
Kiedy zaczęto mówić o döstädning, niektórzy poczuli się obrażeni, bo o śmierci się nie rozmawia – i tyle. Ale byli też tacy, którzy odetchnęli, że w końcu ktoś o tym powiedział głośno.
Nie potrafię elegancko przetłumaczyć szwedzkiego döstädning. Dö oznacza śmierć, a städning – sprzątanie. Anglicy wymyślili nazwę death cleaning, czyli brutalne „przedśmiertne sprzątanie”. Francuzi mówią bardziej eufemistycznie o „porządkowaniu swojego życia”. Niezależnie od nazwy mowa o trendzie, o którym zrobiło się głośno w Szwecji, na porządkowanie swoich rzeczy przed śmiercią, żeby nie obarczać bliskich bagażem niepotrzebnych przedmiotów.
– Porządkuję papiery, ubrania, książki. Chcę oszczędzić rodzinie mordęgi przedzierania się przez moje śmieci, kiedy mnie już zabraknie – mówi mi 95-letnia Karin Laerum. – Poza tym niektóre z tych rzeczy są tak intymne, że nie chciałabym, żeby ktokolwiek, nawet moi najbliżsi, je oglądał. Dlatego wolę rozliczyć się z nimi sama, nawet jeśli szczerze nienawidzę porządków.
– Czy każdy powinien w ten sposób po sobie sprzątać? – pytam.
– Och, nie obchodzi mnie, co robią inni, to już zależy od nich. Znam wiele osób, które podobnie jak ja odgruzowują mieszkanie przed śmiercią, ale cieszę