„Michał Anioł XX wieku” – mówi ktoś. „Jego mózg to największe osiągnięcie zeszłego stulecia” – dodaje ktoś inny. Sam zainteresowany raczej by nie oponował. „Trudno o tak wielką megalomanię nawet u megalomaniaków” – słyszymy przecież z ekranu. A jednak Stanisław Szukalski – bo o nim mowa – pozostaje zaledwie przypisem historii sztuki XX wieku. Dokument Ireneusza Dobrowolskiego Walka: Życie i zaginiona twórczość Stanisława Szukalskiego przypomina o postaci zmarłego w 1987 r. rzeźbiarza.
Urodził się w Polsce, dzieciństwo spędził w Ameryce, studiował w Krakowie, potem jeszcze kilkakrotnie lawirował między tymi dwoma krajami. Jego biografia jest wystarczająco pojemna, by objąć co najmniej trzy życiorysy, a rzeźbiarski talent to tylko wierzchołek góry lodowej geniuszu, ambicji i ego. W podstawówce wynalazł własny alfabet. W latach 20. pozował na narodowego wieszcza, fantazjując o polskiej mitologii i historii. Po wojnie wysnuł pseudonaukową teorię tłumaczącą pochodzenie ludzkości oraz rozwój języków i kultur za pośrednictwem Wyspy Wielkanocnej i potwora yeti. Za młodu próbował w Polsce rozkręcić radykalny nacjonalistyczny ruch, na starość obracał się w środowisku amerykańskich undergroundowych komiksiarzy i liberałów. Nic dziwnego, że w cytowanych powyżej porównaniach wciąż rzuca się go na szalę z całym XX wiekiem: jest tu i modernistyczny duch, i burzliwe dwudziestolecie, i horror wojny, i szalone lata 70.
Dobrowolski zgrabnie relacjonuje to wszystko, przepytując garść ekspertów i dawnych przyjaciół artysty (wśród nich George’a DiCaprio, ojca Leonarda, który z kolei wyprodukował projekt). Na pierwszy plan wybijają się tu dwa wątki: przyjaźń Szukalskiego z kolekcjonerem Glennem Brayem oraz kontrowersje, jakie narosły wokół postaci artysty. Reżyser zgrabnie przeprowadza nas od jednego do drugiego. Opowieść zaczyna się w 1971 r., kiedy Bray przypadkowo trafia w Kalifornii na mieszkającego skromnie zapomnianego geniusza. Dobrowolski zwleka z odkryciem mrocznej karty życiorysu swojego bohatera, by odzwierciedlić szok, jakim dla amerykańskich przyjaciół rzeźbiarza była ta rewelacja. Film sprytnie „zaprzyjaźnia nas” z sympatycznie ekscentrycznym Szukalskim, zanim ujawni wszystkie fakty. Dopiero wówczas może wybrzmieć centralny dylemat tej historii.
Walka zadaje – nad wyraz aktualne w erze #MeToo – pytanie o to, jak oddzielić człowieka od jego sztuki, artystę od jego poglądów. W dwudziestoleciu międzywojennym Szukalski flirtował bowiem z antysemityzmem, a bijący z jego projektów kult „mitologicznej krzepy” znalazł swoich „fanów” choćby w hitlerowskich Niemczech. Dobrowolski dopowiada oczywiście, że doświadczenie wojny prawdopodobnie zrewidowało poglądy Szukalskiego. Timothy Snyder, autor m.in. Dwudziestu lekcji z dwudziestego wieku sugeruje tu do kamery, że rzeźbiarz wyciągnął lekcje ze swojej epoki. W powietrzu wciąż wisi jednak wątpliwość.
Dobrowolski pyta, czy artysta, człowiek może wyrosnąć ze swojej przeszłości? Zastanawia się, kim był jego bohater – kilkoma niewygodnymi ustępami z niszowego pisemka wydawanego w latach 30. czy raczej całym swoim życiem? Reżyser oddaje przecież hołd talentowi Szukalskiego, chwyta hipnotyzujące piękno jego projektów, pozwala odczuć tragedię faktu, że większość dzieł artysty zaginęła w wojennej zawierusze. Mamy tu opowieść o awersie i rewersie modernistycznej idei geniusza, o cieniach i blaskach totalności czyjejś wizji. Opowieść o ambiwalentnej mocy artystów. Tytułowa „walka” jest tyleż materią biografii, walką Szukalskiego z tworzywem sztuki, z przeciwnościami losu, z historią, co naszym zmaganiem z podsumowaniem jego dziedzictwa. Odpowiedzi nie będzie, ale warto mieć w głowie pytania.