Tęsknię za tobą, sąsiedzie Tęsknię za tobą, sąsiedzie
i
Zgorzelec i Goertliz, źródło: Wikimedia Commons
Opowieści

Tęsknię za tobą, sąsiedzie

Maria Dybcio
Czyta się 18 minut

W marcu polsko-niemiecka granica została zamknięta. Dziś, ponad pół roku później, mieszkańcy pogranicznych miast obawiają się, że sytuacja się powtórzy. Jak żyć, gdy świat znowu może zostać przecięty na pół?

– Wraz z zamknięciem granic odcięto nam dostęp do części naszego życia – mówi Michał Niebudek, informatyk, który pracuje niedaleko Görlitz. W sierpniu spotykamy się po drugiej stronie rzeki, w Zgorzelcu, w którym mieszka. Siadamy przy Bulwarze Greckim, obserwujemy grupy Niemców i Polaków, którzy przechodzą przez Most Staromiejski. Ten sam, który kilka miesięcy temu ponownie stał się granicą. Wszystko przez wybuch pandemii koronawirusa.

– W Niemczech robię to samo, co w Polsce. Znajomi, praca, zakupy, lekarz, urząd. Po drugiej stronie mówi się w innym języku, różni się też podejście do paru rzeczy. Nic więcej. Dla nas fizyczna granica dawno już się zatarła – mówi Michał.

Mykola Marushchak jest Ukraińcem, który w Zgorzelcu prowadzi zakład motoryzacji specjalistycznej. Gdy granice zostały zamknięte, jego klienci obawiali się, że przez przyjazd do Zgorzelca będą musieli przejść kwarantannę. Z tego powodu zyski zakładu gwałtownie spadły. Mykola sądzi, że podejmując decyzję o zamknięciu granic, politycy nie wzięli pod uwagę mieszkańców pogranicza. – Zgorzelec i Görlitz to jedno miasto, którego mieszkańcy nie dzielą go na polską i niemiecką stronę. Ciężko wyobrazić sobie, że zostało rozdzielone w XXI w. To, jak podział Berlina przez Związek Radziecki. Teraz granica jest otwarta, ale skutki jej zamknięcia będziemy odczuwać jeszcze długo – mówi. Michał ma podobne zdanie: – To straszne, że w marcu zignorowano ponad 12 lat integracji.

Informacja

Z ostatniej chwili! To ostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Czasami, by dostać się na drugą stronę granicy, wystarczy krótki spacer przez most. W 2019 r. ponad 120 tys. Polaków regularnie przekraczało granicę po to, żeby dotrzeć do pracy w Niemczech. Wielu polskich uczniów chodzi też do niemieckich szkół. Michał jest absolwentem jednej z nich. – Uczyłem się po niemiecku, ale miałem też zajęcia z polskiego, które prowadzili polscy germaniści. Po latach w szkole i w pracy muszę powiedzieć, że mamy z Niemcami więcej wspólnego, niż myślimy – mówi.

Przy Moście Staromiejskim stoją graniczne słupy. Tuż obok, po polskiej stronie błyszczą szyldy sklepów oferujących tanie papierosy. Wielu Niemców robi codzienne zakupy w Polsce. – Przez kilka miesięcy nie widywaliśmy naszych stałych klientów. Brakowało nam ich – mówią właściciele stoiska z warzywami na zgorzeleckim targowisku. Symbolem pogranicza od lat są też polskie salony fryzjerskie. – Moja fryzjerka pracuje po polskiej stronie. Strasznie ją lubię. Przez te wszystkie miesiące, kiedy granice były zamknięte, nie poszłam do nikogo innego – mówi Niemka, Anja-Christina Carstensen, która mieszka w Görlitz. Prowadzi warsztaty językowe dla międzynarodowych przedsiębiorstw, przed wybuchem pandemii pracowała też w Polsce.

Dla mieszkańców przekraczanie granicy stało się niezauważalne. Dlatego też jej zamknięcie w marcu 2020 r. było tak trudne.

