Skundlone zwycięstwo Skundlone zwycięstwo
Przemyślenia

Skundlone zwycięstwo

Paulina Wilk
Czyta się 7 minut

Wojna dziś nie ma końca, rozlewa się na peryferie – logistyczne cmentarzyska, pozostałości biurokratycznego ładu, porzucone inwestycje. Wśród takich resztek pakistański pisarz Mohammed Hanif rozgrywa swą błyskotliwą czarną komedię.

Gdzie toczą się najważniejsze konflikty naszego świata? Trudno powiedzieć. Na ogół na pustyni, afrykańskiej albo arabskiej, gdzie jest dużo przestrzeni, w piaskowym „nigdzie”. Nazwy miejsc zlewają się w pasmo doniesień, z  których trudno ułożyć mapę dotkniętych nieszczęściem lokalizacji. Bo gdzie właściwie dokładnie jest Idlib? Czy to bliżej Ghouty czy Mosulu? A może chodziło o Aden? I, w gruncie rzeczy, co za różnica – wszystkie te śmierci, okrucieństwa i tragedie zachodzą w scenografiach utrudniających pojmowanie doniosłości zdarzeń. Wojny toczą się coraz bardziej inteligentnie i niezmiennie krwawo, ale trudniej ustalić po co – już nie o wolność ani terytorium, prędzej o szyby naftowe i mityczne wpływy. Pragmatyka celów sprawia, że nie sposób się wojnami przejmować. Stały się nieromantyczne, a do tego niewyraźne, pozbawione konturów znanych ze „starych, dobrych konfliktów” toczonych jeszcze w końcu  XX stulecia. Nie ma żadnych żelaz­nych kurtyn ani nawet porządnych granic. Walka zatraca cechy geograficzne i strategiczne – jest zjawiskiem pozbawionym startu, dramaturgii i jednoznacznego finału. Niby trąba powietrzna bierze się nie wiadomo skąd, niesie zniszczenie, ale wzmaga też namnażanie skomplikowanych mechanizmów jej obsługi. Poza zapleczem logistycznym wlecze ze sobą także świeże wytwory globalizacji: biurokrację międzynarodową, opiekę psychologiczną, działania edukacyjne i humanitarne oraz inwestycje offsetowe. Wojna jest złożoną dziedziną gospodarki, zatrudnia armię ekspertów, księgowych, szkoleniowców. A misje cywilizacyjne zmieniły jej alchemię, odebrały wymiar tragiczny. Coraz trudniej nad nią rozpaczać. Za to można się śmiać.

W takim zdemolowanym kraj­o­brazie – na pustyni ozdobionej resztkami obozu uchodźców oraz nieczynnym amerykańskim hangarem – swoją nową powieść Red Birds osadził Mohammed Hanif, pakistański pisarz i reporter, który sensacyjnie debiutował przed dekadą. Wtedy w książce Wybuchowe mango (wyd. Znak, 2009, tłum. Olga Masoń-Kędzierska) stworzył satyrę na zimnowojenny Pakistan rządzony przez ekscentrycznych wąsatych generałów. Jego błyskotliwy dowcip, brawura językowa i odwaga dopisywania wątków komediowych do politycznej rzeczywistości zaowocowały najważniejszymi nominacjami, m.in. do Międzynarodowej Nagrody Bookera.

Teraz Hanif, bogatszy o doświadczenie bycia azjatyckim korespondentem BBC i „New York Timesa”, angażuje bezkompromisową ironię i zabarwiony ożywczą bezczelnością język, by zaśmiać się na zgliszczach świata pozbawionego idei, nawet tych „dorabianych”.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Jego bohaterowie są poboczni, nikogo nie obchodzą, mają tylko siebie. I to oni znają wojnę od podszewki – jej prozaiczność, prawidłowości, procedury, ceny. Dogłębną bezduszność i cynizm konfliktów, które okazują się przede wszystkim pasmem transakcji i interesów. Mówią o niej językiem, na jaki nie stać byłoby żadnego pisarza Zachodu, bo Pakistańczyk Hanif czerpie nie tylko z  własnej wrażliwości. Korzysta z  kulturowego przywileju – prawa ofiary do robienia sobie żartów ­z  własnego nieszczęścia.

Ellie, zaginiony amerykański pilot, miał za zadanie zbombardować ostatnią pozostałość wojny – obóz uchodźców cywilnych. Ale coś poszło nie tak, katapultował się i wylądował w środku pustyni, nie niszcząc obiektu. Gdy go poznajemy, od ośmiu dni wlecze się przez wydmy, pije własny mocz, cierpi na przywidzenia – takie jak to, że spotyka psa, po czym znikąd zjawia się samochód terenowy organizacji humanitarnej prowadzony przez rozwścieczone dziecko.

Tyle że okazuje się, iż wkurzony Momo i pies ze złamaną nogą wcale nie są fatamorganą. Nastolatek wychowany wśród wojennych interesów – już cyniczny i bezwzględny, ale wciąż kruchy i zanurzony w dzieciństwie – przyjechał odszukać swojego najlepszego przyjaciela, Kundla, wyratowanego z  opresji w szczenięctwie. Sam Kundel to pies o przenikliwym, sarkastycznym spojrzeniu na wojenną codzienność, któremu Hanif przypisał rolę narratora zdarzeń. Kundel ma nos do ludzi i w amerykańskim pilocie najbardziej nie podoba mu się… całkowity brak zapachu. Natychmiast orzeka, że Ellie jest albo agentem, albo duchem.

