Strasznie duża wolność tego, co robimy Strasznie duża wolność tego, co robimy
i
Klocuch, kadr z teledysku Kruci Gang, dzięki uprzejmości Galerii Komputer
Przemyślenia

Strasznie duża wolność tego, co robimy

czyli Klocuch w sztuce
Stach Szabłowski
Czyta się 17 minut

Klocucha jako pierwsi próbowali mi pokazać moi synowie. Wtedy nie chciałem tego oglądać: poradziłem dzieciom, żeby poczytały książki, zamiast lasować sobie mózgi kontentem z YouTube’a.

Teraz Klocuch ma w Warszawie wystawę. W Galerii Komputer, w której wystawa jest wprawdzie offowa, ale artystycznie stuprocentowo wiarygodna, podobnie jak kuratorzy projektu. Zresztą, jaki sens ma dywagowanie o tym, co jest na offie, a co w mainstreamie, skoro chęć zobaczenia wystawy zadeklarowało ponad 20 tys. osób? Zainteresowanych Klocuchem jest więcej niż widzów, którzy w ciągu roku przychodzą do niejednej instytucji publicznej, na wszystkie wystawy razem wzięte. I kto tu teraz jest na offie?

W tym świetle głębszego znaczenia nabiera tytuł projektu Klocucha. Najgorętsza wystawa jesieni w Warszawie nazywa się Moje jest wygranko.

„Wygranko” jest bezdyskusyjne, ale na czym polega? Na tym, że Klocuch, anonimowy youtuber przemawiający głosem 12-latka, okazał się bardziej współczesnym artystą od ludzi wyedukowanych w akademiach sztuk? Czy na tym, że internauta, którego publiczność do niedawna stanowiła hejtująca jego filmy gimbaza, „awansował” do rangi prawdziwego artysty, przedmiotu zainteresowania krytyków, kuratorów i instytucji? Czy Klocuch, którego najpopularniejszy film przebił na YouTubie 5 mln wyświetleń, w ogóle potrzebuje takiego awansu? Czy sztuka potrzebuje Klocucha?

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

*

Wciąganie do świata sztuki artystów takich jak Klocuch może skończyć się radykalnym przemeblowaniem życia artystycznego. A może ta rewolucja już trwa? Latem Centrum Sztuki Współczesnej Kronika w Bytomiu, instytucja prowincjonalna, ale w polskim artworldzie ciesząca się wysokim prestiżem, pokazała retrospektywę Wiktora Striboga, twórcy kultowego youtube’owego kanału Kraina grzybów TV. Tożsamość Striboga, podobnie jak Klocucha, pozostawała długo tajemnicą, tymczasem „Kraina grzybów”, jako wyjątkowo zaraźliwy viral, wyrosła na internetowy fenomen, rozpoznawany nie tylko w polskiej sieci (napisy do filmów z kanału dostępne są w kilkunastu językach, włącznie z mongolskim). Stribog w końcu ujawnił się i teraz konsumuje swój sukces, również w roli artysty wizualnego, w której chętnie widzą go krytyka i instytucje. Nic dziwnego – kiedy oglądałem jego prace w Kronice, musiałem przyznać, że nie tylko bez trudu broni się w tej roli, ale przynosi do galerii jakość, której w sztuce nigdy nie dość: nowy język, inną wrażliwość, zmianę zasad gry, czyli rzeczy, których dawniej oczekiwało się od awangardzistów.

Awangardy już nie ma, ale twórcy internetowi także nie są awangardzistami. To inny paradygmat. Stare kategorie źle kleją się do nowej sytuacji. Kiedyś takich twórców, jak Stribog czy Klocuch, próbowałoby się upchać w świecie artystów ludowych i naiwnych. Zdarzało się, że świat sztuki oficjalnej pochylał się nad tym czy owym przedstawicielem samorodnej twórczości, dowartościowywał go jak przysłowiowego Nikifora, wciągał w swoją orbitę, innych pozostawiając w rezerwatach muzeów etnograficznych. W wypadku Internetu to porównanie jest kuszące, ale zawodne. I to nie tylko dlatego, że wspomniany Wiktor Stribog okazał się Wiktorem Kołowieckim, twórcą z akademickim wykształceniem w dziedzinie kulturoznawstwa, zgłębiającym teorię komunikacji w sieci, samoświadomym autorem, któremu można przypisać wszystko, tylko nie naiwność. Kto wie, jaka jest tożsamość Klocucha, ukrywającego się za kolejnymi awatarami oraz elektronicznie przetworzonym głosem irytującego nastolatka? Nikt tego nie wie. Rzecz jest przedmiotem teorii spiskowych, a Klocuch od ośmiu lat skutecznie kryje się w ich gąszczu. Jednak nawet jeżeli naprawdę byłby wiecznym dzieckiem, genialnym przedstawicielem internetowego ludu, to i tak nie zmieściłby się w całości w figurze Janka Muzykanta (w wersji 2.0). Dla twórców ludowych z generacji Janków Muzykantów spotkanie z patronem, wzruszonym talentem samouka, było przepustką do świata artystycznych szans, widzialności i słyszalności. Klocuch nie potrzebuje przepustek; z dystrybucją twórczości radzi sobie przecież lepiej niż profesjonalni artyści, przynajmniej w sensie ilościowym. Jeżeli wejdzie do świata sztuki, to wkroczy do niej z nieprzeliczoną rzeszą fanów za plecami.