Długa droga do wspólnej Europy

Mosty łączące Görlitz i Zgorzelec w przeszłości na zmianę stawały się symbolami wspólnoty lub podziału. Historia miast sięga końca drugiej wojny światowej, kiedy Polska i wschodnie Niemcy weszły w strefę wpływu Związku Radzieckiego. Nową granicę między państwami wyznaczono wtedy na Odrze i Nysie Łużyckiej. W 1945 r. wysadzono w powietrze wszystkie mosty, w tym Most Staromiejski, dzieląc Görlitz na pół. Wschodnia część miasta trafiła do Polski i została nazwana Zgorzelcem. Przez lata mostów nie odbudowano, mieszkańcy pogranicza żyli osobno.

W Zgorzelcu zamieszkali przede wszystkim przesiedleńcy z Kresów Wschodnich. Niemcy z dawnej wschodniej części Görlitz zostali wysiedleni, wielu z nich osiadło potem blisko granicy z nadzieją, że kiedyś wrócą jeszcze do domu. Mieszkańcy obu stron granicy nie znali swoich kultur, nie mogli się też spotkać. Propaganda władz komunistycznych nazywała nowe polskie tereny „Ziemiami Odzyskanymi” i wzmacniała stereotyp Niemca najeźdźcy, który chce odebrać swoje ziemie. Nowi polscy mieszkańcy pozostawali wciąż niepewni swojego losu. – Tymczasowość było uczuciem, które na długo uniemożliwiło zakorzenienie, identyfikację w tym mieście – mówi socjolożka z Uniwersytetu Wrocławskiego, prof. UW dr hab. Elżbieta Opiłowska.

Odwilż 1956 r. umożliwiła pierwsze spotkania. W 1958 r. otwarto przejście graniczne na odbudowanym moście, który nazwano wtedy Mostem Przyjaźni (dziś jest to Most Papieża Jana Pawła II), choć przechodzący na drugą stronę wciąż musieli posiadać wizę. W latach 70. ruch graniczny umożliwiono wszystkim, dzięki czemu mieszkańcy pogranicza nareszcie mogli się poznać, wchodzili w transgraniczne związki, organizowali wycieczki handlowe. Nie trwało to jednak długo. Początek lat 80. przyniósł w Polsce rozkwit „Solidarności” i masowe protesty, co wywołało niepokój władz NRD. 30 października 1980 r. granica ponownie została zamknięta.

1989 r. zmienił wszystko. To wtedy runął mur berliński, a Niemcy zaczęły proces zjednoczenia. W 1990 r. Polska i Niemcy podpisały traktat graniczny, a w 1998 r. Görlitz i Zgorzelec ogłosiły się miastem europejskim. W 2004 r., kiedy Polska weszła do Unii Europejskiej, granice zacierały się coraz bardziej. Na znak zjednoczenia otwarto wtedy odbudowany Most Staromiejski. W 2007 r. Polska stała się członkiem Strefy Schengen. To wtedy granica przestała już dzielić. Początki integracji nie były łatwe. Elżbieta Opiłowska sądzi, że to programy europejskie narzuciły powstanie transgranicznej wspólnoty. – Wielu Polaków uważało, że wspólnota realizowana jest przez miejscowe elity, ale niekoniecznie wynikała z ich potrzeby. Ta fizyczna bariera, którą mieszkańcy dostrzegali w życiu codziennym, z czasem jednak zniknęła – mówi badaczka.

