Solidarność wielką i solidarność małą. Czy ta pierwsza byłaby możliwa bez tej drugiej i która jest dziś nam bardziej potrzebna? Z socjolożką Beatą Kowalską, jedną z autorek projektu o strajku w Nowej Hucie 1988 r., rozmawia Aleksandra Lipczak
Aleksandra Lipczak: Czy w Nowej Hucie lat 80. znaleźliście utopię? Taki tytuł nosi wasza książka: Nowa Huta 1988 – migawki z utopii.
Prof. Beata Kowalska: Na swój sposób tak. Badania, które prowadziłam z moimi studentami i studentkami, to nie była tylko podróż historyczna, ale wyprawa w poszukiwaniu wspólnoty, solidarności, marzeń o demokracji i samorządności. To było jak próba znalezienia fontanny, która zasilałaby nasze działania tu i teraz. Pamiętanie – a może raczej odpamiętywanie – tamtej historii oznaczało dla nas tworzenie własnej wersji opowieści o „Solidarności”.
26 kwietnia 1988 r. nożycowy Andrzej Szewczuwianiec, który niewiele wcześniej przyjechał do Nowej Huty ze Szczecina, na porannej zmianie włączył czerwone światło na suwnicy Walcowni Zgniatacz. Tak zaczął się w Hucie im. Lenina największy i najdłużej trwający strajk późnego PRL-u. Zrobiliście o nim książkę i film dokumentalny. Po co wracać dziś do tej historii?
Wszystko zaczęło się od seminarium „Wielkie dylematy transformacji”, które prowadziłam dla studentów i studentek socjologii UJ. Miało być odpowiedzią na nieznośnie zabetonowaną debatę o polskiej transformacji. Z jednej strony mamy bezkrytycznych zwolenników jej przebiegu, z drugiej – zdecydowanych przeciwników. Ciągle za mało jest natomiast opowieści zakorzenionych w doświadczeniu, przełamujących czarno-biały obraz tamtych czasów. Na nasze spotkania zapraszaliśmy więc nie tylko badaczy i badaczki transformacji, ale także uczestników i aktorów debat dotyczących różnych jej zapalnych punktów m.in. prywatyzacji, deindustrializacji, mieszkalnictwa, stosunków państwo-kościół, aborcji, in vitro. Pojawili się więc np. minister zajmujący się gospodarką i organizatorki strajku szwaczek w byłej Vistuli w Myślenicach. W trakcie tych dyskusji ciągle wracaliśmy do początków, do lat 80., do „Solidarności”, do zapomnianych wartości, które leżały u korzeni. Wśród naszych gości był Edward Nowak, jeden z liderów „Solidarności” w Hucie im. Lenina w Nowej Hucie, a później jeden z architektów transformacji. To właśnie podczas rozmowy z nim wpadliśmy na pomysł, żeby w naszych badaniach cofnąć się do lat 80. I tak dotarliśmy do strajku z 1988.
Mówi się o nim, że zapoczątkował ciąg wydarzeń, który doprowadził do obrad Okrągłego Stołu niespełna rok później.
Nie jestem historyczką, więc trudno mi rozstrzygać, jakie było rzeczywiste znaczenie strajku dla późniejszych wydarzeń. Widzę tu jednak parę punktów, na które warto zwrócić uwagę. Strajk rozpoczął się pod koniec kwietnia 1988 r. i początkowo dotyczył przede wszystkim postulatów o charakterze płacowym. Co ciekawe, został zainicjowany przez osobę, która nie była członkiem „Solidarności”.
Andrzeja Szewczuwiańca, który na dodatek miał lekko kryminalną przeszłość i przez niektórych uważany był za prowokatora.
