Szepty i krzyki białej wyspy Szepty i krzyki białej wyspy
i
Dzień, w którym otworzyło się morze, zdjęcie: Ilona Wiśniewska
Opowieści

Szepty i krzyki białej wyspy

Łukasz Saturczak
Czyta się 8 minut

O swoich korzeniach i życiu na północy opowiada Ilona Wiśniewska, reporterka, nominowana do Nagrody im. Teresy Torańskiej, tytułu Kobiety Roku 2015 i Nagrody im. Beaty Pawlak.

Łukasz Saturczak: Masz czas na odpoczynek?

Ilona Wiśniewska: Tak. Teraz, z tobą.

Pytam, bo mam wrażenie, że Twoja podróż, rozpoczęta od Spitsbergenu, o którym napisałaś debiutancki reportaż Białe. Zimna wyspa Spitsbergen (2014), a później norweski Hen. Na północy Norwegii (2016), aż do teraz, gdy wracasz z grenlandzką opowieścią Lud. Z grenlandzkiej wyspy, trwa nieprzerwanie, a Ty co dwa lata dzielisz się z czytelnikami tym, co u Twoich bohaterów.

Informacja

Z ostatniej chwili! To przedostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Dzielę się, bo to świetni ludzie. Rzeczywiście ta podróż trwa już dziewięć lat, a pisanie jest próbą połączenia tych dwóch ważnych dla mnie światów, oswojeniem samotności tam i niedopasowania tutaj. A poza tym to fajne, kiedy twoi przyjaciele czytają o twoich przyjaciołach.

Twoje wizyty w Polsce odpoczynkiem nie są, ale wiążą się z promocją książek: udzielasz wywiadów, spotykasz się z czytelnikami. Ale może nie masz od czego mieć wytchnienia? To jak powiedzieć, że odpoczywasz od ludzi, których spotykasz na swojej drodze.

Dlatego przyjechałam do Polski na dłużej; aby mieć czas dla tych, którzy usunęli mi się z pola widzenia. Wytchnieniem jest dla mnie znowu czytanie książek, które zarzuciłam nie wiadomo dlaczego kilka lat temu. To też trochę tacy przyjaciele, których się zaniedbało. Ostatnio coraz bardziej doskwiera mi brak korzeni, właśnie efekt tego ciągłego przemieszczania się. Bez Północy nie byłabym tam, gdzie jestem, ale przez nią też nigdzie nie należę, dużo mnie przez te dziewięć lat ominęło.

Domy w Uummannaq, zdjęcie: Ilona Wiśniewska
Domy w Uummannaq, zdjęcie: Ilona Wiśniewska

Doskwiera Ci brak korzeni? Uwierzyłem, że masz naturę nomadki.

W wiecznej zmarzlinie zapuszczasz korzenie, ale łatwo cię przesadzić, bo zawsze ci jednak zimno od dołu. Nie podróżuję dla samego podróżowania, zresztą w niektórych miejscach zostaję kilka miesięcy, a w innych kilka lat, więc to bardziej sprawdzanie, czy to mogą być już te miejsca, w których chciałabym, mogłabym zostać. Północ jest bardzo ważną częścią mojego dorosłego życia, ale tak samo jego częścią jest mój rodzinny Dolny Śląsk. Chodzi o ludzi. Ciągłe przemieszczanie sprawia, że masz przyjaciół na całym świecie, ale i tak najbardziej zaczynasz doceniać to, skąd jesteś i że już zapomniałeś, że o tej porze roku w Polsce drzewa uginają się już od jabłek.

Można o tym zapomnieć, kiedy nagle lądujesz na zimowej pustyni największej wyspy świata, o której wiemy niewiele?

