
Książkę Wisłockiego daje się podzielić na dwie części. W pierwszej z nich autor streszcza dalekowschodnie podejście do zdrowia i krytykuje zachodnie. Trafnie zauważa, że nigdy nie wypracowaliśmy kultury zapobiegania chorobom: dopiero kiedy choroba się pojawi, wtedy reagujemy. Zamiast zmienić dietę, pozostajemy przy starej i faszerujemy się tabletkami na niestrawność. Zamiast rzucić palenie, bierzemy pigułki na kaszel palacza. Zamiast dbać o wątrobę, nerki, serce i żyły – wolimy położyć się na stole i dać – za przeproszeniem – pokroić chirurgowi.
Do tej pory ciężko nie zachwycić się głosem Wisłockiego, tak potrzebnym w dzisiejszych czasach. Jeśli wolno mi wtrącić wątek osobisty, przyznam, że znałem kiedyś Henryka i tak go właśnie zapamiętałem: jako człowieka o ostrym piórze i jeszcze ostrzejszej wnikliwości. Ale to, co ten – proszę o wybaczenie, bo z pewnością recenzent książek nie powinien w ten sposób pisać o autorach, ale to słowo samo się ciśnie – cymbał wypisuje w kolejnych rozdziałach swojej książki doprowadza do wrzenia krwi nawet w najspokojniejszym organizmie.
Otóż Wisłocki przywołuje znaną, głupkowatą maksymę, że życie to choroba przenoszona drogą płciową. W związku z teorią zawartej w tej maksymie, jak miałaby wyglądać profilaktyka zdrowotna? Zdaniem Wisłockiego, powinniśmy się w ogóle nie rodzić. Jak jednak podołać temu paradoksalnemu wyzwaniu, jak zawrócić bieg czasu, by będąc urodzonym, powrócić do stanu sprzed istnienia – tego niestety Henryka Wisłocki już nie wyjaśnia, ale zapowiada kontynuacje swych przemyśleń, więc możemy oczekiwać kolejnej frustrującej lektury.
„Przemyślmy na nowo nasze zdrowie” było wielką szansą na poszerzenie świadomości Polaków i polepszenie jakości życia, ale niestety, najprawdopodobniej (jak można przewidywać po ogromnym nakładzie tej książki) tylko wprowadzi chaos i skomplikuje nasze i tak mocno skomplikowane losy.