Przemyślenia

Sposób

Olga Drenda
Czyta się 5 minut

Od kiedy kilkanaście lat temu na skutek niedosypiania zaczęłam widzieć w mojej ówczesnej pracy reptilian i wzorzyste tapety na ścianach, stałam się zaangażowaną misjonarką snu. Były to jeszcze czasy studenckie, więc należałam oczywiście do mniejszości, znajomi beztrosko uczyli się do barbarzyńskich godzin porannych albo imprezowali jakby nie było jutra, turlając się rano na zajęcia albo do pracy jeszcze we wczorajszych oparach. „Wyśpię się po śmierci”, mówili beztrosko, a mnie przed oczami wyświetlała się, jak uporczywa przestroga, scena z mojego dziennego omamu, w którym kolega z biurka obok zdejmował maskę człowieka i ukazywało się jego straszliwe oblicze jaszczurcze. Och, to nauczka na całe życie, zupełnie jak z ludowego podania czy pieśni dziadowskiej, trzeba ją więc traktować poważnie. Od lat staram się więc spać higienicznie, nie z doskoku, nie w międzyczasie, nie na aby-aby. Zdaję sobie sprawę, że nie każdy ma tyle szczęścia, że faktycznie może spać tyle, ile potrzebuje – świadczą o tym wszechobecne w polskich sklepach kosmiczne paliwa ze specjalnymi substancjami dla tych, którzy muszą trzymać się na nogach, choć zwykle wcale nie chcą. Zajmijmy się jednak tymi, którzy mogą spać, ale z różnych przyczyn nie chcą.

Trzeba wam wiedzieć, że blogi poradnikowe to moja troszeczkę wstydliwa słabość. Zaglądam na nie czasami, żeby poznać marzenia i dążenia innych ludzi, co zawsze mnie ciekawi, a na takich stronach każdy zwykł pisać o sobie. I okazuje się czasami, że marzeniem niektórych jest nie spać, chodzi bowiem o to, żeby być jak najbardziej produktywnym człowiekiem. Ci zadeklarowani pracusie twierdzą, że dzięki sztuczkom ze snem można zyskać AŻ DWIE GODZINY (osobiście nie rozumiem, dlaczego dwie godziny spędzone we śnie miałyby być stracone, ale to ja). Używają  sadystycznej frazy ZBĘDNY SEN, od której bolą mnie zęby trzonowe i ściska w dołku. Radzą być wobec samych siebie cerberami,  korzystać z krótkich drzemek kilka razy w ciągu doby, pilnować ich po aptekarsku i za żadne skarby nie przekraczać ustalonych minut. W tym celu radzą sobie przy pomocy rozmaitych aplikacji i urządzonek, które monitorują ich organizmy. Taki człowiek ma działać jak zaprogramowany, gotowy do codziennego wyścigu w drodze po nowe sukcesy, niezawodny. Niestety, takie porady z reguły zakładają bycie dla siebie niezbyt miłym i dobrym, raczej swoim własnym, malutkim ciemiężcą. Dlatego – może to źle o mnie świadczy, ale jestem trochę podejrzliwa co do osób, które mają za dużo energii i entuzjazmu: obawiam się, że postawa hop-siup jest rezultatem codziennej tresury. Martwi mnie również chęć bycia człowiekiem całodobowym. Jonathan Crary w swojej dość dystopijnej książce „24/7” pisze o tym, jak dostępne non stop niekoniecznie potrzebne usługi, zakupy, mielenie informacji w internecie czyni z nas darmową siłę roboczą gigabiznesu. Rób, rób, rób, chciej, chciej, świat nie śpi, świat nie czeka, nie możesz zostać w tyle – mówi wszystko dookoła. W takich okolicznościach, niespodziewanie polityczne stają się nawet zupełnie błahe czynności, jak gapienie się w okno czy właśnie sen.

Rozumiem jednak marzenia blogerów. Nie wdrażam ich rad w życie, ale domyślam się, co chcą osiągnąć autorzy i czytelnicy stron z dobrymi radami: oni po prostu chcieliby bardzo, żeby Cudowna Metoda działała, żeby życie było jak puzzle albo klocki lego, chcieliby, żeby prawdą było, że przecież wystarczy się dobrze zorganizować, a wszystko inne natychmiast też się poukłada. Masz czysty pokój – masz czysty umysł, i tak dalej. Miałam taki moment w moim własnym życiu, dawno temu: marzyłam sobie, że To Działa i postanowiłam zasypiać przy miło płynącym ze słuchawek głosie, który wprawiłby mnie w głęboki relaks, a ja obudziłabym się jako nowy, lśniący Człowiek, Który Nie Robi Błędów. Głos przemawiający na tle taniego ambientu był faktycznie miły, ale od słuchawek, z którymi zasnęłam, bolały mnie uszy i tyle wyszło z mojej pracy nad sobą. Kupiłam nawet słynny poradnik o sztuce robienia porządków, z którego wyniosłam lekcję, że moje piżamy będą ładnie, pionowo pozwijane, jeśli pozwolę im mieszkać w szufladzie i nigdy nie będę ich używać.

Podejrzewam zresztą, że taka sama motywacja stoi za decyzjami ludzi stosujących diety, testujących nowe, superzdrowe pestki jagód z wyspy Tupinambarana, a nawet osobami, którym zdarza się klikać uporczywe reklamy opatrzone wysoce nieprzyjemnym dla oka zdjęciem i komentarzem w stylu „Lekarze jej nienawidzą! Odkryła kurację wiecznej młodości, która znajduje się również w twojej łazience!”. Chodzi o to, żeby znaleźć Sposób. Sposób prawdopodobnie nie istnieje, przynajmniej nie jeden-uniwersalny, bo wszyscy jesteśmy z nieco innych glin. Jeśli o mnie chodzi, najbardziej dotychczas sprawdziła się rada serdecznego kolegi, którego chciałabym tu pozdrowić: „ludzie sukcesu chodzą spać po Kole Fortuny”.

Czytaj również:

Ballada o Timothym Touchetcie Ballada o Timothym Touchetcie
i
„In the library”, Georg Reimer, ca. 1850, domena publiczna via Wikipedia
Opowieści

Ballada o Timothym Touchetcie

Amor Towles

Biblioteka to szkoła życia dla początkującego pisarza. Szczególnie jeśli spotka się w niej nietypowego osobnika… Polecamy lekturę fragmentu opowiadania Amora Towlesa.

1.

Kilka lat przed końcem milenium pewien młody człowiek nazwiskiem Timothy Touchett siedział w czytelni głównej filii Nowojorskiej Biblioteki Publicznej przy Piątej Alei nad egzemplarzem Listów zebranych Maxwella Perkinsa. Co skłoniło młodzieńca z przedmieść Bostonu do spędzenia słonecznego popołudnia w tym szacownym miejscu? A przede wszystkim – co w ogóle sprowadziło go do Nowego Jorku? Mówiąc bez ogródek, na jego decyzji zaważyło mocne postanowienie, by zostać słynnym pisarzem, które powziął już w dzieciństwie? Uzyskawszy tytuł licencjata na renomowanej uczelni humanistycznej, wyruszył do miasta, gdzie tylu luminarzy przed nim szlifowało bruki i ślęczało po nocach nad papierami. Zamieszkał z Danem, aspirującym aktorem z New York University, który szukał akurat współlokatora do wynajmowanego mieszkania w East Village. Zakupił brudnopis, długopisy i papier do maszyny do pisania – mimo że cała ta historia wydarzyła się dobrą dekadę po upowszechnieniu się komputerów!

Czytaj dalej