Tajne przez poufne – rozmowa z Alice Lugen Tajne przez poufne – rozmowa z Alice Lugen
i
28 stycznia 1959 roku. Osada o nazwie Drugi Północny. Ludmiła Dubinina żegna Jurija Judina, który zachorował na rwę kulszową. Po lewej Igor Diatłow, za plecakiem Ludmiły Nikołaj Thibeaux-Brignolle.
Przemyślenia

Tajne przez poufne – rozmowa z Alice Lugen

Czyli co wydarzyło się na Przełęczy Diatłowa
Stasia Budzisz
Czyta się 15 minut

Zimą 1959 r. grupa studentów i absolwentów Politechniki Uralskiej wychodzi w góry. Mają zdobyć szczyt Otorten w Uralu Północnym i jednocześnie uczcić tym wyczynem kolejny zjazd KPZR. Wyprawą kieruje Igor Diatłow, ambitny student ostatniego roku radiotechniki, doświadczony turysta górski z doskonałą orientacją w terenie, cieszący się opinią osoby, która zawsze kontroluje sytuację. Z wyprawy nie wraca nikt. Wszyscy giną w niewyjaśnionych do dziś okolicznościach. W śledztwie, które zamyka sprawę, mówi się o „potężnej sile”, która zabiła młodych ludzi.

Stasia Budzisz: Jak trafiła Pani na ten temat?

Alice Lugen: Natknęłam się na tę sprawę w mediach rosyjskich, które śledzę regularnie, i od razu wzbudziła ona we mnie potężny opór. Podawane informacje wydawały mi się co najmniej nieprawdopodobne, wręcz absurdalne. Najbardziej zdziwiło mnie, że nadzór nad dochodzeniem, zakończonym wnioskiem „potężna siła”, sprawował Leonid Urakow, zastępca prokuratora generalnego Związku Radzieckiego. W publikacjach o tej tragedii pojawiały się nazwiska polityków z pierwszych stron gazet: Nikity Chruszczowa, Borysa Jelcyna, Andrieja Kirilenki, typowanego na następcę Leonida Breżniewa, czy Nikołaja Stachanowa, ministra spraw wewnętrznych ZSRR. Dlatego początkowo nie wierzyłam, że cytaty przytaczane przez rosyjskich dziennikarzy faktycznie pochodziły z akt śledczych.

Co się w nich znajdowało?

Rozważania o zakazach szamana, świętej górze mansyjskiej i miejscowych legendach. Zeznania ojca jednej z ofiar mówiące o pocisku, który zboczył z toru. Słowa żołnierzy i innych świadków, którzy mówili o testach i przelotach obiektów po uralskim niebie. To wszystko nie brzmiało wiarygodnie, dlatego postanowiłam sprawdzić to sama. Okazało się, że te cytaty faktycznie figurują w dokumentacji. Im dalej brnęłam w temat, tym więcej pojawiało się pytań i wątpliwości. I tak wsiąkłam, że minęło siedem lat.

Zacznijmy zatem od początku: kim były ofiary tej tragedii?

Studentami i absolwentami bardzo prestiżowego Uralskiego Instytutu Politechnicznego w Swierdłowsku, dziś znanego jako Uniwersytet Uralski w Jekaterynburgu. Wyprawą kierował Igor Diatłow. Towarzyszyła mu Zina Kołmogorowa, zakochana w trzecim uczestniku wyprawy – Juriju Doroszence, z którym niedawno się rozstała. W grupie Igora znalazła się również dwójka studentów tej samej

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Haft opowiadający o wojnie Haft opowiadający o wojnie
i
Berthe Morisot, „Embroidery”, 1899, Wikimedia Commons (domena publiczna)
Wiedza i niewiedza

Haft opowiadający o wojnie

Elisabeth Åsbrink

Czasem przypadkowe znalezisko może wiele nam powiedzieć o historii, traumie i przeżyciach ludzi, które kryją się za pozornie zwykłymi przedmiotami. A także, być może, o nas samych.

Pewnego dnia, kilka lat temu, szłam z mężem ulicami Kopenhagi. Było to późnym latem, może pod koniec sierpnia lub na początku września, w każdym razie w jeden z tych dni, kiedy słońce świeci ciemnożółtym i miękkim światłem, ale i tak wprawia w przygnębienie, bo kres lata może nadejść w każdej chwili. Nie spieszyliśmy się. W mieście panował spokój, a większość sklepów była zamknięta. Ciemnozielone liście drzew pokrywał pył. Przechadzaliśmy się bez celu, właśnie przecięliśmy Israels Plads, gdzie w weekendy spontanicznie rozkłada się pchli targ, i planowaliśmy pójść gdzieś na kawę, kiedy nagle zobaczyłam coś, przez co musiałam przystanąć. Akurat tamtej niedzieli stał tam tylko jeden stół, obładowany starymi futrami z norek, mosiężnymi świecznikami, popielniczkami, biżuterią ze sztucznymi kamieniami i sztućcami z niepolerowanego srebra. Ale było tam też coś jeszcze. Na ziemi oparty o nogę stołu stał obraz. Dostrzegłam go, właściwie w ogóle na niego nie patrząc. Dopiero gdy przechodziliśmy obok, zauważyłam, że to tak naprawdę oprawiony w ramę haft i że właśnie przeczytałam na nim słowo „Hitler”. Wyszyte haftem krzyżykowym? Odwróciłam się, by się przyjrzeć, i wypatrzyłam kolejne wyhaftowane słowo: „Gestapo”. Tuż obok widniały litery „SS”. Nazistowska makatka? Postanowiłam kupić obraz. I tak też zrobiłam. Mąż niósł go całą drogę do domu wyszytym motywem skierowanym w stronę ciała.

Czytaj dalej