Składam się z innych…
i
Wojtek Pszoniak w „The Deep Blue Sea” w Londynie.
Przemyślenia

Składam się z innych…

Rozmowa z Wojciechem Pszoniakiem
Lucjan Kydryński
Czyta się 10 minut

Napisałeś książkę. Aktorzy od dawna pisują książki, ostatnio coraz częściej i u nas. Sprawa zresztą nie jest trudna: dobiera się bystrego dziennikarza, zdradza się przed nim parę intymnych szczegółów własnej biografii, doprawiając to i owo pikantnym sosem dla zwiększenia poczytności, no i dzieło gotowe. Czy „Pszoniak & Company, czyli Towarzystwo dobrego stołu” też powstało wg tej wypróbowanej receptury?

– Nie, nie – geneza tej książki i jej formuła są całkowicie inne. Przede wszystkim powstała nie dlatego, że jestem aktorem, lecz dlatego, że jestem również kucharzem. Uwielbiam gotowanie – to jest mój azyl. Jeśli pracuję nad jakąś rolą, gotowanie mnie cudownie relaksuje, nie odrywając jednocześnie od pracy. Jestem człowiekiem monotematycznym – ucząc się roli, nie mogę odpoczywać, czytać czy oglądać telewizji, bo to mnie rozprasza, rozbija koncentrację, jedynie gotowanie daje mi odpoczynek, nie mącąc mojego skupienia. Przyjaciele, oczywiście, o tym wiedzą, bardzo lubią moje dania, bawią ich obmyślane przeze mnie przepisy kulinarne, toteż namawiali mnie najpierw, abym założył w Paryżu restaurację, a potem, abym przynajmniej napisał książkę kucharską. Myślałem nad tym – nad książką, nie restauracją – ostatecznie jednak zrezygnowałem z tych planów: miałbym opisywać i fotografować pierożki? Bigos? Kiełbasę z rusztu? W żadnym przypadku, niemniej właśnie z tych rozmyślań powstał projekt książki, którą napisałem. Co się na nią składa: około 50 własnych przepisów kulinarnych – jednak. (Mój ulubiony tatar ze świeżego łososia z czarnym kawiorem, „Trzej koledzy w kminku”, czyli klopsiki z trzech rodzajów mięs – z wołowiny, wieprzowiny i jagnięcia, „Krzywe ryjki”, czyli świńskie ryjki w piwie, itd., itd.)

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Nie była Édith Piaf
i
okładka Przekroju, nr 2180 (12/1987)
Opowieści

Nie była Édith Piaf

Wspomnienie Ewy Demarczyk
Filip Lech

Wszystko przez Bruno Coquatrix. „Mogła zostać następczynią Édith Piaf” – czytamy w niemal każdym tekście poświęconym Ewie Demarczyk.

Wieloletni właściciel Olympii, najsłynniejszej paryskiej sali koncertowej, gdzie koncerty regularnie grały wszystkie najważniejsze gwiazdy francuskiej piosenki – od Piaf przez Mathieu, Dalidę aż po Brela i Aznavoura – rzeczywiście uwielbiał i wspierał polską pieśniarkę. Mówił jej nawet, że „wydobędzie francuską piosenkę z gówna, w którym utonęła po śmierci Piaf”. Tylko czy rzeczywiście musimy je wciąż do siebie porównywać? Przecież to dwie różne osobowości. Wielkość tajemniczej Demarczyk tkwi w jej wyjątkowości. Nie musi być potwierdzona przez sukcesję na tronie w Paryżu, uchodzącym – naiwnie i europocentrycznie – za stolicę światowej piosenki.

Czytaj dalej