Nie jesteśmy dziś w stanie do końca wyjaśnić tej historii, ale z socjologicznego punktu widzenia ciekawe jest to, że strajk uruchomił potencjał, który był budowany przez całą wcześniejszą dekadę. Były to lata intensywnej podziemnej działalności w Nowej Hucie, półlegalnych działań edukacyjnych, uniwersytetu robotniczego, drukowania bibuły, budowania oddolnego zaufania i struktur samopomocowych. Strajk mógł się udać, bo stała za nim konsekwentna, wieloletnia praca bardzo wielu środowisk, a także poparcie, jakie „Solidarność” miała na całym świecie. Warto przypomnieć, że Hutnicza „Solidarność” dostała 2 miliony dolarów od amerykańskiego związku zawodowego metalowców. Wiele osób, które mogło mieć obawy przed dołączeniem do strajku ze względu na groźbę utraty zarobków, zyskało w ten sposób poczucie bezpieczeństwa.
Strajk był jedną z kostek domina, które doprowadziły do upadku systemu. Pokazał wciąż istniejący potencjał ruchu, jakim była „Solidarność”, choć wielu ludzi pod koniec lat 80. już w niego wątpiło. Polską transformację uruchomił szereg różnych czynników i w żadnym wypadku nie byłabym skłonna powiedzieć, że strajk w Hucie im. Lenina był kluczowy. Na pewno pokazał jednak siłę oddolnej mobilizacji. Był to przecież największy strajk późnego PRL-u, zryw, w którym wzięły udział tysiące ludzi.
„Jeśli nam ten strajk złamią, to już będzie koniec”.
Tak w naszym filmie dokumentalnym Strajk ‘88 mówi jeden z drukarzy podziemnej prasy. Rok 1988 to rzeczywiście był moment, kiedy apatia w społeczeństwie narastała. Wielu uczestników strajku czuło więc, że to jest w jakimś sensie walka o wszystko.
Dlatego postanowiliście zrobić o tym film i książkę?
Nie interesował nas tylko przebieg strajku, bo ten został już dobrze zrekonstruowany i opisany. W centrum naszych zainteresowań była „anatomia oporu”: nie tylko ten konkretny akt robotniczego protestu, lecz także to, co do niego doprowadziło, motywy włączania się w działalność opozycyjną, jej formy, wartości, jakie za tym stały, codzienne wymiary solidarności. Naszą pracą wpisaliśmy się w poszukiwania alternatywnego dziedzictwa „Solidarności” przez wielkie „S”. Inspiracją był dla nas projekt Pawła Wodzińskiego Solidarność. Rekonstrukcja w Teatrze Polskim w Bydgoszczy oraz książki Ewy Majewskiej i Janka Sowy. Najpierw przez pół roku uczyliśmy się o strajku, budowaliśmy narzędzia badawcze. Wciąż dochodziły nowe wątki, zmieniały się akcenty, które wydawały nam się najbardziej interesujące. Wybuchł strajk rezydentów, więc pojechaliśmy do krakowskiego Szpitala Uniwersyteckiego w Prokocimiu. Rozmowy z osobami prowadzącymi strajk głodowy tu i teraz pozwoliły zderzyć teorię z praktyką. Kiedy Goethe-Institut zaproponował mi udział w projekcie dotyczącym wolności w Europie, pomyśleliśmy, że to doskonały pretekst, żeby wrócić do jej współczesnych źródeł i poszukać odpowiedzi na pytanie, jak to w ogóle możliwe, że w systemie totalitarnym udało się przez 10 lat stworzyć niezależne społeczeństwo.
Udało wam się znaleźć odpowiedź?
Od początku traktowaliśmy ten projekt jako rodzaj dialogu między osobami, które tworzyły opozycję w latach 80., a młodymi ludźmi, którzy dziś szukają własnej społecznej ścieżki. Zwłaszcza że w grupie badawczej były studentki i studenci socjologii i Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych, którzy angażują się w rozmaite inicjatywy obywatelskie. Czas realizacji projektu – 2018 r. – zbiegł się też z momentem, kiedy wiele osób z niepokojem zastanawiało się, jak bronić w Polsce demokratycznych wolności. A my te strategie znajdowaliśmy w latach 80. Była to np. praca o charakterze edukacyjnym czy budowanie struktur samopomocowych. Fakt, że nowohucka „Solidarność” umiała stworzyć te ostatnie, miał kluczowe znaczenie dla powodzenia strajku. Ludzie nie bali się narażać, bo wiedzieli, że ich rodziny nie zostaną bez środków do życia. To, co było też siłą tamtego czasu, to umiejętność łączenia różnych środowisk. Nie był to jeden sen o wolnej Polsce, ale wiele różnych marzeń, które składały się na zbiorową opowieść o wolności. Te odpowiedzi mogą wydawać się proste, ale z punktu widzenia dzisiejszej Polski okazują się czymś bardzo skomplikowanym.
