Śmierć mnie i moich przyjaciół długo nie tykała nazbyt mocno. Oczywiście każdemu z nas ktoś odszedł; byli to jednak głównie dziadkowie, których ledwo poznaliśmy. Ich ciał nie wywożono jeszcze wtedy do kostnic, ale czekały na pochówek schowane w jednym z pokoi. Śmierć była obok, ale niewidzialna. Martwe ciało zamknięte przed światem w znanym nam pokoju i łóżku, w którym później będzie się spało. Martwe ciało w trumnie, ale trumnie zamkniętej. Śmierć była obok, ale nikt z nas jej na własne oczy nie widział, choć wystarczyło lekko uchylić drzwi, żeby ją odkryć.
Z każdym rokiem pojawiały się kolejne znaki świadczące o jej stałej obecności, co zawsze było mocnym przeżyciem, mimo że śmierć ciągle pozostawała czymś, co istniało obok, gdzie indziej. Nie pozwalano mi patrzeć, gdy dziadkowie zabijali kurę, ale mogłem się domyślać, dlaczego kogel-mogel, którym się w czasie patroszenia zajadałem, był jeszcze ciepły. Słyszeliśmy we wsi o tragedii, jaka spotkała jednego z młodszych kolegów, któremu matka zmarła dzień przed tym, gdy ten przystępował do pierwszej komunii, ale jedynym namacalnym dowodem pozostawały czarne wstążki wplecione w proste alby. Kiedy zmarł miejscowy wariat, który terroryzował całą wieś, tylko umiejscowienie grobu pod cmentarnym ogrodzeniem zdradzało przyczynę śmierci.
To były małe tragedie, niewidzialne, choć obecne. A tragedie wielkie? Gdy nie bierzemy w nich udziału są tylko spektaklem? Zofia Nałkowska podczas powstania warszawskiego mieszkała na wsi pod Grodziskiem Mazowieckim – notowała wtedy w dzienniku pod datą 7 sierpnia: „Dziś – ukryta pod kopką małych snopków, w rozległej przestrzeni pola i nieba, widziałam ciężką łunę nad Warszawą, która we dnie wygląda jak chmura”. Piekło było obok, ale wystarczająco daleko, żeby móc nie widzieć szczegółów. Ale się domyślać. Albo wiedzieć, lecz starać się żyć własnym życiem.
1.
Wojciech Nowicki książkę Tuż obok rozpoczyna od wspomnienia 11 września 2001 r., gdy na oczach milionów ludzi rozegrała się nowojorska tragedia. Wychowany, jak sam pisze, w kraju, gdzie wojna była czymś odległym, choć ciągle w świecie obecnym – Wietnam, Afganistan, Rwanda, Bośnia… Kraje, których tragedię można było śledzić z bezpiecznej pozycji. Wszystko do czasu, kiedy nastąpił atak na USA, po którym wybuchł, co prawda chwilowy, ale mocny niepokój – czyżby bezpieczeństwo, które gwarantuje nam miejsce wśród państw najsilniejszych, było tylko atrapą, a przemoc dotknąć nas może w każdej chwili, tak jak właśnie dotknęła Amerykę? Niedługo potem wojna rzecz jasna wybuchła, ale w krainie odległej, choć każdego dnia dostarczano nam tysiące zdjęć z jej przebiegu.
Esej Nowickiego mówi o tragedii pierwszej wojny światowej (z krótkim komentarzem o rewolucji lutowej 1848 r.). Autor nazywa książkę „małą encyklopedią przemocy”. Leksykon to jednak nietypowy, bo zarówno wojny, jak i samych aktów przemocy nierozerwalnie z nią związanych tu niewiele. Nowicki czyta fotografie, na których próżno szukać obrazu trupów, bitew, wojsk, frontów. Śmierci nie widzi, zdaje sobie jednak sprawę z jej obecności, bo wszystko wokół jest nią przepełnione, wystarczy tylko się przyjrzeć. Być jak wspomniane dziecko, które uchyla drzwi pokoju z ciałem w środku.
