Szukając Szukalskiego
Przemyślenia

Szukając Szukalskiego

Jakub Popielecki
Czyta się 10 minut

„Michał Anioł XX wieku” – mówi ktoś. „Jego mózg to największe osiągnięcie zeszłego stulecia” – dodaje ktoś inny. Sam zainteresowany raczej by nie oponował. „Trudno o tak wielką megalomanię nawet u megalomaniaków” – słyszymy przecież z ekranu. A jednak Stanisław Szukalski – bo o nim mowa – pozostaje zaledwie przypisem historii sztuki XX wieku. Dokument Ireneusza Dobrowolskiego Walka: Życie i zaginiona twórczość Stanisława Szukalskiego przypomina o postaci zmarłego w 1987 r. rzeźbiarza.

Urodził się w Polsce, dzieciństwo spędził w Ameryce, studiował w Krakowie, potem jeszcze kilkakrotnie lawirował między tymi dwoma krajami. Jego biografia jest wystarczająco pojemna, by objąć co najmniej trzy życiorysy, a rzeźbiarski talent to tylko wierzchołek góry lodowej geniuszu, ambicji i ego. W podstawówce wynalazł własny alfabet. W latach 20. pozował na narodowego wieszcza, fantazjując o polskiej mitologii i historii. Po wojnie wysnuł pseudonaukową teorię tłumaczącą pochodzenie ludzkości oraz rozwój języków i kultur za pośrednictwem Wyspy Wielkanocnej i potwora yeti. Za młodu próbował w Polsce rozkręcić radykalny nacjonalistyczny ruch, na starość obracał się w środowisku amerykańskich undergroundowych komiksiarzy i liberałów. Nic dziwnego, że w cytowanych powyżej porównaniach wciąż rzuca się go na szalę z całym XX wiekiem: jest tu i modernistyczny duch, i burzliwe dwudziestolecie, i horror wojny, i szalone lata 70.

Dobrowolski zgrabnie relacjonuje to wszystko, przepytując garść ekspertów i dawnych przyjaciół artysty (wśród nich George’a DiCaprio, ojca Leonarda, który z kolei wyprodukował projekt). Na pierwszy plan wybijają się tu dwa wątki: przyjaźń Szukalskiego z kolekcjonerem Glennem Brayem oraz kontrowersje, jakie narosły wokół postaci artysty. Reżyser zgrabnie przeprowadza nas od jednego do drugiego. Opowieść zaczyna się w 1971 r., kiedy Bray przypadkowo trafia w Kalifornii na mieszkającego skromnie zapomnianego geniusza. Dobrowolski zwleka z odkryciem mrocznej karty życiorysu swojego bohatera, by odzwierciedlić szok, jakim dla amerykańskich przyjaciół rzeźbiarza była ta rewelacja. Film sprytnie „zaprzyjaźnia nas” z sympatycznie ekscentrycznym Szukalskim, zanim ujawni wszystkie fakty. Dopiero wówczas może wybrzmieć centralny dylemat tej historii.

Walka zadaje – nad wyraz aktualne w erze #MeToo – pytanie o to, jak oddzielić człowieka od jego sztuki, artystę od jego poglądów. W dwudziestoleciu międzywojennym Szukalski flirtował bowiem z antysemityzmem, a bijący z jego projektów kult „mitologicznej krzepy” znalazł swoich „fanów” choćby w hitlerowskich Niemczech. Dobrowolski dopowiada oczywiście, że doświadczenie wojny prawdopodobnie zrewidowało poglądy Szukalskiego. Timothy Snyder, autor m.in. Dwudziestu lekcji z dwudziestego wieku sugeruje tu do kamery, że rzeźbiarz wyciągnął lekcje ze swojej epoki. W powietrzu wciąż wisi jednak wątpliwość.

Dobrowolski pyta, czy artysta, człowiek może wyrosnąć ze swojej przeszłości? Zastanawia się, kim był jego bohater – kilkoma niewygodnymi ustępami z niszowego pisemka wydawanego w latach 30. czy raczej całym swoim życiem? Reżyser oddaje przecież hołd talentowi Szukalskiego, chwyta hipnotyzujące piękno jego projektów, pozwala odczuć tragedię faktu, że większość dzieł artysty zaginęła w wojennej zawierusze. Mamy tu opowieść o awersie i rewersie modernistycznej idei geniusza, o cieniach i blaskach totalności czyjejś wizji. Opowieść o ambiwalentnej mocy artystów. Tytułowa „walka” jest tyleż materią biografii, walką Szukalskiego z tworzywem sztuki, z przeciwnościami losu, z historią, co naszym zmaganiem z podsumowaniem jego dziedzictwa. Odpowiedzi nie będzie, ale warto mieć w głowie pytania.

 

Czytaj również:

Miałam w ręku coś żyjącego
i
zdjęcie: Eustachy Kossakowski
Opowieści

Miałam w ręku coś żyjącego

Libera wybiera, czyli subiektywny poczet polskich artystów
Zbigniew Libera

Rzeźbiarka Maria Papa Rostkowska wiodła szczęśliwe życie. Może dlatego tak niewielu pamięta, kim była.

Drogie Czytelniczki oraz Czytelnicy! Życie „olbrzymki”, a zarazem „modnej kotki”, jak mówiono o bohaterce niniejszego artykułu, podobnie jak w przypadku większości najlepszych polskich artystów, obfitowało w wydarzenia tragiczne, ale jednocześnie, co stanowi swoisty wyłom, było wyjątkowo udane i szczęśliwe. Mimo to, a może właśnie dlatego jej imię pozostaje w naszym kraju prawie zupełnie nieznane. Co począć? Przyzwyczailiśmy się już do tego, że społeczeństwo nasze nie darzy zbytnio miłością swoich wybitnych artystów.

Czytaj dalej