Studenci i studentki urodzili się już pewnie po strajku. Jak przebiegało to spotkanie z historią?
W grupie były osoby urodzone od końca lat 80. do połowy 90. Ich wiedza na temat demokratycznych przemian była raczej „pomnikowa”, mało zapośredniczona w doświadczeniu. W trakcie naszych badań sprawdzaliśmy, jak czasy, które chcemy badać, odbijają się w historiach ich rodzin. Odkryliśmy duże zróżnicowanie doświadczeń o charakterze regionalnym. Okazało się, że w wielu przypadkach jest to obraz w kontrze do oficjalnej opowieści. Czasy późnego Gierka czy lata 80. jawią się bowiem w tych opowieściach jako całkiem znośny okres, przynajmniej w porównaniu do lat 90., które kojarzą się z procesami deindustrializacji, utratą miejsc pracy, upadkiem wielu miejscowości. Doskonale pisze o tym w naszej książce Radek Nawojski, kiedy przyznaje, że podczas prowadzenia dziennika badawczego zdał sobie sprawę, że nie ma co napisać, bo historia opozycji, walki z PRL-em, nie ma związku z jego własną, rodzinną pamięcią. Nauczanie historii w Polsce ciągle w niewielkim stopniu uwzględnia głosy dalekie od centrum, jeśli uznamy za nie duże miasta, gdzie znajdowały się duże zakłady pracy i silne ośrodki „Solidarności”.
Wasz projekt byłby więc też rodzajem warsztatów, jak czerpać dziś twórczo z historii?
Kiedy patrzymy na dzisiejsze problemy z pamięcią, widzimy, że błędem jest prowadzenie debat o przeszłości w ramach historii, a nie na lekcjach wiedzy o społeczeństwie czy o prawach obywatelskich. Tam gdzieś zostają, martwe i zapomniane lub rytualnie odtwarzane. Tymczasem spotkanie z nowohucką historią okazało się dla moich studentów i studentek czymś, co zasiliło ich własne, dzisiejsze poszukiwania dotyczące miejsca w społeczeństwie.
Pod koniec prawie cała grupa badawcza wzięła udział w organizacji strajku przeciwko Ustawie 2.0 Jarosława Gowina dotyczącej szkolnictwa wyższego i nauki. Była to w jakimś sensie kontynuacja rozmowy o strajku ’88. Jego uczestnicy odwiedzili nas w trakcie naszego protestu, a wątki związane z doświadczeniem nowohuckim ciągle się tam pojawiały. Muszę powiedzieć, że odbyły się wówczas najciekawsze dyskusje o uniwersytecie i jego misji w społeczeństwie, w jakich kiedykolwiek uczestniczyłam. Czułam, że jestem częścią instytucji, która nie boi się zadawać trudnych pytań, krytycznie analizować rzeczywistości, działać na rzecz społecznej zmiany. Kiedy wracaliśmy do starszych badań na temat „Solidarności”, przede wszystkim do badań Alaina Touraine’a z początku lat 80., odkrywaliśmy przy okazji światową bogatą literaturę związaną z walkami bez przemocy. Okazywało się, że polska „Solidarność” zawsze była w niej jednym z głównych punktów odniesienia.
To było zaskoczenie?