Pomysł na książkę narodził się w czasie krakowskiego Miesiąca Fotografii – w 2015 r. Wojciech Nowicki był jego kuratorem. Przygotował wtedy wystawę Tuż obok prezentującą znalezione w krakowskim Muzeum Etnograficznym zdjęcia z okresu pierwszej wojny światowej, na których próżno szukać znaków świadczących o tym, że trwa właśnie konflikt pochłaniający miliony ofiar. Nowicki zaczyna co prawda od „tkanek miękkich”, ale to jedyna i najmocniejsza obecność wojny w tej książce – portrety i zdjęcia odlewów twarzy ukazujące ich zniekształcenia przez różnego rodzaju broń; próby rekonstrukcji obliczy, które z dzisiejszej perspektywy wyglądają jak makabryczne sceny z horrorów gore. A inne fotografie? Uderza z nich przede wszystkim pustka, brak. Eseista pisze: „Sterta obrazów, na długie dni oglądania, a na nich żadnego spośród dopustów bożych, którymi tamta wojna się wsławiła, bo ani pól pełnych gnijących ludzi, ani trupów zamarzniętych jak mięso, poskładanych jak szczapy pod drewutnią, ani gigantycznych cmentarzy polowych czy całych lat spędzonych w błocie”.
Tuż obok przepełnione jest więc fotografiami krajobrazowej pustki. Przyglądając się łysym wzgórzom, rozległym rzekom pozbawionym mostów, wiejskim szlakom czy wyludnionym miastom, zdajemy sobie jednak sprawę, co jest za horyzontem, za rogiem, po drugiej stronie pagórka, choć tego nie widzimy. Gdyby pokazano mi podobne zdjęcie z mojego rodzinnego Przemyśla otoczonego szeregiem wzgórz, nie dostrzegłbym ukrytej wokół miasta części wielkiej fortyfikacji stworzonej przez austro-węgierskie wojska, która stała się grobem dla tysięcy żołnierzy, a przecież od dziecka słyszałem historię o brutalności konfliktu, ogromnym głodzie (zjadano służące żołnierzom konie) i epidemiach.
Puste, ale (posługując się tytułem książki Martina Pollacka) skażone krajobrazy, które wypełniają kolejne strony Tuż obok, są jednak tylko pierwszym i najbardziej dosłownym odczytaniem tytułu eseju Nowickiego. To, co ważniejsze, mniej oczywiste i znacznie bardziej przerażające, pojawia się z całą stanowczością w warstwie kolejnej.
2.
Eseje Wojciecha Nowickiego łączy niewątpliwie fascynacja ciałem. Również w Tuż obok wiele miejsca poświęca autor opisom ludzkiej fizjonomii. Tylko tu kontekst opowieści jest bardziej przerażający niż w Dnie oka (2010 r.) i Odbiciach (2015 r.). W poprzednich esejach autor nierzadko skupiał się na intymnym aspekcie cielesności – zdjęcia zmarłych, defekty, ekshibicjonizm, tatuaże czy fragmenty tkanek ukryte w niedoświetlonym zakamarku fotografii – to interesowało go najbardziej.
Portrety zebrane w Tuż obok przypominać nam będą natomiast fotografie sporządzone przez kolonizatorów na podbitych terenach, dokumentację z obozów śmierci czy zdjęcia zrobione podejrzanym do kartotek policyjnych zatrzymań (pomysł paryskiej policji). Krótko mówiąc, oglądamy profil innego, który już pojawił się w Odbiciach w rozdziałach „Typy ludzkie” czy „Ciemne świecidło”. Tamte zdjęcia jednak w zestawieniu z kontekstem obrazów z najnowszego eseju mogą uchodzić za niewinny rys antropologiczny z ziem polskich wieków dawnych.