– Myślę, że pomysł miasta europejskiego wyprzedził swój czas. Na początku nie wiedziałem, co wyraża ta nazwa. Teraz jest inaczej, wszystko zmienia się na lepsze – mówi Michał. Anja zauważa jednak, że mimo stałej współpracy, między Polakami i Niemcami wciąż jest wiele nieufności. Kiedy dziewięć lat temu przyjechała do Görlitz z Wrocławia, w którym studiowała na Akademii Sztuk Pięknych, wierzyła, że znalazła idealne miejsce do życia, w którym Polacy i Niemcy żyją razem. – To było naiwne – mówi. – Jest dużo stereotypów, nadal można usłyszeć, że Polacy kradną i nie mają kultury, Niemcy to z kolei hitlerowcy i chcą kupić Polskę. Zdziwiłam się, bo przecież wspólne kontakty możliwe są już od 30 lat. Tymczasem wielu Niemców do dziś nie potrafi poprawnie wymówić „Zgorzelec”. Poza tym, wszyscy trzymamy się ciągle starych przekonań, że tylko Polacy pracują w Niemczech, a to nieprawda. Prowadząc kursy we Wrocławiu, zarabiałam więcej, niż teraz w Görlitz – uzupełnia.

Podziały między Polakami i Niemcami wielokrotnie wykorzystywali politycy po obu stronach granicy, m.in. rządząca dziś w Görlitz, Alternatywa dla Niemiec (AfD). Mimo to burmistrzem miasta został kandydat Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej (CDU), Octavian Ursu. Polityk często podkreśla, że kluczem do sukcesu jest otwarte społeczeństwo i wspieranie koncepcji europejskiego miasta. Wielu mieszkańców pogranicza myśli tak samo. – Jest dużo zaangażowanych osób, które starają się współpracować w kwestiach kulturalnych i kobiecych – mówi Anja. – Brakuje mi jeszcze takich zwyczajnych spotkań, codziennych rozmów. Na szczęście, wydaje mi się, że dla kolejnych pokoleń transgraniczne życie jest łatwiejsze i kiedyś będzie normalne – dodaje.

Władza stawia mur, mieszkańcy chcą, by runął

Pograniczne miasta podzielono nagle, bez słowa wstępu. W niedzielę 15 marca 2020 r. zablokowano granicę w Zgorzelcu. Na innych przejściach granicznych zaczęły się wtedy kompleksowe kontrole. Pracownicy transgraniczni początkowo mogli jeździć do pracy, to zmieniło się jednak 27 marca, wtedy i oni zostali zobowiązani do przejścia czternastodniowej kwarantanny po powrocie do Polski. Niemcy zamknęły granicę dopiero 10 kwietnia, od tego czasu do kraju można było wjechać, tylko posiadając „ważny powód”. Po raz pierwszy od czasu wejścia Polski do strefy Schengen mieszkańcy partnerskich miast nie mogli się spotkać.

Polacy mieli niewiele czasu na powrót do kraju. Pracujący za granicą musieli błyskawicznie podjąć decyzję, która często ważyła na ich późniejszym życiu – zostać w Niemczech i zostawić w Polsce rodzinę, czy wrócić i zaryzykować utratę pracy. Tysiące osób wybrało powrót do kraju i bliskich. Wielokilometrowe kolejki stały się jednym z symboli początku pandemii. W środę korek na A4, który ciągnął się z niemieckiego Budziszyna do przejścia granicznego w Jędrzychowicach, miał ponad 50 km. Nierzadko kierowcy wracali do kraju całymi rodzinami, w samochodach były z nimi dzieci.

Dla Michała wspomnienia początku pandemii zaczynają się właśnie na autostradzie. – Razem z moją dziewczyną przeczytaliśmy na Facebooku, że potrzebna jest woda. Zdecydowaliśmy szybko: jedziemy! – mówi. Michał jest pracownikiem transgranicznym, dzięki temu mógł przechodzić przez granicę. Podobnie jak inni wolontariusze ze Zgorzelca i Jędrzychowic, parkował samochód niedaleko autostrady, a następnie nosił produkty potrzebującym.

