Teona Strugar Mitevska od lat mieszka w Brukseli, ale swoje filmy wciąż kręci w rodzinnej Macedonii. 25 października do polskich kin weszło jej najnowsze dzieło: Bóg istnieje, a jej imię to Petrunia – komediodramat, który był przebojem tegorocznego Berlinale. Tytułowa bohaterka wraca do domu z kolejnej nieudanej rozmowy o pracę. Podczas ceremonii, która w ortodoksyjnym kościele zarezerwowana jest dla mężczyzn, spontanicznie wyławia z wody krzyż. Uczestnicy rytuału, duchowni, przedstawiciele władzy i cała lokalna społeczność chcą zmusić młodą kobietę, by oddała krucyfiks. Mitevska pokazuje kolejne godziny z życia małej miejscowości: atmosfera gęstnieje jak przed linczem, rozbrajają ją błyskotliwe obserwacje Petrunii.
Jan Pelczar: Bóg istnieje, a jej imię to Petrunia to film oparty na faktach?
Teona Strugar Mitevska: Tak. W 2014 r. zdarzyło się w Macedonii Północnej dokładnie to, co opisałam. 19 stycznia każdego roku ludzie wskakują do wody, by wyłowić krzyż. Wrzuca go do rzeki pop, a osoba, która krucyfiks wyłowi, może liczyć na 12 miesięcy szczęścia i dobrobytu. Sama ceremonia jest powszechnie znana w świecie ortodoksyjnego kościoła, praktykuje się ją również w Grecji czy Bułgarii. Zawsze brali w niej udział wyłącznie mężczyźni. Pięć lat temu w miejscowości Sztip krzyż wyłowiła dziewczyna. Została poproszona o zwrot. Odmówiła. Moją uwagę zwróciła reakcja mediów. Całą historię relacjonowano jako kuriozum, ciekawostkę przyrodniczą. Dziewczyna wskoczyła do wody, krzyża oddać nie chciała i co teraz społeczeństwo ma z tym zrobić. Pomyślelibyście może, że takie wydarzenie sprowokuje dyskusję: dlaczego kobiety są wykluczone z udziału, jaka jest ich pozycja? Nic takiego nie miało miejsca. Miejscowi przedstawiali dziewczynę jako szaloną, opętaną, wyzywali