przekór wszystkiemu (i mimo tego, że trudno pić kawę w maseczce) jestem szczęśliwa. Że zupełnie niczego nie pragnę. Że nie chciałabym być nikim innym. Nigdzie indziej. W żadnym innym czasie. Jak, nie przymierzając, Czesław Miłosz w Darze (1971):
Dzień taki szczęśliwy.
Mgła opadła wcześnie, pracowałem w ogrodzie.
Kolibry przystawały nad kwiatem kaprifolium.
Nie było na ziemi rzeczy, którą chciałbym mieć.
Nie znałem nikogo, komu warto byłoby zazdrościć.
Co przydarzyło się złego, zapomniałem.
Nie wstydziłem się myśleć, że byłem kim jestem.
Nie czułem w ciele żadnego bólu
Prostując się, widziałem niebieskie morze i żagle
Odnaleźć swój skarb tu i teraz w chwili, kiedy nic człowieka nie boli, w sprzyjających okolicznościach, we (względnie) bezpiecznym miejscu i czasie: to udaje się zrobić. Kiedy wszystko układa się po naszej myśli, stosunkowo łatwo zachować przytomność, nie uciekać. Co jednak jeśli rzeczywistość w danym momencie nie układa się zgodnie z oczekiwaniami?
Co, kiedy czuję ból? Kiedy boję się o siebie albo o najbliższych? Kiedy tracę wiarę (co dzieje się kilka razy dziennie), że uda się „spłaszczyć krzywą” katastrofy planetarnej? Czy także w takich chwilach zdołałabym być naprawdę obecna? Stawić się na własne życie? Szukać, w tym co jest, swojego skarbu? Wydaje mi się, że na tym polega prawdziwe wyzwanie przytoczonej przez Bubera opowieści: to, czego naprawdę potrzebujemy do pełni ludzkiego życia zawsze jest pod ręką. W radości, ale i w smutku, bez którego nie moglibyśmy żyć. W spokoju i w strachu. W zagubieniu, zamęcie, bólu, bez którego żadne istnienie nigdy się nie obeszło.
Oniryczna przygoda Izaaka syna Jekli uzmysławia nam coś jeszcze: czasem nie ma innej drogi, niż tylko bardzo okrężna. Nieraz, żeby trafić do siebie, trzeba się sporo natrudzić. Żeby stać się tym, kim zawsze się już było – żeby odnaleźć skarb, który od początku był nasz – nie ma innego wyjścia niż tylko odbyć podróż, pozornie oddalając się od siebie. Jak Odyszeusz od Itaki, choć niekoniecznie aż tak epicko. Ralph Waldo Emerson, pisząc o drodze człowieka, który polega na sobie – czyli pozostaje wierny własnej ścieżce także wobec przeciwności losu, krytyki czy nawet pogardy otoczenia – porównuje ją do trajektorii okrętu. Ta, w najlepszym przypadku, z bliska przypomina zygzak. Dopiero obserwowana z dystansu staje się linią prostą. Dopiero z perspektywy czasu daje się zrozumieć, że ta czy inna z pozoru pokrętna ludzka ścieżka miała jednak swoją spójność.
Siedzę przy dużym stole, przy którym jemy, czytamy, a czasem gramy w gry. Jest wczesny ranek. Wyglądam przez okno: przed chwilą padało, dało się nawet usłyszeć stukanie kropli o szybę. Trwało to może pięć minut. Na stole leżą zakupione poprzedniego dnia książki. Mocno pachnie pierwsza poranna kawa, domownicy jeszcze nie wstali. Chciałabym, bardzo bym chciała, znowu usłyszeć deszcz. W natężonym czekaniu, w niepokoju o nadchodzące lato – i o kolejne lata – szukam skarbu. Na przemian go znajduję i nie.