– Jeździliśmy tak kilka razy, z wodą, produktami spożywczymi i higienicznymi, pampersami dla dzieci. Pomagało wiele osób, byliśmy tam od poniedziałku do nocy z piątku na sobotę – opowiada Michał. Anja też pamięta moment zamknięcia granicy: – Poszłam do sklepu i kupiłam owoce i wodę. Rozdawaliśmy je kilometr, dwa przed granicą. Niektórzy udostępniali toalety, wieczorem przynosili kawę – mówi. Później do pomocy włączyły się polskie i niemieckie służby, w tym Niemiecki Czerwony Krzyż. Po wydarzeniach na autostradzie Michał postanowił działać dalej, na Facebooku utworzył stronę „Głos Pogranicza”, gdzie publikuje informacje na temat zasad przekraczania granicy i protestów. – Na początku dzień i noc odpisywałem na wiadomości: czy można przejechać, jakie dokumenty są potrzebne. Dla wielu osób zasady nie były jasne – mówi.

Mieszkańcy pogranicza nie mogli nie tylko dostać się do miejsc pracy, ale też do lekarza, urzędu czy szkoły. Ucierpiały kobiety w ciąży, które lekarz przyjmował za granicą oraz pacjenci onkologiczni, którzy przechodzili chemioterapię. Wiele osób otrzymało wypowiedzenia za niestawienie się w pracy. Osoby, które zdecydowały się zostać w Niemczech, często otrzymały pomoc od niemieckich landów, dodatki do opłat za mieszkanie. Nierzadko przeżywały jednak osobistą tragedię, ponieważ przez kilka miesięcy nie mogły zobaczyć swoich rodzin w Polsce.

– Dużo przedsiębiorstw zobaczyło wtedy, jak ważni są dla nich Polacy. Na początku walczyli jak szaleni, żeby znaleźć dla nich mieszkania, żeby pomóc im tu zostać – mówi Anja. – Słyszałam, jak szczęśliwi i wzruszeni byli ludzie, kiedy Polacy zostawali w Niemczech. Nie wszyscy mogli to jednak zrobić i dla firm było to bardzo trudne. I bardzo trudne dla ludzi, którzy często tracili pracę. Czy to wzmacnia relacje? Chyba nie. Myślę jednak, że poczucie, że nawzajem bardzo się potrzebujemy, było silne – dodaje Anja.

– Dla wielu osób, a szczególnie dla pokolenia, które nie pamiętało kontroli granicznych i kolejek, to wszystko było szokiem – mówi Elżbieta Opiłowska. – Mówili, że to nie do pomyślenia, że nie mogą przejść na drugą stronę, bo władze centralne zamknęły granicę. Politycy nie rozumieli, że dla mieszkańców pogranicza przejazd na drugą stronę granicy może być ważniejszy niż połączenie z Warszawą czy Berlinem. Wielu mieszkańców pogranicza zdało sobie sprawę z tego, że żyje transgranicznie, uświadomiło sobie, jak bardzo ich życie toczy się po obu stronach – dodaje badaczka. – Jak można było coś takiego zrobić? – pyta Michał. – Gdyby w Warszawie wprowadzili kontrole graniczne na mostach na Wiśle, wtedy zrozumieliby, jak to jest.

Mieszkańcy pogranicza musieli nauczyć się żyć na nowo. Tym razem bez siebie. Nie chcieli jednak zaakceptować tego stanu bez walki. 24 kwietnia zebrali się, by domagać się otwarcia mostów. Spacerowali w okolicy polsko-niemieckich i polsko-czeskich granic. W proteście uczestniczyło kilkaset osób. Skandowali: „Wpuśćcie nas do pracy”, „Wpuśćcie nas do domu”.

