Doznania

Ten dziwny czas pisania

Marcin Orliński
Czyta się 3 minuty

Związki między literaturą i czasem są tak złożone, że napisano na ich temat niejedną książkę. Niezależnie od tego, czym jest czas i w jakie symboliczne układy wchodzi z dziełem, my, autorzy, jesteśmy jego zakładnikami. Musimy mu się podporządkować i stawić czoło pustym stronicom, które czekają na wypełnienie. Piszemy o różnych porach dnia, robimy krótsze lub dłuższe przerwy i chwytamy się rozmaitych sposobów na to, by zyskać przychylność muz. Nie przesadzę chyba, jeśli powiem, że chwile spędzone nad kartką lub przed monitorem można zaliczyć do najbardziej intymnych. Autorzy często pracują w samotności, a najciekawsze rzeczy robią wtedy, kiedy nikt na nich nie patrzy.

Jak wygląda harmonogram dnia znanych pisarzy? Charles Bukowski przez wiele lat pracował na poczcie, więc na pisanie pozostawały mu noce. Franz Kafka musiał pogodzić pisanie z obowiązkami urzędnika. Lepszą sytuację mieli i mają twórcy niezależni finansowo. Pisanie powieści to zresztą zajęcie, które wymaga dyscypliny, nic więc dziwnego, że wielu prozaików traktuje pisarstwo jako pracę etatową. Podobno Tomasz Mann pisał najintensywniej między 9.00 a 12.00 rano, potem robił przerwę i do pisania wracał po południu, tym razem skupiając się na korespondencji i recenzjach. Podobny tryb pracy miała Simone de Beauvoir, która siadała do pisania o 10.00. Dużo wcześniej zaczynał Ernest Hemingway – wstawał o 5.30 lub 6.00, czyli w porze, kiedy niejeden pisarz wracał dopiero do domu z szynku lub burdelu. Marcel Proust – dla odmiany – tworzył nocą, na leżąco, z zeszytem na kolanach.

Czas pisania to dziwny czas, a godzin spędzonych nad tekstem nie sposób sprowadzić do odhaczonego punktu w codziennym grafiku. Pisanie – jak wyznał Marek Bieńczyk w wywiadzie udzielonym „Gazecie Wyborczej” – zajmuje potworną część życia. „Gdybym podsumował ilość czasu, którą wysiaduję, pisząc bez pisania, nie mógłbym nie poczuć rozpaczy. Pół strony zżera nieraz i osiem godzin, a w tym samej fizycznej akcji pisania, uderzania w klawisze, jest może wszystkiego dwadzieścia minut, reszta zaś to pochylanie się nad ekranem, odchylanie, dotykanie klawiszy, wstawanie z krzesła, pójście do drugiego pokoju, powrót, gapienie się w ekran czy w kartkę”. Pisanie jest zarazem niepisaniem, łączy się bowiem z czynnościami, które pisać pomagają i które do pisania prowokują. Zanim prozaik, poeta czy dramaturg ukończy tekst, musi się z nim trochę obwąchać. Czas pisania to czas myślenia, kombinowania, szukania rymów, podejmowania gry z językiem, no i czytania, bo przecież zawsze warto zobaczyć, co robi konkurencja.

Natchnienie nie przychodzi jednak samo. Pisarze mają więc swoje rytuały, które pozwalają im zachować formę twórczą. Flanerują, uprawiają jogging, biorą gorące kąpiele, podróżują do Indii lub na akermański step, piją wino i łykają psychotropy. Substancje zmieniające świadomość to akurat nic wyjątkowego, ale zdarzają się też zachowania naprawdę nietypowe. Na przykład Dan Brown zwiesza się codziennie głową w dół. Victor Hugo rozbierał się do naga i dopiero wtedy zaczynał pisać. Ernest Hemingway pracował na stojąco. Podobną metodę stosował Thomas Wolfe, który tworzył, stojąc przy lodówce. Kiedy dopadała go niemoc twórcza, zaczynał się onanizować, przy czym – jak sam podkreślał – chodziło raczej o pobudzenie się, a nie o seksualne zaspokojenie. 

Pisanie nierzadko wymaga zatem wysiłku fizycznego, a na jeden napisany akapit przypada większa lub mniejsza liczba spalonych kalorii. Jak się pewnie domyślasz, Czytelniku, niniejszy tekst – mimo że nie jest to powieść ani nawet poemat – również wymagał ode mnie pewnego nakładu energii. Co jednak robiłem między jednym akapitem a drugim, niech pozostanie moją tajemnicą.

Czytaj również:

Czytelnicza rozkosz

Czytelnicza rozkosz

Tomasz Wiśniewski

Oczywiście jest zrozumiałe, dlaczego krajowa krytyka literacka skupia się na książkach publikowanych w języku polskim, na produkcji rodzimych mistrzów i mistrzyń bądź na tłumaczeniach. Z drugiej strony jednak my, profesjonalni znawcy literatury, jeśli nie chcemy pozostać w tyle, musimy otworzyć się na literaturę światową, zwalczyć w sobie nieuctwo i filologiczną ociężałość – po to, aby nie stracić z pola widzenia ducha czasu.

To właśnie z tego przekonania wywodzą się moje wieloletnie studia nad językiem i literaturą chińską. Jako uczciwy intelektualista nie mogę pozwolić na klaustrofobię, na jaką skazuje nas nasza kulturalna śmietanka.

Czytaj dalej