Nowicki nie skupił się więc na niszczycielskiej sile wojny, po której zostały chociażby rozsiane po pasmach Karpat liczne cmentarze austriackie, ale wychodzi z jasną tezą, że kiedy jeszcze nie ucichły ostatnie działa, właśnie rozpoczęły się badania terenowe przygotowujące grunt pod nowy, znacznie bardziej znany nam konflikt. W 1918 r. niemiecki geograf Arved von Schultz (1883–1967), odbywając podróż po Polsce, stworzył jej swoisty atlas, w którym zamieścił zdjęcia mieszkańców ziem, z których utworzona została II RP.
Na pierwszy rzut oka nic tutaj przerażającego; seria portretów en face i z profilu. Na nich mieszkańcy wsi i miast, kobiety i mężczyźni, górale, rolnicy, Żydzi, Romowie… I tylko te podpisy obok określające rasę wzbudzają niepokój: Nordish, Orientalischer, Vorwiegend… „Bezstronnie i precyzyjnie zbadał ludzkie okazy” – pisze równie chłodno Nowicki.
Niektóre portrety wyłamują się ze schematu – postacie się kręcą, ktoś wysyła promienny uśmiech, inny patrzy w dal, na drugim planie wystaje czyjaś ręka – co nazywa eseista „katalogiem omyłek” i tworzy z nich osobny atlas zdjęć pozornie nieudanych, więc odrzuconych przez Schultza. Jednak w dalszym ciągu czytelnik nie może się opędzić od przerażającej myśli, którą właśnie odkrył, i ona będzie mu już towarzyszyć do końca lektury. Kiedy nastąpiła klęska fotografii jako dokumentu i zaczęła służyć za narzędzie rejestrujące ludzi do celów innych niż czysto badawcze? Kiedy naukowcy będą szukać szczególnych cech rasy nordyckiej? Kiedy inny zacznie się wyróżniać, choć przecież wcale się nie wyróżniał? Kiedy zniknie świat, którego nie zmiotła wielka wojna? To już wszyscy wiemy.
3.
Wielowymiarowości Tuż obok należy szukać także na poziomie dialogu ze współczesnymi dziełami próbującymi znaleźć zalążek zła, o którym pisał Wiktor Woroszylski: „Niedługo po wojnie 1914–1918 w Europie powstały pierwsze państwa faszystowskie/W tych państwach słońce wschodziło i zachodziło o normalnej porze opromieniając dachy domostw i wzgórz zieloną spadzistość…”.
Gdy czytamy Państwa faszystowskie Woroszylskiego, ale również Autobiografie Thomasa Bernharda, Ojcobójcę Martina Pollacka czy oglądamy Białą wstążkę Michaela Hanekego, wiedząc, jaki będzie dalszy ciąg tych opowieści, zaczynamy dostrzegać składowe wpływające na przyszłą zagładę, która nastąpiła zaledwie dwie dekady po zakończeniu pierwszej wojny światowej. Czy antysemityzm był tak mocno zakorzeniony w społeczeństwach europejskich, że wystarczyło tylko poruszyć odpowiednie struny? Jak konserwatywne wychowanie wpłynęło na ślepe posłuszeństwo wobec władzy? W jaki sposób rodziło się przekonanie o wyższości konkretnej rasy, kraju, języka?…
Tuż obok wpisuje się więc w szereg dzieł poszukujących owych momentów niepokoju, na które nikt wówczas nie zwracał uwagi. Kto miałby zauważyć wtedy niebezpieczeństwo klasyfikacji ludzi ze względu na ich fizyczne cechy? Choć dziś brzmi to przerażająco, warto się zastanowić, kiedy ludzie mieliby zaprzątać sobie głowę obecnością niemieckiego fotografa, gdy próbowali po prostu układać własne życie w rozwalonym i szarganym biedą kraju. Kto mógł się spodziewać? Cygan Andrzej Głowacki? Młodzi mężczyźni z Łowicza? Chłopi? Nowicki nie daje nam odpowiedzi, bo w zasadzie jej nie ma; pytanie pozostaje otwarte, sami możemy wyznaczyć sobie cezurę – kiedy zdjęcie wzbudza niepokój? Gdy geograf spotyka się z innym i bada go z wysokości swojej pozycji? Gdy fotografuje człowieka, który od tej chwili jest tylko portretem w katalogu? Gdy widnieje pod nim podpis oznaczający rasę?