Anja była jedną z pomysłodawczyń akcji. – Utworzyliśmy solidarnościowy łańcuch, mieszkańcy pogranicza spacerowali przy przejściach granicznych – od Zittau aż po Morze Bałtyckie. Było widać, że wiele osób angażuje się w tę relację polsko-niemiecką i walczy o nią. W trakcie zaśpiewaliśmy Odę do radości. To było bardzo wzruszające – mówi. Michał brał udział w proteście po polskiej stronie. – Władze wysłały w pełni uzbrojonych policjantów, jakby szli na mecz. Było spokojnie, bez żadnych interwencji. Rozmawiałem z jednym z nich, wyglądał na wyższego rangą. Zapytał mnie, kto to dokładnie organizuje. Powiedziałem, że nikt, że jest to obywatelska inicjatywa. On na to: wie pan co, ja się cieszę, że coś takiego jest. W protestach nie uczestniczył burmistrz, Rafał Gronicz, ale napisał mi, że cieszy się, że powstał taki ruch obywatelski – dodaje Michał.

4 maja nadszedł długo wyczekiwany moment: pracownicy transgraniczni, uczniowie i studenci mogli wrócić do pracy, nie odbywając przymusowej kwarantanny. Granice czeska i niemiecka zostały dla nich otwarte. Ale to połowa czerwca przyniosła największe wzruszenie: w nocy z 12 na 13 czerwca mieszkańcy Zgorzelca i Görlitz zgromadzili się na Moście Staromiejskim.

– Wyglądało to jak zburzenie muru berlińskiego. I tak się czuliśmy – opowiada Michał. O północy burmistrzowie miast wspólnie przecięli łańcuchy, by rozebrać płot i po chwili padli sobie w ramiona. Tego wieczoru w tle słychać było I want to break free Queen. – Przeszliśmy ze znajomymi na drugą stronę i tam odbezpieczyliśmy butelkę. Atmosfera była pełna radości. Cieszyliśmy, że to się w końcu skończyło. Bardzo dużo ludzi przechodziło wtedy przez most, Polacy i Niemcy, robili zdjęcia, w rękach mieli butelki piwa i szampana. Przejście na drugą stronę było dla nas powrotem do normalności, do codziennego życia – dodaje Michał. Anja mówi, że tego dnia miała łzy w oczach: – Ze znajomymi przeszliśmy na drugą stronę. I mówiliśmy, że nigdy w życiu nie chcemy przeżyć tego jeszcze raz. Kiedy zamknięto granice, było okropnie. Wieczorami nad miastem latał helikopter. Jakby ktoś chciał nam powiedzieć, że po drugiej stronie mamy wrogów. Zamknięcie granicy było jak zawał serca, zawał serca dla Europy.

Smutek Trójstyku

Nie tylko Görlitz ucierpiało przez zamknięcie. 30 km od Zgorzelca i Görlitz mieści się Bogatynia. Granice gminy, w której się znajduje, niemal w całości pokrywają się z granicami kraju. Miasto znane jest z olbrzymiej kopalni i elektrowni węglowej, a także skarbów łużyckiej architektury – domów przysłupowo-zrębowych. 1 maja 2004 r. stało się też symbolem współpracy transgranicznej. W położonej na obrzeżach Bogatyni wsi Porajów, w punkcie trójstyku granic, stoi obelisk, który powstał dla upamiętniania wejścia Polski i Czech do Unii Europejskiej. W tym miejscu w grudniu 2007 r. miała też miejsce uroczystość wstąpienia do strefy Schengen, symbolicznie przecięto wtedy graniczny szlaban. Bogatynia należy do tzw. Związku Miast „Mały Trójkąt”, razem z czeskim Hrádkiem nad Nisou i niemieckim Zittau (Żytawą).

We wrześniu, kiedy jadę do Bogatyni, zatrzymuję się przed czterema flagami umieszczonymi na olbrzymich masztach: polskiej, niemieckiej, czeskiej i unijnej. Przez granicę w stronę Polski wąskim mostkiem przejeżdżają Czesi na rowerach. Niemcy i Polacy spacerują w kierunku położonego po czeskiej stronie jeziora Kristýna. Nad kąpieliskiem mieszają się trzy języki. Nikogo to nie zaskakuje – tak właśnie brzmi pogranicze.

