Spośród wielu plag, które przewinęły się przez historię Europy, jedna wydaje się szczególnie zagadkowa: taneczna mania. Po raz pierwszy zarejestrowano ją w VII w.; ostatni przypadek odnotowano w XVII stuleciu. Przez tysiąc lat sporadycznie pojawiała się najczęściej w różnych regionach Francji i Niemiec.
Głównie kojarzy się ją z kultem dwóch świętych patronów – św. Wita i św. Jana – ale prawdą jest, że do zaistnienia epidemii niekiedy wystarczyło Boże Narodzenie, a czasem nawet i przypadek; w średniowiecznym kalendarzu kościelnym historycy wyliczyli 10 świąt procesyjnych, które mogły wywołać to zjawisko.
Na czym ono polegało? Najkrócej mówiąc, ludzie zaczynali tańczyć w sposób niekontrolowany i nie mogli przestać. Taki taniec był zaraźliwy. Wielogodzinne szaleńcze pląsy i podskoki kończyły się czasem atakiem serca, a w konsekwencji śmiercią; przerwać je mogło tylko wycieńczenie lub omdlenie.
Zarażone osoby niekiedy tańczyły bez muzyki. Tłum – jak to ładnie ujął historyk Jacques Heers – „łatwo tracił wszelką powściągliwość”. Taniec nierzadko przeobrażał się w orgie lub w agresję wymierzoną przeciwko tym, którzy nie tańczą.
Osoby owładnięte manią żywiły dziwne przekonania, np. że muszą skakać wysoko, bo są zanurzone we krwi; wg niektórych świadectw tańczący nie byli zdolni postrzegać czerwonego koloru.
Niekiedy taneczna procesja miała formę pielgrzymki do świętego miejsca, najczęściej grobu świętego, wobec którego żywiono nadzieję, że wyzwoli z obłąkanego tańca, nad którym się nie panuje.
Być może omawiana epidemia przyczyniła się do negatywnej opinii teologów chrześcijańskich dotyczącej tańca; moraliści twierdzili, że to twór diabła (św. Jan Chryzostom już w starożytności zauważył, że Bóg nie stworzył ludzkich nóg do tańca, lecz do nabożnego i skromnego chodzenia).
Do dziś psycholodzy i psychiatrzy próbują na różne sposoby uzasadnić istnienie epidemii (zbiorowa histeria, odreagowanie w formie ruchowej problemów psychicznych, przekonanie o tanecznej klątwie, naśladowanie już tańczących itd.). Jak jednak wspomniano, choreomania skończyła się w XVII w. i wszelkie takie wyjaśnienia są dyskusyjne.
Przyjmuje się, że skacząca procesja w Echternach, która przetrwała do naszych czasów, jest dalekim echem owej choreomanii. W Internecie można obejrzeć relacje z uroczystości w Echternach – pomaga to w wyobrażeniu sobie średniowiecznego tłumu, który do upadłego tańczy w ciszy.