Ręce zwilżamy wodą, następnie
mydłem w płynie (najlepszy zapach: brzoskwiniowy,
nagły powrót dzieciństwa, Proust, no, wiedzą Państwo,
pamięć zapachów) i rozprowadzamy
łagodnie acz zdecydowanie (jakbyśmy się stali
własnym ojcem i matką), czule acz rzeczowo
mydło najpierw na wnętrzu, potem na zewnętrzu
dłoni, a później na przemian (bo wiadomo, wnętrze
jest zewnętrzem), bez pośpiechu, zawsze,
nawet w trudnej sytuacji pamiętajmy że ręka
rękę myje, nie damy sobie zrobić krzywdy,
nie pozwolimy, prawda, żeby między palcami
przeciekło nam życie (to najwyższa wartość, zwłaszcza
w tych czasach) dajemy kciuk do góry i ruchem
okrężnym myjemy, bo trzeba po pierwsze uważać
na siebie, tak uważamy (jak w samolocie, maseczkę
z tlenem nakłada najpierw rodzic, a potem
pomaga dziecku, bo wiemy, że mycie rąk nie oznacza
że umywamy ręce, po prostu są priorytety
i odpowiednia kolejność). Po wszystkim ręce suszymy
czystym ręcznikiem (białym jak ten nieobecny
od paru lat śnieg).