jak szurnięty węszy slalomem
poprzez szmaragdowy trawnik;
co jest, maluchu? przybiegasz do mnie, migając
rowerową lampką przy obroży? przybiegasz do mnie
po pochwałę, bo obsikałeś Magiczne Drzewo?
gdzie ta kupa, po ciemku –
gdzie ta kupa, powinna parować –
szron na gałęziach i matowy smog. ta pusta uliczka
jest w paski. idę, cień zmienia mi kroki. a ty, lisia kito, co tam?
kochasz piłeczkę? przybiegasz do mnie, bo liczysz
na smaczki? gwiazdy to srebrne kluski pod sosem. gdyby was pieski nie było
nic by ze mnie nie miał ten zmrok.
Komentarz autorki
Ten wiersz to akt samopocieszenia w sytuacji zimy. Nie znoszę tej pory roku, nigdy jej nie zaakceptuję, jest podła, nieludzka i przeciwko życiu. Jestem przekonana, że to z powodu zimy Polacy są niemili. Kiedy łażąc z psami po mrozie wpadłam na „smaczki”, zamiast marznąć, zajęłam się wymyślaniem wiersza i zrobiło mi się trochę lepiej.