Tak, bo chyba nie mieliśmy świadomości, jak istotną rolę odgrywa „Solidarność” na światowej mapie historycznych walk o uznanie. Odkryliśmy np., że dla wielu uczestników walki z apartheidem „Solidarność” była ruchem, z którego czerpali inspirację, że istniały silne relacje między działaczami z Polski a RPA. Trudno oprzeć się wrażeniu, że szereg inspiracji związanych z „Solidarnością” został dziś całkowicie zapomniany. Niektórzy z nowohuckich działaczy tuż po śmierci prezydenta Pawła Adamowicza zamierzali zorganizować spotkanie z córką Janusza Walusia, zabójcy jednego z liderów opozycji przeciwko apartheidowi, Chrisa Haniego. W takich chwilach najpełniej ujawniał się skomplikowany charakter tego, czym się zajmowaliśmy, i smutne historyczne paradoksy.
Łatwo dziś wpisać historię nowohuckiego strajku w epickie ramy, ale wcale nie było wtedy poczucia, że Solidarność przez wielkie „S” w ogóle jeszcze działa. Była za to, jak piszecie w książce, codzienna solidarność przez małe „s”.
To jest też chyba pytanie o sposób pisania polskiej historii. Nie lubimy codziennych historii ani zmagań. Nie wpisują się w tradycje powstań, pielęgnowania klęsk, są mało spektakularne. Nasze badania zbiegły się też z obchodami setnej rocznicy odzyskania niepodległości. Z tej okazji para prezydencka zaproponowała listę 44 najważniejszych tekstów polskiej niepodległości, na której nie znalazło się 21 postulatów „Solidarności” z Sierpnia 80. Robotnicy ze swoją codzienną walką nie mieszczą się najwyraźniej w ramach historii bitw, powstań i wojen, do której jesteśmy przyzwyczajeni i którą tak lubimy celebrować. Siłą ruchu nowohuckiego była tymczasem, no właśnie, jego niewielka na pozór spektakularność. Solidarność przez małe „s” oznaczała organizowanie kolonii i mikołajek dla dzieci czy spotkań dyskusyjnych w kościele w krakowskich Mistrzejowicach, kiedy po prostu uczyliśmy się o ekonomii czy historii i wymyślaliśmy Polskę na nowo.
O nowohuckim strajku i „Solidarności” opowiada się zwykle przez pryzmat „wielkiej czwórki”, czyli jej przywódców. U was tego nie ma.
Chcieliśmy uniknąć opowiadania tej historii z perspektywy głównych, męskich bohaterów. Nie do końca nam się to może udało w filmie, ale w książce dotykamy pewnych wątków, które są ciągle w niewielkim stopniu obecne w polskiej historiografii. Bo nawet jeśli popatrzymy na film Marty Dzido czy książki Shany Penn o kobietach „Solidarności”, to nadal mamy do czynienia z opowieściami o działaczkach. My idziemy trochę innym tropem, bo pokazujemy np. żony działaczy. Rzadko pytamy o to, jaką one płaciły cenę. Zostawiamy też otwarte pytanie o kwestię dzieci. Powstał już na ten temat bardzo ciekawy film Dzieci Solidarności. Jedna z jego bohaterek, Klementyna Kasprzyk, bohaterka słynnej Ballady dla córki, w bardzo krytyczny sposób odnosi się do mitu ojców bohaterów. Zdecydowaliśmy się w książce na osobny rozdział dotyczący kobiet, bo dla naszej grupy badawczej to właśnie one okazały się głównymi bohaterkami. Zwykle marginalizowały znaczenie własnych działań i dopiero w toku wywiadów dowiadywaliśmy się o skali i różnorodności ich działań. W czasach, gdy dziedzictwo „Solidarności” jest rozrywane dla doraźnych celów politycznych, ten rodzaj pokory jest ożywczą wartością w publicznej debacie. To sygnał, że wspólne wartości i cele mogą być ważniejsze niż ambicje jednostek. Nasze rozmówczynie prezentowały też dużo bardziej zniuansowany obraz transformacji niż czarno-białe, dominujące wersje. Gdy odpowiada się za dzieci, bardziej docenia się kompromis i rozwiązania unikające konfrontacji siłowej. Z drugiej strony, naszych bohaterek nie przekonuje też bezkrytyczna opowieść o sukcesie III RP, bo te same dzieci musiały potem emigrować w poszukiwaniu pracy. Uzupełnienie historii „Solidarności” o opowieści kobiet jest interesujące nie tylko dlatego, że herstoria ciągle nie może się zakorzenić w polskim dyskursie historycznym, lecz także dlatego, że narracja na temat „Solidarności” i transformacji staje się wówczas znacznie głębsza i bliższa prawdy.
