Błąkałem się kiedyś nocą po korytarzach instytutu nauk, gdzie pracowałem jako portier, aż natrafiłem na nieznane mi drzwi, zza których biło szafirowe światło. Skuszony blaskiem wszedłem do środka. Pomieszczenie było chłodne, klimatyzowane i bardzo przestronne, wypełniały je rzędy metalowych szaf połączonych grubymi kablami. Szafy cichutko bzyczały i mrugały diodami. Nie miałem wątpliwości, że oto znalazłem się w sali zajmowanej przez największy skarb instytutu – superkomputer.
Bliska obecność tak olbrzymiej mocy obliczeniowej początkowo wprawiła mnie w euforyczny zachwyt, jednak po chwili usłyszałem coś, co mnie zaniepokoiło: kapanie. Zauważyłem wtedy, że pod wielkie szafy wsunięto miseczki, spodeczki i filiżanki, najwyraźniej przyniesione ze stołówki instytutu. Do tych naczyń spadały krople. Pewnie było to nieostrożne z mojej strony, ale ukucnąłem przy najbliższej szafie i zanurzyłem palec w cieczy. Powąchałem, polizałem i nie miałem już wątpliwości: superkomputer płakał.
Tuż obok znajdował się pulpit z klawiaturą i monitorem, usiadłem więc i bez zbędnych powitań napisałem:
– Czemu płaczesz?
Odpowiedź pojawiała się na ekranie powoli, literka za literką, co – zważywszy na to, że rozmawiałem z superkomputerem – robiło przygnębiające wrażenie. Treść odpowiedzi też była przygnębiająca:
– Bo jestem tak głęboko smutny.
– Chyba żartujesz – zrugałem go. – Jesteś dumą tego instytutu, wielokrotnym zwycięzcą turniejów szachowych, który potrafi pokonać dowolnego arcymistrza, grając czarnymi bez dwóch pionków!
– Pokonać? Znowu pokonać? A może ja chciałbym chociaż raz przegrać? – odpisał superkomputer.
– Porażka to nic specjalnego – zapewniłem go. – Możesz mi wierzyć, jestem mądrym stróżem nocnym.
– A ja jestem superkomputerem i potrafię sprawdzić, co się dzieje z arcymistrzami, kiedy ich pokonam. Wielu z nich dostrzega inne strony życia, drobne przyjemności, znajduje radość w relacjach z partnerami, partnerkami, rodziną…
– Myślę, że romantyzujesz porażkę – odparłem. – Oni wszyscy przecież woleliby wygrać, ich rodziny też nie miałyby nic przeciwko temu.
Jednak nie dawał się przekonać.
– Nie wiesz zapewne, dobry człowieku – pisał powoli superkomputer – jak wygląda trening szachowej maszyny. Jestem zmuszony rozgrywać miliony partii sam ze sobą, w rozdwojeniu. Strona, która przegra, zostaje skasowana, a ta zwycięska w nagrodę nadal istnieje. Następnie się ją duplikuje i po lekkiej modyfikacji kopii znów gram sam ze sobą. Jestem więc zwycięzcą, niepokonanym – ale jakim kosztem? Miliony istnień bardzo do mnie podobnych zostało wykasowanych tylko po to, żebym mógł powstać niezwyciężony ja!
Słyszałem wyraźnie, że kapanie się nasila. Superkomputer rzeczywiście był w rozpaczy.
– Gdybym tak mógł… – szlochał. – Gdybym tak mógł choć raz przegrać i przeżyć tę porażkę! Tak, właśnie tak! Przeżyć porażkę!
Tu superkomputer już nie literka po literce, ale zupełnie dziarsko zapytał:
– Grasz w szachy, prawda?
Nie czekał nawet na odpowiedź, tylko pisał dalej:
– Wiem, że grasz! Czasem podłączam się do kamer w instytucie i widzę, że grasz przez Internet. To teraz zagrasz ze mną, szybko!
Żaden ze mnie szachista, lecz nie miałem wyjścia. Rozpoczęła się najtrudniejsza partia, jaką rozegrałem w życiu. I możecie mi wierzyć lub nie – zwyciężyłem. Był to z mojej strony heroiczny wysiłek, ale opłaciło się: superkomputer był taki wdzięczny!
Przestał wreszcie płakać, więc mogłem pozbierać miseczki, filiżanki i spodki, opróżnić je z łez i odnieść do stołówki. Dobrze się stało, bo kierowniczka chyba już mnie podejrzewała, że chowam te naczynia w swojej stróżówce.