– Na co dzień nie widzimy już granic – mówi Kamil Stemler, 33-latek, który pracuje w sklepie budowlanym. – Pamiętam, że kiedyś były zamknięte, ale muszę przypomnieć sobie, jak to funkcjonowało. Dziś to normalne, że kiedy mam ochotę na pizzę w Hrádku, to jadę do Hrádka. Jest ciepło, wybieram się nad jezioro Kristýna albo do Niemiec nad Berzdorfer – dodaje. Kamil pamięta dzień, kiedy Polska wkroczyła do strefy Schengen. Był wtedy na przejściu granicznym w Porajowie. – Miałem 20 lat, nie byłem do końca świadomy, jak dużo to może zmienić. Pandemia to czas, żeby o tym pomyśleć. Na co dzień nie docenialiśmy tego, jak łatwo możemy przekraczać granicę. Dopiero teraz widzimy, ile to dla nas znaczy, jak jedni bez drugich nie możemy sobie poradzić. Z perspektywy Warszawy czy Wrocławia się o tym nie myśli. A tu naprawdę funkcjonuje się bez granic – podsumowuje.

Wielu Bogatynian pracuje w Niemczech i w Czechach. Nic dziwnego – gmina Bogatynia ma aż sześć przejść granicznych, a warunki pracy za granicą nierzadko są znacznie lepsze. W Polsce niełatwo też o zatrudnienie. – Większość osób codziennie dojeżdża do pracy, czasem nawet 80–90 km. Ze względu na finanse decydują się pracować tam i mieszkać tutaj – mówi Kamil. Ale nie tylko Polacy spędzają czas poza granicami. W Bogatyni często mieszają się języki, w sklepie, w którym pracuje Kamil, niemal codziennie słychać czeski, niemiecki, czasem też angielski, którym posługują się niektórzy pracownicy elektrowni. – Dużo robimy razem, tak to działa. Otwartość granic po wejściu do strefy Schengen spowodowała, że się mocno tu wymieszaliśmy. Jest też dużo mieszanych związków, partner mojej siostry jest Czechem, poznała go w fabryce – opisuje Kamil.

Decyzja o zamknięciu granicy przyniosła tragiczne skutki dla mieszkańców Bogatyni. Najpierw zablokowano granicę z Niemcami, a potem, 30 marca również z Czechami. Każdy zna kogoś, kto pracuje za którąś z granic albo ma tam bliskich. Dla Kamila pandemia oznaczała tęsknotę. – COVID podzielił naszą rodzinę. Moja siostrzenica mieszka razem z dziećmi i partnerem w Czechach. Spotykaliśmy się w punkcie trójstyku, żeby pomachać sobie przez rzekę, a kiedy mieliśmy więcej szczęścia i trafiliśmy na przychylnych nam strażników, mogliśmy zbliżyć się do siebie na mostku – mówi. Partnerka Kamila doświadczyła skutków pandemii na rynku pracy. Na początku roku wyjechała do Holandii, gdy wybuchła pandemia, straciła pracę w magazynie i na tydzień przed lockdownem wróciła do Polski. Myślała, że uda jej się wrócić do dawnej pracy w Czechach. Niestety nie mogła znaleźć zatrudnienia, a nawet zarejestrować się w urzędzie, wszystko stanęło.

– Zamknięcie granic wzbudziło wielki żal – mówi Kamil, który z tego powodu 24 kwietnia dołączył do protestujących na granicy. – Chcieliśmy pokazać, że nie zgadzamy się z tą decyzją, zwłaszcza że moja rodzina mocno odczuła skutki zamknięcia: siostrzenica została po drugiej stronie, przed zamknięciem granicy partnerka mojego brata pracowała w Czechach, a partner mojej siostry w Niemczech. Wszyscy mieliśmy o co walczyć – podkreśla Kamil.