W książce piszecie, że bohaterska, epicka narracja niweluje radykalny potencjał ruchu, jakim była „Solidarność”.
Żeby podkreślić wspólnotowy charakter ruchu, celowo nie podpisujemy wypowiedzi zamieszczonych w książce. Chcieliśmy, żeby była to jedna wspólna pieśń o „Solidarności”. Kiedyś wszyscy ci ludzie grali w końcu w jednej drużynie. Natomiast w rozdziale poświęconym nowohuckim kobietom w świadomy sposób używamy nazwisk, bo chcemy przypomnieć osoby, które zniknęły z tej historii. Weźmy procedury związane z otrzymaniem statusu osoby działającej w latach 80. Zawsze trzeba to jakoś udowodnić, ale jak to zrobić, jeśli działało się tak, żeby jak najmniej osób o tym wiedziało? To jest przypadek Zofii Zalewskiej, która oddawała działaczom „Solidarności” swoje mieszkanie, przechowywała radio. Musiała być zupełnie anonimowa, bo inaczej kryjówka zostałaby zdekonspirowana. To jest właśnie przykład osoby, która rzadko znajduje się na kartach podręczników, ale bez której „Solidarność” nie byłaby w stanie przetrwać. Przez lata ryzykowała więzienie. Było mnóstwo takich ludzi, którzy wycofywali się z blasku reflektorów i po cichu wykonywali swoją pracę.
Jedna z najmocniejszych scen filmu to ta, w której Zofia Fugiel, żona jednego z liderów nowohuckiej „Solidarności”, wnosi na Wydział Mechaniczny obraz Matki Boskiej.
Pani Zofia jest bardzo religijną osobą. W czasie strajku zdała sobie sprawę, że jej mąż i inny hutnicy siedzą odcięci od świata i potrzeba im psychologicznego wsparcia. Postanowiła kupić więc obraz Matki Boskiej w kiosku przy parafii. Razem z innymi kobietami chciały go zanieść na strajk do Kombinatu, ale zostały zatrzymane, a obraz „aresztowano”. Potem służba bezpieczeństwa odniosła go do parafii, skąd pani Zofia go odebrała i postanowiła nielegalnie wnieść do huty, tym razem na własną rękę. Jakimś cudem jej się to udało. Ten pozornie nieznaczący gest okazał się symbolicznym akcentem, który pomógł protestującym poderwać się na nowo w chwili sporego zmęczenia. Z punktu widzenia logiki strajkowej takie wydarzenia mają często większe znaczenie niż cokolwiek, co moglibyśmy sobie racjonalnie zaplanować czy wymyślić.
Jest też Józefa Parzelska.
Osoba, która oddała życie „Solidarności”. Była szarą eminencją Duszpasterstwa Ludzi Pracy w nowohuckich Mistrzejowicach, które stały się miejscem spotkań opozycji z całej Polski. Odpowiadała za tamtejszą aptekę i dystrybucję nielegalnych materiałów, także tych przesyłanych na Zachód. Mówię czasem, że Ziuta była sercem Mistrzejowic, ale moja grupa badawcza odpowiada wtedy, że nie chodzi tylko o serce, bo odpowiadała też za skomplikowaną logistykę działań.
Ty sama też tam byłaś.
W strajku ‘88 sama nie uczestniczyłam, ale odwiedzałam rodziny aresztowanych i byłam pod Kombinatem z moją córką, która miała wtedy trzy miesiące. Ona też znalazła się zresztą w grupie badawczej i muszę powiedzieć, że robienie z nią tego projektu było dla mnie ważnym doświadczeniem. Dzięki niemu przeżyłam zresztą wiele wzruszających momentów związanych ze spotykaniem różnych ludzi po 30 latach przerwy. Jeden z widzów na krakowskim pokazie Strajku ‘88 nie mógł pogodzić z tym, że nie pokazujemy, kto z obecnego firmamentu politycznego ma rację i po czyjej jesteśmy stronie. Odbijałam jego argumenty, ale w którymś momencie usłyszałam: „No tak, ale pani nie wie, jak tu było w latach 80.”. Pamiętam zdziwienie tej osoby, kiedy powiedziałam, że nie tylko sama doskonale go pamiętam z tamtych czasów, ale że bywałam też, tak jak on, aresztowana.
