Taylor Swift w mniejszych dawkach Taylor Swift w mniejszych dawkach
Przemyślenia

Taylor Swift w mniejszych dawkach

Jan Błaszczak
Czyta się 2 minuty

Najnowsza produkcja Taylor Swift jest swoistym paradoksem: nudną niespodzianką. Wyobraźcie sobie, że wysyłacie dziecko do sklepu po trzy bułki. Po dziesięciu minutach wraca, wyciąga z torby cztery sztuki i krzyczy: „Niespodzianka!”. Rzeczywiście, trudne do przewidzenia, ale czy zrewolucjonizuje to wasz jadłospis? Podobnie jest z folklore – albumem, który Swift wydała bez zapowiedzi. Zabieg ten jednak wydaje się nie na miejscu w przypadku tak przewidywalnego dzieła.

folklore jest konsekwentnie przedstawiane jako odważny krok poczyniony przez Swift w kierunku sceny niezależnej. Argumentem jest tu jej współpraca z Aaronem Dessnerem z The National i zespołem Bon Iver. To ja może przypomnę, że głośne For Emma, Forever Ago ukazało się mniej więcej „forever ago”. Co więcej, głos lidera Bon Iver mogliśmy usłyszeć równo dziesięć lat temu na klasycznym już My Beautiful Dark Twisted Fantasy Kanye’ego Westa. Jeśli więc ktoś zadaje sobie jeszcze pytanie, dlaczego raperzy wygryzają gwiazdy pop, to jedna z odpowiedzi brzmi: bo szybciej reagują na trendy. O dekadę.

Jeszcze w sprawie rzekomej niespodzianki, jaką miało sprawić nam folklore: czy sięgnięcie po indie folkamericanę jest tak zaskakującym ruchem w przypadku artystki, która zdobyła popularność na scenie country? Przecież jeszcze w styczniu 2014 roku Swift była nominowana do Grammy w tej właśnie kategorii. W kontekście jej dyskografii ekscesem, skokiem w bok wydają się więc raczej płyty, na których mierzyła się z electro-popem i współczesnym R&B. W 2020 roku wraca zaś w krąg instrumentów akustycznych. A że zrobiła to wraz ze sztabem bardzo zdolnych nudziarzy, efekt jest więcej niż przyzwoity.

Bo od pierwszego uderzania w pianino w the 1, wiadomo, że nie wydarzy się tu nic złego. Że te kameralne aranże będą elegancko powściągliwe. Że w refrenach dostaniemy kronikę wypadków miłosnych, ale podaną bez ryzykownych wokalnych i lirycznych szarż. Od tych pierwszych taktów wiadomo tu właściwie wszystko. Co niekoniecznie jest wadą, bo podoba mi się nieinwazyjna produkcja folklore. Przyjemne są te ascetyczne, akustyczne aranżacje, które zgrabnie łączą popową chwytliwość (cardigan, the last great american dynasty) z folkowym zacięciem (seven, mirrorball). Trudno znaleźć w tym zestawie piosenek jakiś jednoznacznie słaby punkt, choć momentami Swift i jej współpracownikom bliżej do soundtracku z Once (illicit affairs) niż tuzów współczesnej americany

Jeszcze jeden paradoks folklore: choć chwalę album za spójność, to lepiej przyjmować go w mniejszych dawkach. Na poziomie piosenek łatwo docenić nieinwazyjną urodę najnowszej propozycji Swift. Na dłuższym odcinku brakuje tu jednak charyzmy, emocjonalnego szarpnięcia, zostającej w głowie frazy, kompozycyjnego błysku. „Taśma profesjonalna” – jakby powiedział pan Wojciech. Doceniam, nucąc melodię, którą jutro zapomnę.


Dzięki Tobie, możemy zrobić jeszcze więcej – wesprzyj nas! Fundacja PRZEKRÓJ 

Czytaj również:

Ewolucja i konsekwencja Ewolucja i konsekwencja
i
W88/ fot. Kierat
Przemyślenia

Ewolucja i konsekwencja

Jan Błaszczak

Pierwszy ledwo zaczął rapować, a już został klasykiem gatunku. Drugi przez długie lata działał w drugim obiegu, by stać się jednym z najbardziej rozchwytywanych producentów. Włodi i 1988 opowiadają o płycie „W/88”, pracy w czasie pandemii i raperskim zobowiązaniu. A także o hip-hopowym Ursynowie, filmie „Proceder” oraz dokumencie poświęconym kultowemu debiutowi Molesty.

Jan Błaszczak: Przeprowadziłeś się do Warszawy. Dokładniej: na Ursynów. I pierwsze, co tu zrobiłeś, to zacząłeś nagrywać płytę z Włodim. To trochę tak, jakbyś wyjechał do Nowego Jorku i dzień po rozpakowaniu walizek dostał angaż u Woody’ego Allena.

Czytaj dalej