Klocuch i Bartosz Zaskórski, wywiad w przestrzeni kosmicznej (podczas rozgrywki w No Man's Sky), kadr z filmu
Klocuch i Bartosz Zaskórski, wywiad w przestrzeni kosmicznej (podczas rozgrywki w No Man’s Sky), kadr z filmu

Co istotne, Klocuch zdobył fanów działając ponad głowami autorytetów, które w sztuce rozstrzygają o tym, co jest wartościowe, a co jest kiczem. W tym miejscu rozwiera się szczelina, a może nawet przepaść dzieląca artystów, którzy (na razie?) rządzą w polu sztuki i twórców takich jak Klocuch. Sztuka chce myśleć futurystycznie, progresywnie, awangardowo – i czasem nawet jej się to udaje. Struktury, w których działa, są jednak oldskulowe. Kreowaniem wartości w sztuce zajmuje się merytokracja ekspertów, krytyków, kuratorów, galerzystów, dilerów. Publiczność niewiele tu znaczy, może się tylko przyglądać wynikom eksperckich wyborów. Zresztą artyści wizualni nie potrzebują masowej publiczności. Ekonomia ich prestiżu – a także realna ekonomia, liczona w pieniądzach – opiera się na ekskluzywności, a nie na tworzeniu dostępu dla każdego. Wyobrażenie, że sztuka to dziedzina dostępna dla wtajemniczonych, sprzyja kreowaniu aury wyjątkowości. Ta zaś szkodzi popularności sztuki, ale jest korzystna, jeżeli weźmie się pod uwagę, że na końcu artystycznego łańcucha pokarmowego znajduje się kolekcjoner (prywatny bądź instytucjonalny), który płaci za dzieło sztuki właśnie dlatego, że jest wyjątkowe, niepowtarzalne i niedostępne dla innych.

Historię awangardowej sztuki XX w. można opowiedzieć jako dzieje podejmowanych przez artystów prób rozbicia tradycyjnego systemu dystrybucji i kapitalizacji sztuki – i zarazem jako dzieje wchłaniania rezultatów tych prób przez system i rynek. Możliwe jednak, że twórcy internetowi dopiszą do tej historii nowy rozdział, tym razem z zupełnie inną fabułą; logika ich działania i narzędzia, którymi się posługują, nie tylko nie mieszczą się w dotychczasowym układzie, ale mogą ten układ rozsadzić. Tym bardziej, że twórców tych coraz trudniej ignorować, skoro niektórzy z nich, jak choćby Klocuch, okazują się równie ciekawi, a może nawet ciekawsi od galeryjnych gwiazd.

*

„Serwus. Nazywam się Klocuch Jak tu jesteś nowy, to ci powiem o co tutaj chodzi – powiada Klocuch wysokim głosem internetowego trolla w filmie Witanie. – Tutaj robię różne filmy, a kiedyś robiłem wideorecenzje na kanale Klocuch12. Nie byłem w tym za dobry. Ludzie też mi to pisali. (Tu Klocuch wyświetla komentarze z potokami wulgarnego hejtu, który lał się obficie pod jego postami). Staram się, żeby robić coraz lepiej. Robię różne filmy, różne tematyki, też wideorecenzje, kabarety też, zobacz sobie na przykład Tureckie problemy albo obejrz sobie może Durne programy w telewizorze, taki film. Zobacz. Jak ci się podoba, to fajnie, jak nie, to też to nic. Nie będę ci kazał tutaj, żebyś, nie wiem, subskrybował, to nie jest dla mnie, tylko dla ciebie. Cześć”.