Moje własne przeżycia stanowiły w naszej grupie badawczej asumpt do ciekawej dyskusji o tym, na czym polega praca socjolożki. Czerpiemy inspiracje z własnego życia, ale równocześnie staramy się z tym doświadczeniami mediować. Socjologia zapewnia narzędzia pomagające obniżyć temperaturę sporu, w który jesteśmy dziś uwikłani. To nauka, która potrafi pokazać, że obie strony mają w jakimś stopniu rację. Przez te 30 lat za mało czasu poświęcaliśmy uczciwej rozmowie o transformacji, choć jednocześnie nie można zgodzić się na dyskurs całkowicie deprecjonujący to, co udało się osiągnąć. Najważniejsze w tym projekcie było chyba dla mnie samej to, żeby znaleźć język debaty w sytuacji ekstremalnie spolaryzowanej sceny politycznej. Spróbować stworzyć przestrzeń do wielopokoleniowej rozmowy nie tylko o przeszłości, ale też teraźniejszości.
Udało się?
Na krakowską premierę filmu przyszło 400 osób z różnych stron politycznej barykady. Nie powiem, że podały sobie ręce, bo byłaby to przesada, ale siedzieli obok siebie na jednej sali. Nasz projekt był jednoznaczny z decyzją, że chcemy ingerować w sposób pamiętania, wpisać się w działania, które odbrązawiają „Solidarność”. Nie ma się co łudzić, że za pomocą jednego filmu i książki jesteśmy w stanie wiele zmienić. To jest cały proces, praca, która powinna być podejmowana na uniwersytetach, w organizacjach społecznych i we wspólnotach lokalnych. Jako socjolożki i socjologowie wchodzimy w społeczność i mówimy bohaterom tamtych dni: halo, zrobiliście fantastyczną robotę, zastanówcie się, czy warto to psuć, skoro dziś jesteśmy gotowi czerpać pełnymi garściami z tej spuścizny.
Jak w takim razie „dobrze” pamiętać?
Pamiętanie – podobnie jak zapominanie – jest aktywnym, nacechowanym politycznie wyborem. Niezależnie od faktów, zawsze mamy do czynienia ze sporem, konfliktem pamięci. Pisała o tym Rebecca Solnit w książce Nadzieja w mroku o ruchach społecznych ostatnich dekad. Zdaniem Solnit błędem jest myślenie: wydarzyła się wspaniała rzecz, ale ten, kto jej dokonał, zrobił coś złego w innym momencie dziejów. Albo że udało się zakończyć udrękę jakiejś grupy, ale inna wciąż straszliwie cierpi. Czyli zakładanie, że nie możemy mówić o niczym dobrym, dopóki istnieje cokolwiek złego.
Fakt, że bohaterom i bohaterkom naszego projektu przyszło żyć w świecie, w którym tylko część ich nadziei się urzeczywistniła, nie znaczy, że nie warto świętować tego, co udało się osiągnąć. Przypominanie o wspólnocie, której byli częścią, może stać się busolą dla nas wszystkich, częścią naszej tożsamości. Nie oznacza to wcale braku wrażliwości na problemy, które piętrzą się i wymagają rozwiązania. Warto o tym myśleć, zwłaszcza że wkrótce będziemy obchodzić 40. rocznicę powstania „Solidarności”.
Jakie znaczenie ma to wszystko dla samego miejsca zdarzeń? Nowa Huta pamięta o swoim strajku?