Pilot Ellie miał być tym, który w tej wojnie „zgasi światło”, tymczasem znalazł się na łasce swoich wrogów. Uratowany przez Momo, żyje z  chłopcem i jego rodzicami, na granicy głodu. Wkrótce okaże się – wbrew szkoleniom, na których uczono go, iż muzułmanie wykazują się bezgraniczną gościnnością – że jest ich zakładnikiem i ma wziąć udział w jeszcze jednej wojennej wymianie. Tym razem to on będzie towarem.

Kilka miesięcy wcześniej zaginął Ali, starszy brat Momo. Ojciec zaprowadził go do amerykańskiego hangaru i tam ślad po chłopaku zaginął. Pogrążona w rozpaczy i pretensjach matka wyrzeka na męża, który spędza dni, przekładając papiery, jakby nie chciał przyjąć do wiadomości, że Amerykanie i ONZ dawno wyjechali, nikt już nie potrzebuje jego administracyjnej roboty, nikt mu nie zapłaci, a hangar opustoszał. Podobnie na posterunku, który wycofujący się najeźdźcy zapomnieli unieważnić, trwa Doktor. Podróżuje motorem w uwalanym kitlu, nie ma ani środków przeciwbólowych, ani lekarstw, za to jałowej gazy – w nadmiarze. ­Z  uporem podaje się za emisariusza Międzynarodowego Czerwonego Krzyża.

Wszyscy ci powojenni rozbitkowie zostali pozostawieni samym sobie, w nagłej ciszy i braku akcji. Nie ogłoszono ani zwycięstwa, ani odwrotu. Po prostu pewnego dnia naloty ustały, a korporacja wojenna przeniosła się w inne, nowe miejsce. Zostały szybko niszczejące scenografie: kontenery, bramy i zbrojone ogrodzenia. Oraz ofiary – uwikłane nie tyle w główny nurt wojny, w śmierć i lament, ile zaangażowane w role trzecioplanowe. Zaginiony Ali specjalizował się w nasłuchach radiowych, butny Momo handlował, czym się dało, a Ellie nie umiał już żyć ze swoją ukochaną Cath, nie potrafił wysiedzieć z nią w dobrej restauracji ani pić kawy z  wymytych czysto kubków, bo jedyne, czego chciał, to znów być w kokpicie i wciskać guzik.

Pozbawieni celu i odpowiedzi, trwają w letargu. Hanif portretuje ich jako duchy, wątpliwe istoty wessane przez spragnioną towarzystwa pustynię. Obsługą ich zaburzonej tożsamości zajmują się badacze i specjaliści, przysyłani w ostatniej fazie działań wojennych, niczym bandaż na obrażenia – panna Flowerbody umawia się z  Momo na wywiady, by lepiej poznać komponenty młodej muzułmańskiej mentalności i włączyć chłopca do projektu opieki nad ofiarami stresu bojowego.

Cała ta formacja fantastycznych postaci wspólnie przeprowadzi ostatni szturm wojny pozbawionej nazwy, celu i adresu. Wyprawią się do hangaru, by odkryć prawdę o losie zaginionego Alego. W jego matkę wstąpi niosąca śmierć i zniszczenie mściwa bogini, biorąca odwet za wszystkich zaginionych bez wieści synów tego świata. Błyskotliwy Kundel zginie od przypadkowej kuli, do końca złośliwie komentując idiotyzmy fabrykowanych konfliktów. Ellie spotka amerykańskie duchy, a Momo odniesie jedyne możliwe zwycięstwo – odnajdzie brata i ostatecznie pożegna swoje niewinne dzieciństwo.

Nad wszystkimi będą się unosić tytułowe czerwone ptaki – ni to krwawe zjawy, ni to pustynne duchy symbolizujące umarłych.

Satyryczne, pisane z dystansem i rozbrajającą swobodą Red Birds Mohammeda Hanifa wpisują się, razem z  głośnym Frankenstein in Baghdad Ahmeda Saadawiego (horrorem osadzonym w Iraku po inwazji Amerykanów), w nowy nurt literackiej refleksji nad zjawiskiem wojny i jej konsekwencjami. Z  nawału doniesień dokumentalnych, namnażanych w strefach konfliktu fake newsów i medialnych poptragedii wyłaniają się książki przewrotne, uzbrojone w poczucie humoru, korzystające z języka baśniowości. Ostatecznie nawet pragmatyczne, beznamiętne wojny domagają się metafory.
 

Czytaj również:

Królestwo za mgłą Królestwo za mgłą
Przemyślenia

Królestwo za mgłą

Paulina Wilk

Zofia Posmysz, więzień nr 7566, ma bezlitosną pamięć. Będąc 93-latką, potrafi zaśpiewać piosenki z dzieciństwa. A także odtworzyć to, jak anwajzerki tłukły bez opamiętania, jak potworna była praca w rowach – pasiaki zamarzały na ciele, jaki był widok na Beskidy zza latryn.

Pamięta też, jak tym, którzy trafili do obozu, znikały twarze i jak stojąc na wielogodzinnych apelach, śledziła zmieniający się kształt chmur, bo chmury były nad Auschwitz-Birkenau przez cały czas. I mgły, i deszcze, błoto i niebo nie do udźwignięcia – jak na obrazach Beksińskiego. Ta pamięć wydaje się ciążącym talentem, jednak była też drogą do wyzwolenia. Posmysz nie została w Auschwitz dzięki wspomnieniom przetworzonym w jej twórczości literackiej – adaptowanej w kinie, teatrze i operze Pasażerce czy Wakacjach nad Adriatykiem – wyszła za bramę. Duchy stały się do zniesienia.

Czytaj dalej