Czy piskliwy głos Klocucha jest głosem pokolenia? Straconej generacji, która swoje najlepsze lata strawiła, oglądając śmieszne filmiki na YouTubie i grając w GTA? Generacji, która siedząc przed komputerami, zyskała zupełnie nową perspektywę? A może jest głosem, który to pokolenie przewrotnie przedrzeźnia?

Wystawa w Komputerze prowokuje do oglądania twórczości Klocucha w perspektywie sztuki, samoświadomej, krytycznej wypowiedzi o, nie bójmy się tych słów, życiu, kulturze, kondycji współczesnego społeczeństwa. W punkcie wyjścia artysta (waham się chwilę przed użyciem tego słowa, ale jednak, oczywiście, tak!) zajmuje się popularnymi gatunkami youtube’owymi, rozwijającymi się do tej pory kilka pięter poniżej tego, co nazywamy sztuką. Osiem lat temu, kiedy otworzył swój pierwszy kanał Klocuch12, postował na nim wideorecenzje gier i gameplaye; tym gatunkom wierny jest zresztą do dziś, choć od tamtego czasu poszerzył znacznie repertuar, zajmując się również telenowelami, teleturniejami, pastiszami takich formatów, jak programy kulinarne i filmy przyrodnicze, a nawet nagrywaniem teledysków do własnych hiphopowych kawałków. To właśnie dlatego broniłem się przed Klocuchem, kiedy próbowały mnie kiedyś zainteresować nim dzieci. Bariera pokoleniowa między nami była jak chiński mur – wzniesiona, by bronić Państwo Środka przed barbarzyńcami. Dla mnie noc spędzona na graniu jest zwykle źródłem wyrzutów sumienia, jak to zwykle bywa po grzesznych, a marnotrawnych przyjemnościach. 8-bitowy komputer należał pod koniec podstawówki do moich najserdeczniejszych przyjaciół, ale należę do roczników siedemdziesiątych, jestem więc człowiekiem starej daty. Przynajmniej na tyle, by myśleć, że o ile granie jest stratą czasu poniekąd nieuniknioną, to oglądanie na YouTubie, jak grają inni, wyrasta już na konkretną „perwerę”. I najczęściej nią jest, choć, jak się okazuje, nie zawsze.

Bartosz Zaskórski, który razem z Piotrem Polichtem wykuratorował Moje jest wygranko, opowiadał mi, że pomysł na wystawę Klocucha wziął się – oprócz podziwu dla samego Klocucha – z obserwacji, że sztuka współczesna nie radzi sobie za dobrze z kulturą internetową. Rzeczywiście, tak zwany post-Internet był najmodniejszym artystycznym pojęciem ubiegłych lat. Postinternetowy balon był nadmuchiwany przez krytykę i instytucje, ale okazał się, jak to balon, formą kryjącą wewnątrz tylko powietrze, którym wszyscy i tak oddychamy. Nie udało się nawet ustalić do końca co „post-Internet” znaczy, zanim termin wyszedł z mody. Cel był znany: opisać w sztuce doświadczenie generacji, w życiu której sieć wplątana jest w dosłownie każdą życiową sytuację, pokolenia, które nie pamięta świata sprzed Internetu. Ze środkami do realizacji tego było już gorzej. Może sztuka, nawet ta najbardziej współczesna, okazała się ze swoimi instalacjami, projektami i muzeami dziedziną z natury bardzo nieinternetową? W tej sytuacji trudno nie zgodzić się z Zaskórskim, że zamiast próbować za pomocą tradycyjnych języków artystycznych opowiadać rzeczywistość sieci, lepiej sięgnąć do niej samej po autorów, którzy jak Klocuch radzą sobie z tym opowiadaniem doskonale, i spojrzeć na ich działalność w artystycznych kategoriach.

*

Zaskórski, który działa zarówno pod własnym nazwiskiem, jak i pod szyldem jednoosobowego projektu Mchy i Porosty, należy generalnie do świata, który dawniej nazywany był sztuką wysoką. Wykłada na krakowskiej ASP, rysunki, instalacje wideo i VR, a także prace dźwiękowe i słuchowiska wystawia w instytucjach, jako DJ i twórca muzyki eksperymentalnej uczestniczy w kolektywie tworzącym warszawski Brutaż. Drugą nogą stoi jednak mocno w kulturze Internetu – wie, jak mało przepustowe są kanały komunikacji między tymi dwoma światami. Problemem tym zajmował się także Piotr Policht, kurator i krytyk, na co dzień związany z Magazynem Szum.