Bardzo chcieliśmy, żeby oprócz filmu i książki coś jeszcze po naszej pracy zostało i wymyśliliśmy mural upamiętniający strajk. W pierwszym odruchu zamierzaliśmy go zrobić w obrębie Kombinatu, blisko miejsca wydarzeń. Odwiedziliśmy hutę w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca, ale szybko zdaliśmy sobie sprawę, że jej wnętrze bardziej przypomina dziś krakowski Lasek Wolski niż tętniący życiem zakład pracy. Huta się skurczyła z kilkudziesięciu tysięcy pracowników do niespełna kilku tysięcy. Tworzenie muralu, którego prawie nikt nie zobaczy, nie miało więc sensu. Później udało mi się znaleźć cudowną, wielką ścianę w centrum Nowej Huty, spotkałam się też z przemiłym przyjęciem w zarządzającej budynkiem spółdzielni. Okazało się jednak, że tak wyeksponowana ściana to dziś ważne źródło dochodów dla spółdzielni, więc nasz mural mógłby się tam pojawić tylko na chwilę, w przerwie między reklamami. Była wreszcie jeszcze jedna możliwa lokalizacja, też dobra, bo na ogrodzeniu Kombinatu. Tylko że wtedy problemem stała się informacja, że projekt muralu jest finansowany ze źródeł niemieckich, czyli przez Instytut Goethego. Powody – dla których mural nie powstał: to, że huta jest dziś w zasadzie parkiem, twarde zasady neoliberalnej gospodarki i kontrowersje związane z tym, czy „Solidarność” była tylko polska, czy może, jak chcieliśmy pokazać: bardziej uniwersalna i europejska – wydają mi się bardzo symboliczne.
Mówiłaś, że szukaliście w latach 80. odpowiedzi na dzisiejsze pytania. Co z tej historii możemy w takim razie wziąć dla siebie tu i teraz?
Dużo w naszym zespole rozmawialiśmy o potrzebie współczesnej utopii. 30 lat neoliberalizmu zabiło w nas wiarę we wspólnotę – mimo że bardzo za nią tęsknimy – i zdyskredytowało działania na rzecz dobra wspólnego, choć widzimy, jak bardzo są potrzebne. Lata 80. i wszystkie drobne działania, którym poświęcaliśmy uwagę, mają dla nas w sobie ten brakujący dziś, utopijny element. Prowadzono wtedy walkę w imię czegoś, co z racjonalnego punktu widzenia wydawało się niemożliwe. Istniał przecież opresyjny system i Związek Radziecki, a podejmowanie działań przeciwko takiemu kolosowi wydawało się kompletnie nierealistyczne. A jednak się udało.
Dzisiaj, w czasie pandemicznym, wiele osób zadaje sobie pytanie, jak mógłby wyglądać świat po koronawirusie. Widzimy, że sposób organizacji życia społecznego, dyskredytowanie zawodów i aktywności, dzięki którym możemy teraz przetrwać, a także deprecjonowanie samego pojęcia opieki, doprowadziło nas do sytuacji, w której znaleźliśmy się na krawędzi. Od nas samych zależy teraz, czy potrafimy wymyślić sobie lepszy świat. Tak naprawdę moment, w którym teraz jesteśmy, bardzo przypomina tamten czas, kiedy marzenia o demokratycznej Polsce wydawały się czymś kompletnie utopijnym.
Prof. Beata Kowalska:
Socjolożka z Uniwersytetu Jagiellońskiego, aktywistka społeczna, działaczka na rzecz równości płci. Jej zainteresowania badawcze koncentrują się wokół genderowego wymiaru obywatelstwa, aktywizmu i oddolnych mobilizacji społecznych. Wyróżniona najważniejszą nagrodą Rektora Uniwersytetu Jagiellońskiego za dydaktykę – Pro Arte Docendi
Książka Nowa Huta 1988 – migawki z utopii Beaty Kowalskiej z udziałem Ingi Hajdarowicz, Radosława Nawojskiego, Michała Sawczuka i Marii Szadkowskiej jest dostępna tutaj:
https://ecs.gda.pl/library/File/nauka/e-booki/raport/ECS_raport_nowahuta.pdf
Film Strajk ‘88 można zobaczyć tutaj:
https://www.youtube.com/watch?v=EJQNkN1-hGI&feature=youtu.be