Płynąc dwa lata temu statkiem wokół Spitsbergenu, spotkałam 18-letnią Grenlandkę, której opowiedziałam, o czym piszę i że najbardziej interesują mnie rdzenni mieszkańcy Północy i ich współczesne losy. Powiedziała wtedy, żebym pojechała na Grenlandię, że tam jest dużo historii, które na pewno mnie zainteresują. Odkąd mieszkam na Północy, chciałam zobaczyć białą wyspę. Dotarłam tam dopiero, gdy miałam poczucie, że cokolwiek o Północy wiem. Ale na miejscu okazało się, że jedyne, co wiem, to jak nie bać się zimna. Poza tym każdego dnia uczyłam się Grenlandii na własnych błędach, zadając pytania, które tam nie mają żadnego sensu. Wyjazd tam był nie tyle reporterskim wyzwaniem, ile sprawdzianem, czy do czegoś się nadaję.

Lud jest przesiąknięty ciekawością, fascynacją nowym miejscem i ludźmi, skupiasz się na najmniejszych szczegółach, interesuje Cię każdy element: kształty, gesty, ubrania, język, również wyposażenia sal, kuchni, domów, świetlic…

W Uummannaq każdego dnia uczyłam się czegoś nowego i robiłam nieustannie notatki, by to potem nie umknęło. Na Spitsbergenie i w północnej Norwegii miałam przyjaciół, którzy w razie potrzeby wyjaśniali mi otoczenie w znanym mi języku. Tutaj czasem nie było tego wspólnego języka, dlatego starałam się rozumieć to, co mnie otaczało właśnie przez szczegóły, nie uprzedzając się do inności.

A ta uważność nie wynika też z poruszania się po terenie, który jest obcy geograficznie, odległy o tysiące kilometrów, ale też przesiąknięty pewnym wymiarem duchowości? Jeden z bohaterów mówi: „Wy [ludzie Zachodu] myślicie, że coś od was zależy”. Inna bohaterka nie rozumie Twojego strachu przed śmiercią i pyta: „Co jest złego w umieraniu?”. Ludziom towarzyszą duchy i bóstwa, nigdy nie wiesz, czy napotkany człowiek jest żywą istotą.

Tu chodzi chyba o szacunek do przyrody w ogóle. W Grenlandii wszystko było niby podobne do tego, co znam z Północy, ale cztery razy większe, w efekcie czego ja robiłam się cztery razy mniejsza. Uważność wynika z szacunku do tego, czego nie rozumiem, z oswajania tego, czego Grenlandczycy się nie boją. Na Grenlandii przestałam bać się śmierci.

Łowienie ryb spod lodu, zdjęcie: Ilona Wiśniewska
Łowienie ryb spod lodu, zdjęcie: Ilona Wiśniewska

Potrafili Cię z nią oswoić?

Momentami otaczał mnie po prostu tak piękny krajobraz, że myślałam: jak trzeba by umierać, to z czymś takim przed oczami. Ale ten strach wraca zaraz po tym, jak lądujesz w Kopenhadze. Największe wrażenie robiła na mnie właśnie obecność świata nadprzyrodzonego w codziennym życiu i codziennych rozmowach. Jako niewierząca w jakiegokolwiek boga pogodziłam się już z tym, że po śmierci nic nie ma, a Grenlandczycy uzmysłowili mi, że jest, tylko trzeba wierzyć w naturę.

Piszesz: „Idziemy w milczeniu. Tej ciszy uczę się od ośmiu lat, żyjąc na Północy”. Mam wrażenie, że ta cisza to ważny, jeśli nie najważniejszy temat Ludu, głośne jest granie muzyki i ujadanie psów, tyle. To inny rodzaj ciszy od tego, którego się uczyłaś w Norwegii?

W Uummannaq pierwszy raz chodziłam po zamarzniętym morzu i to było doświadczenie ciszy niemożliwej, bo woda przecież zawsze wiąże się z dźwiękiem. Północ nauczyła mnie mówić mniej i nie odbierać negatywnie milczenia innych. Zrozumiałam, że cisza w spotkaniu dwojga ludzi potrafi być bardziej pożyteczna niż rozmowa, byle się jej nie bać.

