Klocucha jako pierwsi próbowali mi pokazać moi synowie. Wtedy nie chciałem tego oglądać: poradziłem dzieciom, żeby poczytały książki, zamiast lasować sobie mózgi kontentem z YouTube’a.
Teraz Klocuch ma w Warszawie wystawę. W Galerii Komputer, w której wystawa jest wprawdzie offowa, ale artystycznie stuprocentowo wiarygodna, podobnie jak kuratorzy projektu. Zresztą, jaki sens ma dywagowanie o tym, co jest na offie, a co w mainstreamie, skoro chęć zobaczenia wystawy zadeklarowało ponad 20 tys. osób? Zainteresowanych Klocuchem jest więcej niż widzów, którzy w ciągu roku przychodzą do niejednej instytucji publicznej, na wszystkie wystawy razem wzięte. I kto tu teraz jest na offie?
W tym świetle głębszego znaczenia nabiera tytuł projektu Klocucha. Najgorętsza wystawa jesieni w Warszawie nazywa się Moje jest wygranko.
„Wygranko” jest bezdyskusyjne, ale na czym polega? Na tym, że Klocuch, anonimowy youtuber przemawiający głosem 12-latka, okazał się bardziej współczesnym artystą od ludzi wyedukowanych w akademiach sztuk? Czy na tym, że internauta, którego publiczność do niedawna stanowiła hejtująca jego filmy gimbaza, „awansował” do rangi prawdziwego artysty, przedmiotu zainteresowania krytyków, kuratorów i instytucji? Czy Klocuch, którego najpopularniejszy film przebił na YouTubie 5 mln wyświetleń, w ogóle potrzebuje takiego awansu? Czy sztuka potrzebuje Klocucha?
*
Wciąganie do świata sztuki artystów takich jak Klocuch może skończyć się radykalnym przemeblowaniem życia artystycznego. A może ta rewolucja już trwa? Latem Centrum Sztuki Współczesnej Kronika w Bytomiu, instytucja prowincjonalna, ale w polskim artworldzie ciesząca się wysokim prestiżem, pokazała retrospektywę Wiktora Striboga, twórcy kultowego youtube’owego kanału Kraina grzybów TV. Tożsamość Striboga, podobnie jak Klocucha, pozostawała długo tajemnicą, tymczasem „Kraina grzybów”, jako wyjątkowo zaraźliwy viral, wyrosła na internetowy fenomen,