Obaj przyznają, że kiedy brali się za organizację wystawy Klocucha, nie zdawali sobie sprawy, jakie wyzwolą demony. Początki były gładkie. Na wystawie w Galerii Komputer wystawiony jest wydruk z czatu, w którym Zaskórski proponuje Klocuchowi pokazanie jego twórczości w postaci wystawy. Prosząc o zgodę na jej zorganizowanie, artysta obiecuje, że youtuber nie będzie miał z tą sprawą żadnych kłopotów; kuratorzy filmy ściągną z Internetu, rysunki – jeżeli Klocuch zgodzi się je przysłać – wydrukują z plików, znajdą miejsce i środki.

Widok na ekspozycję, Wywiad z Klocuchem w przestrzeni kosmicznej, zdjęcie: Zofia Snarska
Widok na ekspozycję, Wywiad z Klocuchem w przestrzeni kosmicznej, zdjęcie: Zofia Snarska

Po 7 minutach Klocuch odpisuje: „Zgadzam się. Przyślijcie jakieś zdjęcia z tego. Dziękuję”. Czy był w Galerii Komputer? Kuratorzy zapewniają, że nawet oni tego nie wiedzą. Klocuchem może być przecież każda z tysięcy osób, które próbują dostać się na wystawę. Wstęp na nią jest obecnie ściśle reglamentowany, obowiązują zapisy; Komputer to mała offowa galeria, urządzona w piwnicy wyremontowanej kamienicy na Pradze-Północ; popularność Klocucha daleko przerasta jej moce przerobowe. Otwarcie trzeba było przenieść do Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski, żeby pomieścić chętnych. Nawiasem mówiąc, odbyło się z miesięcznym opóźnieniem. Zainteresowanie Klocuchem nie ma bowiem wyłącznie pozytywnego charakteru. Klocuch zawsze oprócz fanów przyciągał hejterów; w początkach jego działalności tych drugich było więcej. Przed wernisażem pojawiły się pogłoski, że w radykalnych środowiskach sieciowych kiełkują pomysły, by jakoś zakłócić imprezę.

Na wystawie Zaskórski i Policht wystawiają wydruki z czatów, na których toczą się dyskusje o Klocuchu. W internetowym podziemiu, głęboko pod powierzchnią Facebooka i innych platform, po których na co dzień ślizga się większość użytkowników, Klocuch jest postacią znaną, ale kontrowersyjną. Osobie z zewnątrz, np. mnie, nie jest łatwo połapać się w szczegółach obowiązujących tu kodów honorowych, kryteriów autentyczności, etykiecie i granicach między „prawdziwymi” fanami a pogardzaną masą, która podąża ślepo za modą, według purystów zawsze za późno. Jasne jest jednak, że chodzi o zasady co najmniej tak rygorystyczne, jak w środowisku punkowym w latach 80., w którym jeden fałszywy ruch mógł spowodować utratę wiarygodności i oskarżenia o kompromitację oraz „sprzedanie się” Babilonowi.

A sama wystawa? Znalazły się na niej rysunki Klocucha, a także rysunkowe trybuty dla youtubera autorstwa Zaskórskiego, w tym fantastyczny „Czarny Klocuch w moim sercu”. Jest rzeźba z plasteliny autorstwa Piotra Marca – przestrzenna, rekonstrukcja Murzyna z Fallouta 4, jednego z awatarów, które Klocuch stworzył dla siebie w edytorze postaci z popularnej gry. Jest unikatowy wywiad z Klocuchem, przeprowadzony przez Zaskórskiego, odtwarzany jako ścieżka dźwiękowa gameplaya kosmicznej strzelanki. Jest nawet instalacja interaktywna; wideo Klocucha „Siuranie w grach”, antologia motywów toaletowych z komputerowych przygód, wyświetlane jest w toalecie nad muszlą klozetową. Wirtualne postacie z ekranu podpowiadają, jaki zrobić z niej użytek; świat realny przenika się z fizycznym. Zasadniczą materią projektu są jednak filmy wyświetlane na komputerach ustawionych na szkolnych ławkach, przez co w wystawie jest coś z atmosfery sali do informatyki w gimnazjum. Wśród klipów są rzeczy premierowe, ale większość od dawna dostępna jest na kanale Klocucha; obietnice retrospektywy nie były słowami rzucanymi na wiatr.