Głośność, gadatliwość, ekspresja oznaczają, że jesteś z zewnątrz, że trzeba podejść do ciebie z rezerwą, zwłaszcza, jeśli jesteś z Danii, która kolonizowała Grenlandię. Bohaterowie Twojej książki powtarzają, jak byli i są przez Duńczyków poniżani. Stąd ich dystans i nieufność wobec innych.

Nie wszyscy, wielu nigdy nie doznało gorszego traktowania. Ta książka też jest o tym, że nie ma jednej wersji historii i nie ma jednakowych doświadczeń charakterystycznych dla jednej grupy. Każdy Grenlandczyk to osobna prawda o tym, co się wydarzyło, i o tym, jaki to ma wpływ na współczesne dzieje wyspy. Zgodnie mówią, że przyjezdni zawsze byli od nich głośniejsi, nauczeni, że kto mówi głośniej, ten ma rację. A w grenlandzkiej przyrodzie rację i tak zawsze ma wiatr.

To podejście do przyrody, sposób, w jaki Inuici polują, stąpają po lodzie, słuchają przyrody, jest podobne do tego, co zobaczyłaś u Saamów na północy Norwegii?

Na północy Norwegii nie miałam wielu okazji obserwować, jak Saamowie współżyją z naturą, bardziej słuchałam ich opowieści. Tutaj byliśmy świadkami ich codziennego życia na lodzie.

Henrik, jeden z bohaterów „Ludu”, zdjęcie: Ilona Wiśniewska
Henrik, jeden z bohaterów „Ludu”, zdjęcie: Ilona Wiśniewska

A przebywanie u Saamów nauczyło Cię czegoś, co wykorzystałaś w Grenlandii? Twoja pokora wobec nowego miejsca, świadomość, że możesz tam zwyczajnie pracować, a niczego się nie dowiedzieć, to nie jest doświadczenie, którego nabrałaś, tworząc Hen?

Na pewno przebywanie wśród Saamów nauczyło mnie szacunku do inności, niemierzenia swoją miarą tego, czego się nie rozumie, i zaczęłam ciszej mówić, słyszysz to, prawda?

Ale ta cisza ciągle powraca w Ludzie pod różnymi postaciami. Najmocniejszą jest odebranie sobie życia. Według statystyk w niektórych regionach jest to główna przyczyna zgonów wśród młodych ludzi. „Wy macie bardziej oswojoną śmierć” – mówisz w którymś momencie do jednego z bohaterów.

Tak, bo Grenlandczycy opowiadali mi, że śmierć to dla nich tylko przejście do innego ciała, mocno wierzą w reinkarnację, nowo narodzonych nazywają imionami zmarłych. I mimo że, jak powiedziałam, nie wierzę w życie po śmierci – łatwiej było mi zaakceptować śmierć mojego głównego bohatera, kiedy dowiedziałam się, że jego imieniem nazwali jego kuzyna.

Z tego, co mówisz, to jest bardzo pokorny naród, pogodzony z wieloma rzeczami, z wyjątkiem własnej państwowości. I tutaj dochodzimy do kwestii mocnych konfliktów pokoleniowych – dorośli nie zamierzają rozmawiać ze swoimi dziećmi w innym języku niż grenlandzki, mimo że ich potomkowie nie chcą się go uczyć, a z drugiej strony poznajemy nastolatków tak przywiązanych do swojej kultury, że tatuują swoje ciało na wzór używany przez ich przodków. Tak trudno się im dogadać i znaleźć złoty środek?

