
– Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam! Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam! Jeszcze raz,
– Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam! Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam! Jeszcze raz,
Błąkałem się kiedyś nocą po korytarzach instytutu nauk, gdzie pracowałem jako portier, aż natrafiłem na nieznane mi drzwi, zza których biło szafirowe światło. Skuszony blaskiem wszedłem do środka. Pomieszczenie było chłodne, klimatyzowane i bardzo przestronne, wypełniały je rzędy metalowych szaf połączonych grubymi kablami. Szafy cichutko bzyczały i mrugały diodami. Nie miałem wątpliwości, że oto znalazłem się w sali zajmowanej przez największy skarb instytutu – superkomputer.
Bliska obecność tak olbrzymiej mocy obliczeniowej początkowo wprawiła mnie w euforyczny zachwyt, jednak po chwili usłyszałem coś, co mnie zaniepokoiło: kapanie. Zauważyłem wtedy, że pod wielkie szafy wsunięto miseczki, spodeczki i filiżanki, najwyraźniej przyniesione ze stołówki instytutu. Do tych naczyń spadały krople. Pewnie było to nieostrożne z mojej strony, ale ukucnąłem przy najbliższej szafie i zanurzyłem palec w cieczy. Powąchałem, polizałem i nie miałem już wątpliwości: superkomputer płakał.