
Już kiedy wsiadam do londyńskiego metra, które za moment dowiezie mnie do stacji Westminster, mam nieodparte poczucie, że znalazłem się w jakimś skeczu Monty Pythona. Jednym z tych, w których obiektem okrutnych kpin stają się brytyjscy urzędnicy.
I faktycznie – oni naprawdę są nieodróżnialni. W ciasno wypełnionym wagonie to wrażenie jest dodatkowo spotęgowane. Otaczają mnie bez wyjątku pulchni mężczyźni około pięćdziesiątki, lekko łysiejący, ubrani w identyczne garnitury, których monotonną szarość przełamują bordowe krawaty – doskonale korespondujące z kolorem policzków swoich właścicieli.
Kiedy zbieram się do wyjścia, okazuje się, że oni wszyscy też wysiadają przy Westminster. Jakżeby inaczej – to tam mieści się siedziba brytyjskiego parlamentu.
W poczekalni Izby Lordów – gdzie umówiłem się z prof. Anthonym Giddensem, żywym klasykiem, jednym z najważniejszych współczesnych socjologów, autorem wielu książek o późnej nowoczesności i podręczników, z których uczą się kolejne pokolenia studentów, a także czynnym parlamentarzystą – znowu to samo. Szare garnitury, rumiane twarze, okulary w przezroczystych oprawkach.
Dlatego witając się z asystentem Giddensa, mam wrażenie jakiegoś głębokiego dysonansu. Żwawy trzydziestolatek z modnie przystrzyżoną brodą jest niewątpliwym zwolennikiem piercingu. Kolczyki w brwiach i nosie prezentują się dość nowocześnie w zestawieniu z niebieskim garniturem skrojonym w stylu slim fit. Kiedy prowadzi mnie do budynku, w którym urzęduje Giddens, rozmawiamy o sytuacji w Wielkiej Brytanii i Polsce. Zgadzamy się, że żyjemy w ciekawych czasach. Zanim jednak udaje się nam rozwinąć tę diagnozę, docieramy na miejsce, a lord Giddens wskazuje stolik, przy którym za chwilę będziemy rozmawiać. Jest przy tym bardzo miły, wręcz wylewny. I to, przyznam, nieco usypia moją czujność. Bo kiedy już zaczynamy wywiad, szybko zdaję sobie sprawę, że to jeden z najbardziej wymagających rozmówców, z jakimi kiedykolwiek miałem do czynienia. Poważny, drobiazgowy, wyczulony na wszelkie intelektualne i językowe nieścisłości, srogo spoglądający, ilekroć usłyszy coś, co wydaje mu się banalne albo nie na temat.
Ale cóż, jakoś się udało.
Po rozmowie Giddens znowu jest uśmiechnięty i wylewny. Proponuje mi nawet herbatę z mlekiem. „Czyli jednak ma coś wspólnego z typowymi Anglikami rodem z Monty Pythona” – myślę. I grzecznie proszę o earl grey bez dodatków.
Tomasz Stawiszyński: Najpierw Brexit, potem wygrana Donalda Trumpa – to najbardziej spektakularne z wydarzeń, które w minionym roku