To nie tak. Młodzi właśnie chcą mówić po grenlandzku i po angielsku, wielu z moich rozmówców protestowało przeciwko mówieniu po duńsku. Grenlandczycy spotkani w Uummannaq i Nuuk powtarzali zawsze, że nie jesteś prawdziwym Grenlandczykiem, jeśli nie potrafisz mówić w swoim języku. To często starsi lepiej mówią po duńsku, bo byli go uczeni w Danii lub w grenlandzkich szkołach. Stosunek do własnej państwowości wynika z doświadczeń własnych i członków własnej rodziny, nie ma jednej wersji tego, jaka jest historia Grenlandii i jaka powinna być jej przyszłość. A na pewno ja nie mogę mieć na ten temat żadnego zdania.

Zamarznięte morze, zdjęcie: Ilona Wiśniewska
Zamarznięte morze, zdjęcie: Ilona Wiśniewska

A nie zaskoczyło Cię, że wśród młodych Grenlandczyków, podobnie jak u młodych Saamów, chęć pielęgnowania tradycji i kultury jest znacznie silniejsza niż u ich rodziców? Zrobił na mnie wrażenie opis tatuowania sobie twarzy na wzór przodków. Jak już kontynuować tradycję to na całego?

Podziwiam tę chęć pielęgnowania własnej tradycji, bo to duma z tego, kim się jest, ale nieodbierająca dumy innym. Tatuowanie twarzy nie jest powszechne, ale staje się coraz bardziej popularne, chyba ze względu na modę na tatuaże w ogóle, tyle że tam zamiast tatuować postacie z kreskówek czy imiona i daty urodzin własnych dzieci (co też się oczywiście zdarza), powraca się do zdobień, które mają głębokie znaczenie. Pamiętam, jak kilka miesięcy temu moi wytatuowani grenlandzcy przyjaciele głośno protestowali przeciw duńskiej artystce, która malowała na twarzy wzory charakterystyczne dla rdzennych ludów z wielu krajów, a potem robiła sobie zdjęcia i wystawiała je w galerii. Mówili, że to brak szacunku do czegoś, co oni odzyskują po 300 latach, że Europejczycy nie powinni im tego zabierać.

Powiedziałaś, że jedyne, czego byłaś pewna, jadąc na Grenlandię, to jak się nie bać zimna. Ale rodzajów chłodu – podobnie jak odcieni bieli – jest całe mnóstwo. To inny rodzaj zimna niż na północy Europy?

Na Północy zimno jest suche i nikt nie narzeka, więc nawet jak ci zimno, zachowujesz to dla siebie.

Ilona Wiśniewska, zdjęcie: Łukasz Saturczak
Ilona Wiśniewska, zdjęcie: Łukasz Saturczak

 

Czytaj również:

Zatruty raj Zatruty raj
i
zdjęcie: Jakub Krzywiecki
Ziemia

Zatruty raj

Jakub Krzywiecki

Wyobraźcie sobie ogromny teren pełen rzadkich roślin i dzikich zwierząt. Spokojny i pilnie strzeżony rezerwat o powierzchni zbliżonej do księstwa Luksemburga. Krainę czystych rzek porośniętą młodymi drzewami i krzewami. Brzmi zachęcająco? Ten rajski ogród jest prawdziwy i można go znaleźć jakieś 800 km na wschód od Warszawy, na terenie ukraińskiego obwodu, który dziś już formalnie nie istnieje. Zapraszam w podróż do Czarnobyla.

Zawsze, kiedy opowiadam o tym miejscu, pierwsze pytanie dotyczy promieniowania. Trudno się dziwić, przede wszystkim z tego jest znane. W Czarnobylu jest niebezpiecznie, ale tylko w niektórych miejscach, gdzie poziom promieniowania przekracza dopuszczalne wartości. Poważna, niewidzialna siła śmiertelnie niebezpiecznych izotopów czai się w wodzie, roślinach i ziemi. Pozornie czyste rzeki są zatrute, gdyż często na ich dnach zalega muł, który zawiera niebezpieczne cząsteczki. W silnie napromieniowanych miejscach drzewa rosną powyginane. Jednak aby w Czarnobylu narazić swoje zdrowie, trzeba poruszać się po nim w skrajnie nierozważny sposób.

Czytaj dalej