Klocuch, Siuranie w grach, kadr z filmu
Klocuch, Siuranie w grach, kadr z filmu
Widok na ekspozycję, sala komputerowa, zdjęcie: Zofia Snarska
Widok na ekspozycję, sala komputerowa, zdjęcie: Zofia Snarska

Czy jednak trzeba zapisywać się na zwiedzanie wystawy, jechać na Pragę i siedzieć w galerii, aby obejrzeć artystę, którego istota twórczości polega na udostępnieniu prac w sieci? Czy zobaczenie tych samych filmów w innym kontekście coś zmienia? Okazuje się, że jednak tak, nawet jeżeli wystawę potraktować w kategoriach czysto symbolicznych i do filmów Klocucha zasiąść w domu, przed laptopem. Różnica tkwi w samym odbiorcy, który podejmuje wysiłek wyłuskania Klocucha z masy youtube’owych gameplayów, „śmiesznych filmów” i ogląda jego klipy, przykładając do nich kategorie, jakich używa się zwykle przy odbiorze sztuki. Klocuch okazuje się wówczas bezbłędny, a także przytłaczający. Jego filmy pozostają koszmarnie zabawne, również kiedy przesunie się je w pole sztuki, ale czy są śmieszne? Klocuch porusza się w świecie programów telewizyjnych, od Fortu Boyard, przez Jednego z dziesięciu, po tureckie seriale, jeszcze częściej tkwi w jednym ze światów wirtualnych z gier. Mówi o nich z entuzjazmem, a jednak gra z premedytacją źle, nie wykonuje powierzonych mu misji, wałęsa się po obrzeżach rozgrywki, sabotuje fabułę. W wideorecenzji gry Spiderman powiada, chwaląc otwarty charakter uniwersum, które mamy do dyspozycji w wirtualnej zabawie: „Tu mamy całą wolność świata, o którą chodzi w grze Spajderman. Mamy Spajdermana, możemy rzucać pajęczyny z rąk, bo o to chodzi w grze Spajdermen. Tu jest strasznie duża wolność tego, co robimy, większa niż w życiu, dlatego zawsze chciałem zostać spajdermanem”. Patrząc, jak sterując postacią superbohatera, błąka się po wirtualnej makiecie Nowego Jorku, na przemian bujając się na pajęczynach i pokonując przeciwników, których zawsze zastępują nowi, trudno nie pomyśleć, jak strasznie ograniczona jest ta „strasznie duża wolność”, którą opiewa Klocuch. Paradoksalnie im doskonalsze technologicznie i bardziej realistyczne stają się gry brane na warsztat przez Klocucha, tym bardziej widoczna staje się martwota przedstawionego w nich świata, beznadzieja i monotonia dyskretnie podkreślana przez youtubera, między wierszami jego pozornie naiwnego i pozornie entuzjastycznego komentarza. Klocuchowe antologie motywów, takie jak wspomniane „Siuranie w grach” czy „Kościoły w grach”, to kapitalne eseje wideo, dowody na to, że świat w najdrobniejszych szczegółach i we wszystkich swoich dziedzinach znajduje coraz dokładniejsze odbicie w wirtualnym lustrze. Jeżeli jednak to odbicie jest wierne, to co pomyśleć o realnym świecie postawionym przed takim zwierciadłem? Strach szukać odpowiedzi na pytanie.

Widok na ekspozycję, instalacja z premierową piosenką Klocucha pt. „Moje życie”, zdjęcie: Zofia Snarska
Widok na ekspozycję, instalacja z premierową piosenką Klocucha pt. „Moje życie”, zdjęcie: Zofia Snarska
Widok na ekspozycję, Kości ptaka, z kolekcji Maćka Cholewy, zdjęcie: Zofia Snarska
Widok na ekspozycję, Kości ptaka, z kolekcji Maćka Cholewy, zdjęcie: Zofia Snarska
Widok na ekspozycję, rekonstrukcje (od lewej) - głowa Murzyna z Fallout 4, laureaci konkursu plastelinowego, autorzy: Piotr Marzec, Daria Grabowska, Piotr Policht, zdjęcie: Zofia Snarska
Widok na ekspozycję, rekonstrukcje (od lewej) – głowa Murzyna z Fallout 4, laureaci konkursu plastelinowego, autorzy: Piotr Marzec, Daria Grabowska, Piotr Policht, zdjęcie: Zofia Snarska
Widok na ekspozycję, rysunek Czarny Klocuch w moim sercu, autor: Bartosz Zaskórski, zdjęcie: Zofia Snarska
Widok na ekspozycję, rysunek Czarny Klocuch w moim sercu, autor: Bartosz Zaskórski, zdjęcie: Zofia Snarska