***
Susan Sontag w jednym z ostatnich swoich esejów pt. Widok cudzego cierpienia porusza dokładnie ten sam temat, którego dotyka Nowicki – przemoc wobec innego. I choć oboje wychodzą z tego samego punktu, czyli ataku na Nowy Jork w 2001 r., nierzadko te książki ze sobą dialogują, różnica między nimi jest zaś zasadnicza i warta odnotowania, bo świadomie lub nie, stworzył Nowicki opowieść poprzedzającą książkę amerykańskiej intelektualistki. Sontag skupia się na medialnym obrazie śmierci i cierpienia, więc naturalnie, że zaczyna esej od słynnego zdjęcia Roberta Capy, na którym ginie republikański żołnierz w czasie hiszpańskiej wojny domowej (1936–1939) i wiele osób uznaje, że właśnie od tej fotografii węgierskiego twórcy rozpoczął się współczesny reportaż rejestrujący śmierć na żywo. Nowicki, kończąc opowieść na niecałe dwie dekady przed słynną pracą Capy, opowiada więc o historii przemocy przed erą przemocy widzialnej, obecnej na naszych oczach bezpośrednio i to ona zbuduje nasze postrzeganie rzeczywistości – nieliczne zdjęcia ukazujące Shoah, te bardziej liczne z Wietnamu, Kambodży, Bośni, wyróżniane w konkursie World Press Photo, trafiające na okładki najważniejszych pism, idące w świat w milionowych kopiach.
Pytanie, czy po eseju Widok cudzego cierpienia Sontag jest zasadne pisanie o fotografii w sposób, w jaki robi to Nowicki, oczywiście nie ma najmniejszego sensu. I to ponownie na kilku poziomach – zaczynając od solidnej lekcji uważności, którą serwuje nam eseista, jak i drugiej ważnej dziś cechy posiadania wątpliwości pozwalającej nam nie zgubić się w gąszczu obrazów nieraz prezentujących skrajnie odmienne punkty widzenia. Czy jest to w ogóle możliwe w świecie, gdzie na każdym rogu atakują nas obrazy, a esej Nowickiego może być postrzegany co najwyżej jako naiwna ucieczka w świat nienasycony jeszcze obrazami, z ambitnym i ważnym celem, ale nieprzekładającym się na współczesność atakującą nas milionami bodźców?
Wystarczy postawić pytanie inaczej: czy sama fotografia może w taki sposób funkcjonować, bo jeśli ona jest w stanie w świecie szumów i nasyconych znakami obrazów odnaleźć swój język „tuż obok”, to i takie pisanie o fotografii ma oczywisty sens. Kilka lat temu Tadeusz Rolke, znany z fotografii mody, postanowił wyjechać na Podlasie, aby stworzyć cykl Lekcja pamięci – zdjęcia opowiadały o pogromach żydowskiej społeczności w czasie drugiej wojny światowej. A co się znalazło na fotografiach? Fragment pękniętej elewacji, drewniana framuga, drzewo, pustka, tuż obok, brak… Mikołaj Grynberg mówił o tych pracach, że to „próba przywołania pamięci i jej zatrzymania”. I jeśli można tę pamięć próbować zatrzymać 70 lat po Shoah, to dlaczego nie spróbować cofnąć się jeszcze o trzy dekady. Zwłaszcza jeśli chcemy zrozumieć jeszcze więcej, dojrzeć, przestać być dzieckiem, które tylko się domyśla.
Wojciech Nowicki
Tuż obok
Książka wydana wspólnie przez Wydawnictwo Czarne i Muzeum Etnograficzne w Krakowie