Stanisław Barańczak „Instrukcja mycia rąk” Stanisław Barańczak „Instrukcja mycia rąk”
Doznania

Stanisław Barańczak „Instrukcja mycia rąk”

Grzegorz Uzdański
Czyta się 1 minutę

Ręce zwilżamy wodą, następnie
mydłem w płynie (najlepszy zapach: brzoskwiniowy,
nagły powrót dzieciństwa, Proust, no, wiedzą Państwo,
pamięć zapachów) i rozprowadzamy
łagodnie acz zdecydowanie (jakbyśmy się stali
własnym ojcem i matką), czule acz rzeczowo  
mydło najpierw na wnętrzu, potem na zewnętrzu
dłoni, a później na przemian (bo wiadomo, wnętrze
jest zewnętrzem), bez pośpiechu, zawsze,
nawet w trudnej sytuacji pamiętajmy że ręka
rękę myje, nie damy sobie zrobić krzywdy,
nie pozwolimy, prawda, żeby między palcami   
przeciekło nam życie (to najwyższa wartość, zwłaszcza 
w tych czasach) dajemy kciuk do góry i ruchem
okrężnym myjemy, bo trzeba po pierwsze uważać 
na siebie, tak uważamy (jak w samolocie, maseczkę 
z tlenem nakłada najpierw rodzic, a potem  
pomaga dziecku, bo wiemy, że mycie rąk nie oznacza
że umywamy ręce, po prostu są priorytety
i odpowiednia kolejność). Po wszystkim ręce suszymy
czystym ręcznikiem (białym jak ten nieobecny
od paru lat śnieg).   

 

Czytaj również:

Pomidory i ogórki Pomidory i ogórki
i
zdjęcie: Anastasiia Chepinska/Unsplash
Rozmaitości

Pomidory i ogórki

Grzegorz Uzdański

Plasterek ogórka, plasterek pomidora, same na talerzu. Teraz musiałem zdecydować, kto zwycięży w bitwie. Oto gry i zabawy z mojego dzieciństwa i wczesnej nastoletniości.

Lato to odpoczynek, a odpoczynek to zabawa. Moje gry i zabawy często były jednoosobowe, bo w dzieciństwie oraz wczesnej nastoletniości moje życie towarzyskie przedstawiało się dość ubogo. To znaczy, czasem istniało; tu chciałbym przypomnieć: wideowagary u kolegi (oglądaliśmy bardzo zły horror Kleszcze, bardzo złą komedię Szpieg bez matury, a także bardzo złego pornosa – tytułu nie pamiętam – na którym w dodatku magnetowid się zaciął i przez chwilę był stres, że gdy rodzice kolegi wrócą, zobaczą, CO OGLĄDALIŚMY), wspólne zjeżdżanie (raz) na sankach z „Góry Śmierci” na warszawskiej Agrykoli albo bandę „Hot dogów” (potem zmieniliśmy nazwę na „Obiad”), do której należałem podczas wakacji w Jadwisinie. Ale często też nie istniało, musiałem więc wymyślać sobie zabawy sam. Przy użyciu wyobraźni zaprzęgałem do gry nie tylko zabawki, lecz także przedmioty codziennego użytku, takie jak warzywa.

Czytaj dalej