Kreację Klocucha spina jego głos wiecznego dziecka, artykułujący dyskurs zbudowany z kunsztownie wystylizowanych błędów gramatycznych, potknięć, nieudolności. Czy jest to głos pokolenia? – zapytajmy z patosem zupełnie niestosownym w obliczu klocuchowej finezyjnej ironii. Jeżeli tak, to w całej tej bece jest nuta rozpaczy. Klocuch w gruncie rzeczy testuje gry, media, telewizję i popkulturę na możliwość odnalezienia czegoś pięknego, obecność emocji i sensu, czyli rzeczy, jak zdaje się sugerować, coraz bardziej deficytowych w tak zwanym realu. Zła wiadomość jest taka, że w świecie wirtualnym, który urządzony jest na obraz i podobieństwo tego fizycznego, brak ich tym bardziej. Tak można czytać Klocucha; gry są ucieczką przed szarą rzeczywistością, ale uciekinierzy odkrywają, że umknęli z deszczu pod rynnę. Czy w takim razie prawdziwe życie może być alternatywą dla klaustrofobicznych otwartych uniwersów beznadziejnie nieograniczonych możliwości czekających w grach? Cóż, sami ocenicie, skoro o tym prawdziwym życiu Klocuch rymuje w świeżutkiej piosnce pod tytułem Życie tak:

To jest moje życie, teraz wszystko ci opowiem
Żeby wstawać wcześnie rano, trzeba chodzić spać wieczorem
Oczywiście tak nie robię i nie radzę tego tobie
Bardzo trudno się wybudzić, a do szkoły chodzić musisz (musisz, musisz)

Rano jem śniadanie, potem idę na przystanek
Autobusem zawsze jadę, bardzo trudny jest poranek
Dosyć długo siedzę w szkole, bardzo chciałbym wyjść już na pole
Naszym szefem jest tutaj dzwonek, ze sklepiku wycofali colę
[…]

Chodzą do szkoły też takie siłacze
Co szukają bitki, ja wcale nie płaczę
Patrzą się na mnie i myślą, że boję
Jak chcecie mnie pobić, to wam pozwolę
Ostatni dzwonek, wychodzę z więzienia
Słuchawki zakładam, często je zmieniam
Bo ciągle się psują i jedna nie działa
Chyba że kablem poruszam to wtedy trochę działa

Komórka nowa, a już się zacina
Chcę tylko sprawdzić, która godzina
Słońce mi świeci, ekranu nie widzę
Zapytałbym kogoś, ale się wstydzę
[…]

Życie, życie, życie jest jak długopis
Jak ci zacznie przerywać, powinieneś kupić nowy
Życie, życie, życie to petarda
Może wybuchnąć w dłoniach, ale wtedy do szpitala
Życie, (oooo) życie, życie jest jak pistolet
Możesz zabijać ludzi, ale to niedozwolone

Nie
Nie zabijaj ludzi
Wiem, że czasem chce się, ale nie warto

 

Wystawa Moje jest wygranko
Kuratorzy: Bartosz Zaskórski, Piotr Policht
Galeria Komputer, Warszawa

Czytaj również:

Wystan Hugh Auden „Klocuch” Wystan Hugh Auden „Klocuch”
i
źródło: YouTube
Rozmaitości

Wystan Hugh Auden „Klocuch”

Grzegorz Uzdański

Półleżąc na kanapie, czytał mejl z galerii.
Przełożyli. I dobrze. Przyjdzie więcej osób.
Jak fajnie mieć wystawę, choć brzmi to dziwacznie
(To jak gra – ciężko przerwać, gdy już człowiek zacznie).
By usłyszeć znajome podwyższenie głosu,
Włączył sobie na chwilę filmik z growej serii.

Osiem lat. Mało lajków, szpile w komentarzach.
Ale on nie przestawał. Znowu grał i mówił.
GTA, Samuraje, Skyrim, Olimpiada,
To samo: świat nie słucha, a on opowiada.
Aż świat, po „Krucim Gangu”, nagle go polubił.
I już słucha o babach i o muskularzach.

Czytaj dalej