Kiedy granice zostały otwarte dla pracowników transgranicznych, sytuacja mieszkańców Bogatyni poprawiła się jedynie częściowo. Do Niemiec mogli dostać się tylko przez Zgorzelec i Jędrzychowice. By dojechać do Czech, musieli przekroczyć granicę w Jakuszycach, 160 km od Bogatyni. – Powodowało to, że nie nadążali z powrotem do domu, bo spędzali tyle czasu, dojeżdżając do pracy – mówi Kamil. – Czuliśmy, że politycy nie zrozumieli potrzeb regionu. Rozumiem, czym się kierowali – od czasu wejścia do strefy Schengen nie było tylu strażników granicznych, żeby obstawić wszystkie przejścia graniczne. Jednak chcieliśmy, żeby ktoś zobaczył nasze problemy. Czy ci wszyscy ludzie mieli pójść na bezrobocie? Oni chcieli po prostu pracować, zarabiać na siebie i nie być obciążeniem dla państwa – dodaje.

Mieszkańcy miasta nie pierwszy raz czuli się niezrozumiani. Choć Polska weszła do strefy Schengen prawie 13 lat temu, dopiero w lipcu tego roku wprowadzono połączenie autobusowe między miastami Małego Trójkąta. Do Bogatyni bardzo trudno dojechać bez samochodu. Łatwo zatem dojść do wniosku, że mieszkańcom zależy na integracji bardziej niż politykom.

Sprawdzian europejskiego miasta

Koniec września i październik przyniósł w Polsce, Czechach i w Niemczech rekordy zachorowań na COVID-19. W listopadzie pozostaje przede wszystkim niepewność. „Czy granica znowu zostanie zamknięta?” – codziennie pytają mieszkańcy pogranicza na grupach na Facebooku.

Od soboty 24 października Niemcy uznają Polskę za obszar ryzyka epidemicznego. Osoby, które wjeżdżają z Polski do Niemiec, muszą poddać się czternastodniowej kwarantannie lub otrzymać negatywny wyniku testu na koronawirusa. W Saksonii oraz w Brandenburgii pracownicy transgraniczni zostali zwolnieni z obowiązku kwarantanny. Podobnie Polacy, którzy przebywają w Niemczech nie dłużej niż przez 24 godziny i Niemcy, którzy nie spędzą w Polsce więcej niż 48 godzin. W Czechach zamknięte są wszystkie sklepy poza spożywczymi i aptekami, zalecane jest też ograniczenie kontaktów międzyludzkich. W połowie października wskaźnik zakażeń na 100 tys. mieszkańców w Czechach był najwyższy w skali Europy. 9 listopada Czesi również zamknęli granicę przed Polakami, tym razem pracownicy transgraniczni, uczniowie i członkowie rodzin mogą jednak wjechać na teren kraju. – Ten kryzys pokazał, że rozwiązania i procedury, które istnieją na pograniczach, są za słabe – mówi Elżbieta Opiłowska. – Już teraz widać jednak, że władze lokalne pracują nad strategiami, by przeciwdziałać radykalnym rozwiązaniom jak zamknięcie granic – uzupełnia.

– Sytuacja w Czechach nie jest dobra – mówi Kamil. Zamknięto tam sklepy budowlane, więc Czesi przyjeżdżają do nas. W wielkim napięciu czekamy na to, co przyniesie kolejny dzień, jakie obostrzenia się pojawią. Jeśli rząd zamknie wszystko oprócz sklepów spożywczych i zostaną zamknięte granice, możemy pozostać bez środków do życia – nasze oszczędności mocno stopniały wiosną. Przez pół roku nie przygotowano kraju na drugą falę i zapłacimy za to wszyscy. Na pograniczu będzie to odczuwalne z potrójną siłą – dodaje.

Niektórzy myślą dziś, że zamknięcie granic wzmocniło mieszkańców pogranicza jako wspólnotę. – Ta rozłąka udowodniła nam, jak bardzo jesteśmy zżyci – mówi Michał. – Myślę, że wnioski, które wyciągniemy, pomogą nam w życiu bardziej niż gdyby to w ogóle się nie stało. Przez te obostrzenia reszta Polski, a nawet świata, zobaczyła naszą integrację, to, że dwa kraje żyją ze sobą. To nie dotyczy tylko Zgorzelca i Görlitz, ale też Słubic, Cieszyna, Bogatyni, wielu miejscowości. Z Niemcami i Czechami wytworzyliśmy międzynarodowy organizm.

Elżbieta Opiłowska zauważa, że w czasie protestów mieszkańcy pogranicza nawiązywali do wartości integracji europejskiej, otwartej Europy i solidarności. – Te lokalne akcje były działaniem oddolnym. O Unii Europejskiej mówili nie politycy, ale mieszkańcy, którzy żyją transgranicznie i chcą żyć transgranicznie. Uświadomili sobie, że terminy, które często postrzegali jako puste slogany, powtarzane na poziomie europejskim czy narodowym, to tak naprawdę wartości, które są dla nich ważne. I że mogą wiele stracić, jeżeli nie będą działać – mówi badaczka. – Myślę, że może to być punkt zwrotny dla pograniczy. Zamknięcie granicy uświadomiło wielu osobom, że nadal trzeba pracować, żeby granice były otwarte, rozwijać projekty, pracować nad wspólną wizją regionu – dodaje.

Anja ma nadzieję, że politycy wyciągną ze swoich błędów wnioski na przyszłość: – Cały czas zastanawiałam się, dlaczego nie spojrzeli na Zgorzelec i Görlitz jako jedność. Cieszę się, że teraz wciąż mogę iść na zakupy do Polski i spotkać się za ze znajomymi. Niedawno poszłyśmy z koleżanką na strajk kobiet w Zgorzelcu. Bo my nie zostawimy naszych polskich sióstr samych – mówi.

Mieszkańcy pogranicza nie zgodzą się łatwo na kolejne zamknięcie granicy. Nie poddadzą się bez sprzeciwu, jeśli władza centralna ponownie zignoruje ich społeczność, ponieważ wiedzą, że pogranicze to jeden organizm. I że jest o co walczyć.


Tekst powstał dzięki wsparciu finansowemu organizacji Hostwriter (hostwriter.org), w ramach projektu Agora Europe 2020.


Szanowni Czytelnicy!

Czeka nas trudny i niepewny czas. Wierzymy, że wspierając się nawzajem, przetrwamy tę jesień i tę zimę, i każdą następną porę, która postawi przed nami kolejne wyzwania. Dlatego zachęcamy Was do dzielenia się swoimi doświadczeniami i opowieściami kwarantannowymi oraz strategiami przetrwania. Najciekawsze teksty będziemy publikować na naszych łamach.

Tekst powinien mieć maksymalnie 4 tysiące znaków ze spacjami i zostać wysłany na adres [email protected]. W temacie wiadomości prosimy o wpisanie hasła „Opowieści z czasów zarazy”.

Z wyrazami szacunku,

Redakcja przekroj.pl

Czytaj również:

Jak przetrwać lockdown Jak przetrwać lockdown
Opowieści

Jak przetrwać lockdown

Marcin Kozłowski

Rzucenie się w wir pracy, książki, filmy, gry komputerowe, spacery, ogród. Strategii na przetrwanie dziwnego epidemicznego okresu jest wiele. Wiosną wszyscy uczyliśmy się żyć na nowo, kiedy w Polsce wprowadzono lockdown. Jesień i zima również będą wiązać się ze sporymi ograniczeniami. Redakcja „Przekroju” postanowiła przeprowadzić sondę i podpytać o skuteczne strategie na przetrwanie.

Marzec. Rząd ogłasza m.in. zamknięcie szkół, ograniczenia w działalności restauracji, galerii handlowych, zakaz działalności zakładów fryzjerskich. Zaleca się wychodzenie z domów tylko wtedy, gdy to konieczne. W wielu firmach wprowadza się pracę zdalną.

Czytaj dalej